XIII

465 38 10
                                    

...

Kolejny dzień, który jest tak samo do dupy, jak poprzednie.

Moje życie polega po prostu na czekaniu na noc. Wtedy zasypiam z nadzieją, że jutrzejszy dzień będzie lepszy. I znowu wszystko się powtarza. I tak od kilku miesięcy.

Wątpię, by cokolwiek się zmieniło. Po prostu jestem. Nawet zabijanie przestało być dla mnie czymś... Fascynującym. To tylko chwilowa dawka adrenaliny, po której ponownie czuję się tak samo źle, a czasem nawet jeszcze gorzej.

Jebane bandaże!

Złapałem za te, które pokrywały moją lewą rękę. Zerwałem je szybkim, mocnym ruchem. Porwały się. To jednak mnie nie obchodziło. Nic mnie już nie obchodziło!

Spojrzałem na oparzenia.

Jestem tak szpetny... Nienawidzę swojego ciała! Nienawidzę całego siebie! Chcę stąd zniknąć! Chcę umrzeć do cholery!

Umrzeć...?

Przejechałem palcem po ledwo widocznych żyłach na nadgarstku.

Czy śmierć była tym, czego chciałem? Czy w końcu miałbym pieprzony spokój?

Wyjąłem nóż z kieszeni i przyłożyłem do skóry.

To nie może być przecież takie trudne. Zwykłe ciachnięcie, może kilka. Przecinanie nie jest mi obce, więc dlaczego się denerwuję?

Narzędzie z pewnością zrani mnie od razu, więc wystarczy zwykły ruch ręki. Czemu się waham?

Wdech, wydech.

Przeciągnąłem ostrzem po spodzie nadgarstka. Syknąłem z bólu. Zapiekło.

Krew mozolnie wypłynęła, lśniąc na powierzchni rany.

No dalej, płyń!

Przejechałem nożem ponownie, tylko mocniej. Zabolało.

Przez całe przedramię przeszły ciarki, które nie ustawały. Bałem się. Bałem się spróbować jeszcze raz.

Kilka czerwonych kropli spadło na ziemię. Powoli tworzyła się kałuża.

Ile jeszcze muszę wytrzymać, bym w końcu mógł spokojnie zdechnąć? Ile cierpienia potrzeba, by wreszcie mieć święty spokój? Dlaczego moje ofiary umierają od tak, pomimo, że walczą o życie? A ja? Jestem nic nie wartym śmieciem, ale myślałem, że zasługuję choćby na słodką śmierć.

Westchnąłem głęboko.

Plamiąc wszystko naokoło, odwinąłem drugą rękę. Tym razem zrobiłem kilkanaście mocnych nacięć na całym przedramieniu, licząc na to, że to coś da.

Krew ledwo wypłynęła. Przepłynęła w dół ręki, po czym po prostu się zatrzymała i zaczęła zasychać.

— CO JEST ZE MNĄ DO CHOLERY NIE TAK?! — kopnąłem jakąś starą puszkę. Ta uderzyła o ścianę, odbiła się i wróciła niemal na miejsce — Pierdolona... Śmieć jak ja... Próbuje gdzieś zajść, ale i tak zawsze wraca na miejsce...

Wyciągnąłem z kieszeni rolkę bandażu i zawiązałem naprawdę mocno nad lewym nadgarskiem, by zmniejszyć dopływ krwi. Owinąłem szczelnie ranę i to kilkukrotnie, by powstrzymać krwawienie.

Drugą rękę po prostu opatuliłem w bandaż, jak zawsze. Te rany nie zagrażały mojemu życiu. Przez nie, wykrwawiałbym się powoli...

No właśnie...

A czy cokolwiek zagraża mojemu życiu? Czy to, że zostałem spalony, pobity prawie na śmierć i głodzony, nie świadczy o tym, że jestem nieśmiertelny? Nawet próba samobójcza mi się nie udaje... Doprawdy żałosne...

𝙽𝙸𝙴Ś𝙼𝙸𝙴𝚁𝚃𝙴𝙻𝙽𝚈 - 𝙿𝚊𝚖𝚒ę𝚝𝚗𝚒𝚔 𝙼𝚘𝚛𝚍𝚎𝚛𝚌𝚢Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz