Tylko nie mówcie matce, że się zakładaliście - upomniał Artur bliźniaków, kiedy schodzili po wyłożonych purpurowym dywanem schodach.
- Nie martw się, tato - powiedział wesoło Fred - mamy wielkie plany, nie chcemy, by nam skonfiskowano forsę. - Mrugnął do Harry'ego, który się uśmiechnął.
Artur sprawiał przez chwilę wrażenie, jakby chciał zapytać o te plany, ale po krótkim namyśle uznał, że lepiej nie wiedzieć.
Wkrótce znaleźli się w tłumie wypływającym ze stadionu i powracającym na pola namiotowe. Ochrypłe śpiewy - głównie Irlandczyków oraz pijanej trójcy, która składała się z Polaków, Rosjan i Ukraińców, niosły się ku nim w chłodnym powietrzu nocy, kiedy szli oświetloną latarniami drogą przez las, a lepkopronusy wciąż szybowały nad ich głowami, trajkocąc i wymachując lampkami. Kiedy w końcu dotarli do namiotów nikomu nie chciało się spać i Artur, wziąwszy pod uwagę poziom hałasu wokół nich, zgodził się, że przed snem warto by wypić po kubku kakao. Oczywiście doszło do dyskusji o meczu; Artur spierał się z Charliem o użycie łokci w grze i dopiero kiedy Ginny zasnęła przy małym stoliku, rozlewając wokół siebie gorące kakao, uznał, że najwyższy czas zakończyć omawianie kolejnych epizodów gry i rozejść się do łóżek. Hermiona i Ginny poszły do swojego namiotu, a Harry i reszta Weasleyów przebrali się w piżamy (Harry miał jedwabną :P Ron nie zauważył) i powłazili na koje. Z drugiej strony kempingu wciąż dochodziły chóralne śpiewy i dziwne dudnienie. Harry po chwili leżenia nie wytrzymał, podniósł się z koi, sprawdził, czy nikt nie patrzy i wykonał zaklęcie, które nie pozwalało przedostawać się dźwiękom do niego.
- Och, cieszę się, że nie jestem na służbie - mruknął Artur sennym głosem, czego Harry już nie usłyszał. - Nie chciałbym być osobą, która teraz musi iść do Irlandczyków i powiedzieć im, żeby przestali świętować.
Harry, który leżał na górnej koi, nad Ronem, wpatrywał się w płócienny dach namiotu, obserwując błyski śmigających nad kempingiem krasnoludków i przypominając sobie stare czasy, gdy Quiddith jeszcze nie był taki popularny. Marzył o tym, by znów obserwować z widowni na boisku koło Hogwartu istniejącego tysiąc lat temu... To prawda, że gra była brutalna i miewało się przypadki śmiertelne, ale to były inne czasy, gdy śmierć była codziennością, dzięki mugolom palących na stosach potężne pokolenia czarodziejskie... Była odskocznią od rzeczywistości.
Nie był pewien, czy zasnął, czy śni na jawie - uświadomił sobie tylko raptownie, że Artur nad nim krzyczy.
- Wstawać! Ron... Harry... wstawajcie, szybko, to bardzo pilne!
Harry wstał szybko uderzając głową w płócienny dach. To jego wina! Gdyby nie rzucił wyciszającego zaklęcia, to obudziliby się od razu. Nie musiał nawet pytać, co się dzieje. Umilkły śpiewy, słychać było spanikowane krzyki ludzi na zewnątrz, tupot wielu nóg i rzucane zaklęcia.
Rób ześlizgnął się leniwie z łóżka, jakby nie kontaktując i sięgnął po ubranie, ale Harry, który włożył tylko buty i kurtkę na piżamę powiedział niecierpliwie:
- Nie ma czasu, Ron... złap tylko kurtkę i wychodź... szybko!
Harry już wybiegł z namiotu, a Ron zrobił to, co mu kazano i pośpieszył za nim.
W świetle kilku płonących jeszcze ognisk zobaczył ludzi uciekających do lasu przed czymś, co sunęło się za nimi przez całe pole namiotowe, przed czymś, co błyskało strumieniami światła niepokojąco barwy avady i terkotało jak karabin maszynowy. Dobiegły ich głośne gwizdy, ryki śmiechu i pijackie wrzaski, a potem nagle wszystko oświetlił oślepiający zielony blask.
Zbity tłum czarodziejów z wyciągniętymi przed siebie różdżkami maszerował powoli przez pole namiotowe. Harry wytężył wzrok..., wyglądali, jakby nie mieli twarzy..., a potem zdał sobie sprawę, że byli zakapturzeni i zamaskowani. Wysoko ponad nimi miotały się dziko w powietrzu cztery postacie. Sprawiało to takie wrażenie, jakby zamaskowani czarodzieje na dole byli lalkarzami, a te cztery postacie nad nimi marionetkami poruszanymi niewidzialnymi sznurkami wychodzącymi z końców uniesionych w górę różdżek.
Nie było wątpliwości. To była szatańska pożoga. Ogniste kłopoty.
Do maszerującej grupy przyłączało się coraz więcej czarodziejów, że śmiechem pokazujących sobie koziołkujące nad nimi postacie. Tłum rósł przewracając napotkane po drodze namioty. Raz czy dwa Harry dostrzegł, że jeden z maszerujących wypala z różdżki w stronę jakiegoś namiotu. Niektóre zajęły się ogniem. Wrzaski narastały.
Lecące w powietrzu postacie oświetlił blask płonącego namiotu i Harry rozpoznał jedną z nich - Robertsa, mugola, który był kierownikiem kempingu. Harry był pewny, że wystaczyło mu ciągłe usuwanie pamięci, a porwanie to już przegięcie. Trzy pozostałe wyglądały na jego żonę i dzieci. Jeden z czarodziejów przekręcił różdżką panią Roberts głową w dół; koszula nocna jej opadła, ukazując obszerne, wełniane majtki. Harry usiłował nie zwymiotować przed siebie widząc chore czyny zakapturzonych postaci. Z tłumu dały się słyszeć gwizdy i szydercze okrzyki, gdy pani Roberts usiałowała zakryć się koszulą w tej dość żałosnej pozycji.
- To jest chore i obrzydliwe - mruknął Harry, a Ron przytaknął cały zielony na twarzy i obserwując najmniejszego mugola, który zaczął wirować jak bąk, sześćdziesiąt stóp nad ziemią, a główka miotała mu się bezwładnie z boku na bok.
- To jest naprawdę obrzydliwe... - potwierdził Ron i odwrócił głowę, by nie patrzeć.
Podbiegły do nich Hermiona i Ginny, naciągając płaszcze na nocne koszule, a tuż za nimi pojawił się Artur. W tym samym momencie z namiotów wyłonili się Bill, Charlie i Percy. Byli całkowicie ubrani, rękawy mieli podwinięte, a różdźki trzymali w pogotowiu.
- Pomożemy ministerstwu! - ryknął Artur, przekrzykując tumult i podwijając rękawy. - A wy... do lasu... i trzymajcie się razem. Jak zrobimy tu porządek, przyjdę po was!
Harry mógłby z łatwością im pomóc, ale byłoby to głupie. W ich oczach nadal jest bezbronnym nastolatkiem, który z cudem ukończył trzy pierwsze lata nauki. Pomijając fakt, że liczą na pokonanie przez niego największego czarnoksiężnika tych czasów. Jednak ucieczka do lasu? A jeśli znajdują się tam też te zakapturzone postacie?
Bill, Charlie i Percy biegli już w stronę zbliżającego się tłumu. Artur skoczył za nimi. Czarodzieje z ministerstwa zbiegali się że wszystkich stron. Tłum maszerujących pod rodziną Robertsów był coraz bliżej.
- Chodź - powiedział Fred, łapiąc Ginny za rękę i ciągnąc w stronę lasu.
- Trzymajcie różdżki w pogotowiu! Nie wiadomo, czy tam też ich nie ma! - krzyknął Harry i podążył za nimi, jak reszta. Ron zrównał się z nim, a jego spanikowany wyraz twarzy mógł przywołać zmarłego.
- Harry, nie mam różdżki - jęknął, pokazując puste ręce.
~•~•~•~
Witaam! <3 Postanowiłam podzielić ten rozdział na dwa, bo wyszedłby troszkę przydługi, a też chcę troszkę potrzymać was w niepewności 😈
Jak się wam podoba?
CZYTASZ
DRACO DORMIENS NUNQUAM TITILLANDUS | Harry Potter ✔️
FanficDursleyowie wyjeżdżają na tydzień do Paryża, a Harry'ego zostawiają (z niechęcią) samego w domu. Przez przypadek znajduje dokumenty adopcyjne i okazuje się, że Potterowie nigdy nie byli jego biologicznymi rodzicami... *** Cały świat należy do J. K...