***
Park Yekateringofskiy był tak uroczym, zacisznym i mocno zarośniętym miejscem, że z łatwością dało się zapomnieć, że miał nie więcej jak pół kilometra kwadratowego powierzchni i że znajdował się w samym centrum metropolii znanej jako Sankt Petersburg. Ścieżki zaczynające się nigdzie i biegnące właściwie donikąd wiły się między rosłymi, pochylającymi się ze starości drzewami, a gdzieś tam, w gęstych koronach dźwięcznie nawoływały stęsknione wilgi i samotne pliszki, szukając swoich upragnionych drugich połówek. Za jedyny ślad ludzkiej ingerencji mogła uchodzić kremowa, jakby nawiązująca do motywów arkadyjskich altana, dwie linie zadbanego, odchodzącego od niej żywopłotu... no i kilka kocy, na których leżeli rozciągnięci petersburżanie, korzystający z dobrodziejstw czerwcowego słońca.
- Przyjemnie tu - przyznał Yuuri, przystając tuż nad brzegiem rozległego stawu, gdzie skrzywione buki wyciągały swe konary w stronę nieruchomej wody i przeglądały się w lekko zielonkawej toni niby w wielkim, zaśniedziałym lustrze. Gdzieś w tle pływała granatowa, przewożąca turystów łódeczka, natomiast nieco bliżej spokojnie dryfowała brązowa kaczka oraz trzy puchate, podążające za panią matką kaczątka. - Następnym razem też musimy wziąć ze sobą jakiś pled, żeby móc-
- Ciii...! Yuuri, poczekaj. Nie mów nic przez chwilę i staraj się oddychać przez nos - przerwał nagle Viktor i przyłożył palec do ust, przez co Yuuri zdrętwiał, nie rozumiejąc, o co mu znowu chodziło. - A teraz powoli obróć głowę i zerknij na swoje lewe ramię. Tylko się nie przestrasz.
Zgodnie z poleceniem Japończyk ostrożnie obejrzał się w bok i zauważył, że na miejscu, które wskazał Viktor, przysiadła smukła, opalizująca na niebiesko ważka. Mimo że owad nie należał do jakoś szczególnie wielkich, to jednak z tej perspektywy Yuuri widział wszystkie szczegóły jej kruchej budowy - dwie pary pięknych, wąskich, żyłkowanych skrzydeł, które do połowy były przeźroczyste, a od połowy intensywnie niebieskie; oczy wyglądające jak dwie krople metalicznej farby, korpus przypominający jakiś nietypowy wkład do długopisu (albo może raczej fantazyjne pióro?) oraz sześć cienkich ni-to-włochatych, ni-to-kolczastych nóżek. Ważka była tak niesamowita i tak zachwycająco piękna, że spokojnie mógłby ją wziąć za stworzoną przez jubilera broszkę, a od tej konkluzji powstrzymywał go jedynie fakt, że stworzonko delikatnie poruszało skrzydełkami, jakby kontrolowało, czy nic sobie przypadkiem nie nadwyrężyło.
- No proszę. - Yuuri zauważył kątem oka, że kąciki ust Viktora uniosły się w znajomy sposób, za to w dłoni pojawiła się komórka, którą narzeczony z pewnością zdążył już zrobić ze sto pamiątkowych zdjęć. - Niezły jest z ciebie poskramiacz smoków.
- Tak mówisz? - Japończyk również się uśmiechnął, choć niekoniecznie z tego samego, niewinnego względu co stojący przy nim Rosjanin. Wiedział bowiem, że Viktor starał się zaczarować ich randkę, żeby stała się jedyna w swoim rodzaju, ale żeby sięgał już po podryw na etymologię...? No normalnie cały on. - To pewnie zasługa tego, że mam całkiem spore doświadczenie w obłaskawianiu niegrzecznych pytonów...
Jak wyglądał finał tej krótkiej, godnej bajek opowieści, można się było domyśleć - wilgi i pliszki niezmordowanie śpiewały w tle, robiąc za romantyczny soundtrack, wystraszony ruchem "smok" nagle wzleciał w niebo, za to rozbawiony poskramiacz zbliżył się do swojej głównej zwierzyny, żeby ucałować ją prosto w usta.
***
dragonfly - ważka (czyli dosłownie "smocza mucha")
A oto świtezianka błyszcząca, ważka występująca od zachodniej Europy aż po Chiny :)
CZYTASZ
Polowanie na zakochany październik
Hayran KurguSeria codziennie publikowanych drabbli, tworzonych z okazji Inktobera (challengu dla twórców). Pojawi się dużo miłości, dużo Viktuuri i jeszcze więcej szalonej improwizacji. No bo czego właściwie chcieć więcej? ;)