***
Jeśli ktokolwiek w szerokim świecie sportu zasługiwał na miano legendy - pomijając z tej puli dość oczywistych pionierów danych dyscyplin, za przyczyną których dokonano jakichś przełomowych zmian - to z pewnością do tego niezwykle wąskiego grona należał Viktor Nikiforov. Chyba mało który człowiek potrafił tak konsekwentnie pokazywać swoją wyższość nie tylko podczas najważniejszych międzynarodowych zawodów, ale prezentował niesamowicie równy poziom przez cały trwający siedem miesięcy sezon. Wszelkiego rodzaju Challengery, cykl Grand Prix, sam jego Finał, Mistrzostwa Rosji, Mistrzostwa Europy, Mistrzostwa Świata, deser w postaci World Team Trophy oraz, ta wisienka na torcie serwowana co cztery lata, Zimowe Igrzyska Olimpijskie - Viktor nigdy nie szedł na skróty i zawsze sięgał po najwyższe możliwe trofeum. I to wszystko przez bite pięć lat z rzędu! Bez cienia zadyszki! Bez chwili zawahania czy utraty formy! A jeśli doliczyłoby się jeszcze do tej puli wszystkie jego wcześniejsze sukcesy oraz rekordy, które bił już jako junior, to ręce widzów odruchowo powinny kierować się ku górze, by uchylić czapki z głów. To Viktor jako pierwszy (i przez długi czas jedyny) potrafił wykonać poczwórnego flipa. Tylko on jeden miał aż cztery quady w arsenale. Tylko on bez mrugnięcia okiem zdołał przekroczyć granicę stu punktów dla programu krótkiego, dwustu dla dowolnego, jak i całych trzystu w nocie ogólnej.
Jednak talent Viktora nie ograniczał się wyłącznie do statystyk czy pomiarów. Ci, którzy zajmowali się łyżwiarstwem figurowym, nie mogli pozostać jedynie sportowcami - tymi prostymi, nieskomplikowanymi rzemieślnikami, którzy bez większej refleksji wykonywali w odpowiedniej kolejności wskazane przez trenera elementy (a byli i tacy) - ale musieli stać się artystami w pełnym tego słowa znaczeniu. I on to w sobie miał, tę iskrę boskości, tę niesamowitą wrażliwość oraz perfekcyjną świadomość ruchów, za sprawą których potrafił poruszać nie tylko swoim ciałem, ale i sercami widzów. Czy to jako zmysłowa istota, łącząca w sobie pierwiastek męski i żeński, czy jako radosny, pełen życia elf, który tańczył na środku oblanej słońcem polany, czy też jako nieszczęśliwy mężczyzna, który nie mógł się pogodzić ze stratą ukochanej osoby i dlatego błądził we mgle, próbując ją odnaleźć. Za każdym razem Nikiforov doskonale wiedział, po co znajdował się na chłodnej, gładkiej tafli, a widzowie wiedzieli, czemu nie mogli oderwać od niego wzroku. I choć wielu rywali spoglądało zazdrośnie w stronę najwyższego stopnia podium, to jednak nikt nie potrafił odmówić Viktorowi tego, że zasłużył - na te wszystkie zaszczyty, jak również na to, że nazywano go samym uosobieniem łyżwiarstwa figurowego...
Młody, rosyjski trener odgonił od siebie te wszystkie zbędne wspomnienia, wziął nieco głębszy wdech i przycisnął do piersi pokrowiec w kształcie Makkachina, przyglądając się wjeżdżającemu na lodowisko łyżwiarzowi - pięknemu przez to, jak kruche miał serce i kruchemu dlatego, bo wszystko w nim było zjawiskowo piękne. W jego osobistym rankingu nie było jednak miejsca na kogoś tak wydumanego jak "niepokonany Viktor Nikiforov". Nigdy tam nie istniał. W tym nieznoszącym nudy ni stagnacji sporcie pięciokrotny mistrz świata stanowił zaledwie pieśń przeszłości, a obecnie spojrzenia wszystkich zgromadzonych na hali widzów były zwrócone w kierunku spokojnego, czarującego, ubranego w strój z wyhaftowanym na plecach fleur-de-lis mężczyzny.
Bo nowa legenda właśnie rodziła się na jego oczach i tworzyła najpiękniejszą historię, o jakiej Viktor mógł tylko marzyć.
CZYTASZ
Polowanie na zakochany październik
FanfictionSeria codziennie publikowanych drabbli, tworzonych z okazji Inktobera (challengu dla twórców). Pojawi się dużo miłości, dużo Viktuuri i jeszcze więcej szalonej improwizacji. No bo czego właściwie chcieć więcej? ;)