XIV

422 42 41
                                    

Stałem na dachu budynku. Trzypiętrowiec powinien w zupełności wystarczyć. Wejście do bloku byłoby utrudnione, tak więc moją jedyna opcja to kamienica z drabinką.

Jak wielkim idiotą trzeba być, by montować tu to metalowe gówno? Czy mieszkańcom nie przeszkadza świadomość, iż dosłownie każdy mógłby wdupić im się przez balkon do domu?

Zresztą co mnie to obchodzi?

Ustawiłem się na samym krańcu. Mocny wiatr zdjął mi kaptur z głowy, zabawiając się ciemnymi jak smoła włosami.

Zamknąłem oczy i nabrałem powietrza.

Kamienica znajdowała się na sporym wzniesieniu, więc stąd było widać niemal całe miasto.

Czy naprawdę nikt nie dostrzegł, że czternastoletni bachor, właśnie próbuje popełnić samobójstwo? Albo prościej. Po prostu się zajebać.

Uchyliłem powieki ostatni raz. Chciałem widzieć swoją śmierć. Chciałem widzieć, jak rozplaskuję się o chodnik, moje ostatnie chwile życia.

Nie wahając się ani sekundy dłużej, odepchnąłem się stopą od krawędzi.

Mocny podmuch otulił moje ciało, co w mgnieniu oka pozwoliło zapomnieć o wszystkich zmartwieniach.

Oczami wyobraźni widziałem swoje życie. Jego najpiękniejsze chwile.

Złote oczy kobiety, którą niegdyś nazywałem matką. Moja walka o szczęście tej brunetki. Staruszek, który jako jedyny, tak naprawdę traktował mnie jak człowieka...

Moje istnienie było tak nudne...

Nim zdążyłem się zorientować, nastąpił upadek.

*time skip*

Nie... Zginąłem...?

Rozmasowałem bolący łeb i rozejrzałem się.

Jak gdyby nigdy nic, leżałem w pełnym kontenerze.

Chciałem to wszystko zakończyć, ale znów okazało się, że jestem nic nie wartym śmieciem. Ja nie zasługiwałem nawet na święty spokój. Musiałem cierpieć przez następne dni, miesiące, lata...

A gdybym się tak zajebał nożem? Nie wiem, czy jestem w stanie dźgnąć kilkukrotnie sam siebie. To jak blokada, ale... Przecież mogę dźgnąć innych... Tak... Potrzebuję tego... Chcę kogoś zranić... Zabić... ZAMORDOWAĆ!!!

Moje zmysły wyostrzyły się, a źrenice zwęziły.

Wyskoczyłem ze śmietnika i popędziłem w kierunku placu zabaw.

Zabójstwo w biały dzień jest ryzykowne. Ryzyko, które podnieca... Które sprawia, że czuję się tak dobrze... DOBRZE!

— AHAHAHAHA! — roześmiałem się głośno, gdy już z daleka było widać plac.

Te wszystkie bezbronne dzieci, spuszczone z oka przez rodziców... MOGŁEM JE WSZYSTKIE ZARŻNĄĆ!

DZIECI BOJĄ SIĘ ŚMIERCI! BĘDĄ PANIKOWAĆ I BŁAGAĆ O LITOŚĆ, KTÓREJ I TAK NIE OTRZYMAJĄ!

Młoda krew, opryskująca moje ciało, ogrzeje mnie w ten chłodny dzień. Rozrywane ścięgna, łamane kości. Oczy, które nagle stają się puste, gdy serce przestaje bić...

Dostrzegłem jakiegoś bachora, bawiącego się z dala od reszty. Dziecko pognało gdzieś w krzaki, a ja od razu za nim.

Zobaczyłem małą dziewczynkę. Siedziała do mnie tyłem. Jej długie, blond kłaki, sięgały jej aż do tyłka. Zetnę je w pierwszej kolejności.

Wydobyłem nóż z kieszeni. Ostrze błyszczało, jak gdyby pragnęło zatopić się w czyimś ciele.

— He, gówniaro — uśmiechnąłem się szeroko. Jednym, zręcznym ruchem, skróciłem jej włosy. Mała się odwróciła, a moim oczom ukazało się...

Zwierzę. Martwe. Dziewczynka miała krew na rękach. Na jej twarzy malowało się zaskoczenie, ale na pewno nie przerażenie! Jedynym przerażonym, byłem tu ja!

— Nooożyk? — wskazała na moją broń. Zacisnąłem dłoń na rękojeści.

— C-co jest? — wskazałem prawdopodobnie na kota.

— Mój — odpowiedziała, jak gdyby nigdy nic. Wstała i zrobiła krok w moją stronę. Cofnąłem się lekko.

— SPIERDALAJ! — krzyknąłem, robiąc kolejne kroki w tył. Przez nieostrożność, udało mi się przewrócić — KURWA!

Blondynka podeszła do mnie. Była zbyt blisko. Moje plecy natrafiły na krzak, przez co nie mogłem się już cofać dalej. Próbowałem sięgnął po nóż, który mi wypadł, lecz ten leżał pół metra dalej.

Mała tak po prostu weszła mi na brzuch i się na nim położyła.

Przez moje całe ciało przeszedł dreszcz. Zupełnie, jakby stado karaluchów przebiegło mi od stóp do głowy.

Nie byłem już w stanie nic powiedzieć, ani tym bardziej zrobić.

Gówniara zamknęła oczka i tak po prostu zasnęła, wtulona w zabandażowaną klatkę piersiową, ukrytą pod zniszczoną, starą bluzą.

Głupia...

Po jakiś dziesięciu minutach, ostrożnie zdjąłem z siebie dzieciaka i położyłem na trawie.

Chwyciłem martwe zwierzę za ogon i powlokłem je za sobą po ziemi.

Jeszcze nigdy nie jadłem kota, może być ciekawie.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
𝙽𝙸𝙴Ś𝙼𝙸𝙴𝚁𝚃𝙴𝙻𝙽𝚈 - 𝙿𝚊𝚖𝚒ę𝚝𝚗𝚒𝚔 𝙼𝚘𝚛𝚍𝚎𝚛𝚌𝚢Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz