10

2.3K 105 73
                                    

 ,,Miłość jest pierwszą wśród nieśmiertelnych rzeczy."
Dante Alighieri
/////////////////////////////////////////////////////////////////

    Nadszedł długo wyczekiwany dzień, który ma połączyć dwie osoby i dwa królestwa. Dzisiaj zmienią się losy i marzenia; pragnienia i życie. Od rana biją dzwony, a goście z różnych zakątków Śródziemia przybyli na wielką uroczystość. Wszystko ma być idealne i z wielkim rozmachem, by nikt nie zapomniał tego dnia.

  Nadszedł dzień ślubu.

  Służki biegały po korytarzach, co chwila popędzane przez starsze damy dworu i zaufane sługi rodziny królewskiej, które znały księcia Thorina od narodzin. Podekscytowanie i radość było czuć w całym królestwie. Oprócz dwóch komnat, które jedną zajmowała panna młoda, a drugą pan młody.

  Lairiel zacisnęła mocniej dłoń na rączce noża do obierania owoców, które swoim słodkim smakiem miały trochę ukoić smutek. Przywdziana piękna suknia i biżuteria nie dawały żadnej radości. I żałowała, że jej nastawienie do tego ślubu, było później obojętne, a ona pozwoliła, by zrobili z niej szczęśliwą pannę młodą. Zamknęła oczy, chcąc zapanować nad głośnym biciem serca. Łza smutku powoli staczała się po wypudrowanym policzku dziewczyny. Cisza otulała ją niczym ramiona matki, w których mogła się schować i poczuć ciepło. Lecz teraz Lairiel czuła jedynie chłód.

  Odwróciła głowę w stronę okna, by przyjrzeć się kolorowym łąkom i chatom poddanych Ereboru. Teraz ten widok będziesz widziała już zawsze, powiedział głos w jej głowie, a ona przytaknęła lekko głową, jakby naprawdę z nim rozmawiała. Nie zauważyła, kiedy palec spotkał się z ostrzem noża, a stróżka krwi zaczęła spływać. Nie przyjęła się tym zbytnio. Z impetem rzuciła sztylet o ścianę, który wylądował obok szafy.

  Otworzyły się drzwi, a zatroskana twarz Dis wychyliła się zza drzwi. Lairiel zasłoniła zakrwawiony palec, by nie wzbudzić podejrzeń. Zagryzła wewnętrzną stronę policzka, mając nadzieję, że to coś pomoże.

— Przyszłam, bo usłyszałam huk. — powiedziała Dis, ukazując się w pięknej sukni, koloru ciemnej zieleni, która eksponowała szczupłe ramiona i połowę pleców. Włosy upięte w wysokiego koka z małą złotą koroną dodały nieco poważniejszego wyrazu twarzy, a kolia zdobiona w zielone rubiny idealnie wyglądała na jej szyi. — Coś się stało?

— Nic. — odpowiedziała Lairiel, odwracając się do niej całym ciałem. — Wszystko w porządku.

— Nie okłamuj mnie. — Dis nie nabrała się na tą sztuczkę. Wiedziała, że kłamie.

— Masz rację. Wydaje mi się, że ta suknia jest moim całunem, biżuteria kajdanami, a zamek... więzieniem. Nie zrozum mnie źle, dobrze dogaduję się z Thorinem, jednak przez to małżeństwo stracę wolność. Nie będę mogła podejmować sama decyzji, bo będę miała... męża!

  Słuchała uważnie. Każdego słowa, które wypuściły usta brunetki. Nie powinna wychodzić z komnaty i zostawiać Lairiel samej, jednak za kilka minut rozpoczyna się uroczystość. Musiała tego dopilnować. Matka siedziała z Thorinem w komnacie, który bardzo przeżywał dzisiejszy dzień.

— Za kilka minut uroczystość. — szepnęła — Powiedz, kiedy będziesz gotowa.

— Zaczekaj! — krzyknęła Lairiel i złapała ją za łokieć. Przytuliła Dis z całych sił. — Dziękuję. — szepnęła — Dziękuję, że mnie wspierasz i, że nie czuję się tutaj nieswojo.

— Nie ma za co. Zawsze możesz przyjść do mnie i porozmawiać, a ja cię wysłucham do końca, dobrze? — dotknęła lekko jej policzka — Nie zamartwiaj się. No! — krzyknęła i klasnęła w dłonie. — Już czas. Ja idę do Thorina, a ty nie płacz, tylko bierz bukiet w dłonie i idź pod ołtarz!

Korona w dłoni || Thorin Oakenshield ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz