Rozdział V

82 12 7
                                    

— Mówisz poważnie? Tak... Poważnie poważnie? — Kathrin wywróciła lekko oczami na słowa Aleksandra. — Usiądź lepiej i odetchnij...

No dobrze, może nie wyglądała teraz najlepiej patrząc, że jak tylko podjęła decyzję by posłuchać Neele i uciec z Aleksandrem, przebrała się i spakowała w biegu, nie mówiąc już o szybkim przemieszczeniu się do szopy z bagażem. Jednak chyba nie było aż tak źle?

— Nie ma czasu... Tak, mówię poważnie — odparła, patrząc na niego z powagą, ale i blaskiem nadziei w oczach. — Ucieknijmy. Pomogę ci wrócić do rodziny. Chyba chcesz ich jeszcze zobaczyć?

—  Chcę, jasne, że chcę... Uh — Mężczyzna przyglądał się jej niepewnie, dłonią przesunął po tylnej części szyi. — A ty co będziesz z tego miała? — zapytał jeszcze po chwili, unosząc brwi.

Blondynka przez chwilę nie była pewna jak to odebrać, wypuściła z siebie powietrze.

— Radość, bo jedna z niewielu osób, przy których czuję się swobodniej, nie umrze z przemęczenia w starej szopie, ani nikt tej osoby nie zabije? — odpowiedziała po chwili, odgarniając sobie kosmyki włosów z twarzy. — Mam dosyć tego, że tracę życie na robienie wszystkiego, czego nie chcę. Tam oczekują, że już za chwilę wyjdę ubrana w suknię ślubną i zwiążę się z Bastianem, by być grzeczną panią domu i zabawką esesmana, bo tak wypada kobiecie — Mówiąc to wskazała ręką za siebie, nadal patrząc na Aleksandra. — Problem w tym, że gdybym się na to zdecydowała, jednocześnie mogłabym się pożegnać z prawie wszystkim, co do tej pory dawało mi jeszcze choć odrobinę poczucia niezależności. — westchnęła przymykając przez chwilę oczy, ponieważ wszystko chciała jak najlepiej ubrać w słowa. — Aleksander... Proszę, daj mi sobie pomóc, naprawdę, tylko na tym mi teraz najbardziej zależy.

Spoglądając prosto w oczy szatyna widziała w nich niepewność i zapewne wewnętrzną walkę z samym sobą. Nie umiała się dziwić, że taka była jego reakcja. W końcu mało kto, szczególnie po tylu przeżyciach, umiałby zaufać drugiej osobie na tyle, by uwierzyć, że może mieć wobec niego tak czyste intencje. Zwłaszcza, jeśli była to osoba, która teoretycznie powinna być kolejnym oprawcą.

— Więc na co jeszcze czekamy? — odezwał się po chwili unosząc lekko kącik ust, na co dziewczyna z ulgą momentalnie uśmiechnęła się szeroko.

Zaraz nie zwlekając oddalili się od szopy idąc ku tylnej bramie, która tego dnia na szczęście była otwarta, ponieważ goście woleli zaparkować swoje samochody na terenie posiadłości. Wystarczyło tylko, że ukrywając się za autami, by nikt nie zauważył ich z okna wymkną się, a potem czeka ich w miarę prosta droga.
Niestety Kathrin, gdy biegła do Aleksandra obmyślając w głowie plan ucieczki, nie pomyślała o jednym małym szczególe, który już po chwili dał o sobie znać, gdy do uszu jej i mężczyzny dobiegło głośne szczekanie. Nie minęła chwila, a przed nimi pojawił się rottweiler, który widząc swoją panią w towarzystwie szatyna zamilkł zdezorientowany.

Hunter, dobry piesek... Wszystko dobrze, ciii... — Blondynka szepcząc starała się opanować sytuację, a przerażony wzrok współuciekiniera wcale jej w tym nie pomagał. — No już, spokojnie...

Hunter przekrzywił łeb w bok patrząc na dziewczynę, po czym usiadł i wydał z siebie coś w rodzaju piśnięcia. Kathrin odetchnęła cicho z ulgą widząc, że psa udało się uspokoić i delikatnym ruchem głowy wskazała Aleksandrowi, że powinni się wycofać, by obejść samochód od drugiej strony. Było to jednak błędem, ponieważ gdy tylko mężczyzna wykonał ruch nogą, rottweiler ponownie wstał przybierając swoją bojową postawę, a para uciekinierów rzuciła się biegiem do bramy.

— Durny kundel... — mruknęła pod nosem dziewczyna, gdy tylko udało im się cudem zamknąć bramę zanim zwierzę zdążyło im cokolwiek zrobić.

Iskra Nadziei ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz