(Od pewnego czasu korci mnie, by napisać w tej książeczce happy end 🤔 Co o tym sądzicie? ~ autorka)
Zajebali mi flashem po ryju.
Tak właśnie powstał pierwszy list gończy.
Na zdjęciu wyszedłem zajebiście źle. Jakbym co najmniej właśnie zobaczył przed sobą wielkiego, latającego robala i zatrzymał się, żeby nie wleciał mi w ryj.
To jest dokładnie to, co chciałem oglądać każdego dnia na ścianach budynków, w szybach przystanków i sklepów oraz na słupach latarni...
W ten właśnie sposób zyskałem większą popularność i rozpoznawalność.
Ludzie na mój widok krzyczeli "Isaac Foster".
Czy to znaczy, że już wiedzą, kim jestem?
Jakim kurwa cudem dowiedzieli się o moim pochodzeniu?
Ktoś znalazł jakieś papierki z sierocińca i dopasował ryj w bandażach do tego ze zdjęcia?
Świetnie... Teraz będę musiał jeszcze bardziej uważać... Nie, żeby mnie to obchodziło.
Chyba jedyne, co muszę zmienić w życiu, to chodzenie do sklepu.
Ten warzywniak, w którym zwykle kupuję czekoladowe pieniądze za ukradzione pieniądze, chyba nie będzie już zbyt dobry...
ZWŁASZCZA, ŻE WISI NA NIM MÓJ ZJEBANY RYJ!
Przewróciłem losowy śmietnik, szukając w nim szczęścia. Za sobą usłyszałem czyjś niski głos.
— Ej, młody! Zmiataj stąd!
Gdy się odwróciłem, ujrzałem dość sporego w szerokości, ale przypakowanego gościa po czterdziestce. Łysy łeb, a na sobie jedynie białą... No nie do końca białą... Koszulkę na ramiączka oraz jakieś granatowe spodnie. Na ryju miał wypisany wkurw i szedł mi najprawdopodobniej wpierdolić.
Nie wahając się ani chwili, wyciągnąłem z kieszeni swój nóż, który jeszcze wczoraj ostrzyłem. Ukryłem go za plecami czekając, aż mężczyzna podejdzie bliżej.
Koleś nie wyglądał na zbyt ruchliwego. Jedynie w łapach miał sporo, to też nie miałem żadnych obaw, co do powodzenia kolejnego morderstwa.
Nie spodziewałem się jednak takiego obrotu spraw.
Ten oblech chwycił wywalony worek ze śmieciami. Usłyszałem w nim szkło. Zanim się obejrzałem, ciężka torba leciała w moją stronę. Obok była ściana, tak więc nie zdążyłem uskoczyć i oberwałem prosto w głowę, co natychmiast powaliło mnie na ziemię.
— Kurwa... — jęknąłem, masując obolałe miejsce.
Łysol się zbliżał, a ja nie wiedziałem, co robić. Chciałem chwycić za nóż, ale ten niespodziewanie zniknął. Musiałem wypuścić go podczas upadku.
Mężczyzna już uniósł swoją tłustą łapkę, by z plaskiem mnie uderzyć... Ale coś mu w tym przeszkodziło.
Tuż przede mną ktoś stanął. Wyglądało, jakby ta osoba spadła z góry. Zamrugałem kilka razy, oszołomiony.
Kurwa, koleś miał w ręku mój nóż!
Korzystając z okazji, cofnąłem się parę metrów, pod kolejny śmietnik. Próbowałem wstać, jednak zbyt mocno wirowało mi w głowie.
Nieznajomy chwilę skakał wokół tego oblecha, chcąc prawdopodobnie go zmylić. Cóż, w efekcie wyglądał, jakby miał mocną sraczkę i próbował ją właśnie powstrzymać.
Po dłuższej chwili, tak po prostu wbił ostrze w ten gruby bęben, po czym gwałtownie wyciągnął. Krew trysnęła małym strumieniem. Pewnie tamowała ją wielka warstwa tłuszczu.
Łysol najwyraźniej nie ogarnął, co się dzieje. Po prostu tak stał, nie mogąc wydusić z siebie żadnego dźwięku.
Agonia. Świetnie. Albo chwilowy szok pourazowy.
Narzędzie poraz kolejny zatopiło się w cielsku, jednak tym razem na klatce piersiowej, a raczej w tym wiszącym cycu.
Facet w końcu się ogarnął. Chwycił chłopaka za ramiona i przygwoździł do ściany. Wytrącił mu broń i splunął krwią w jego twarz. Tłuściochowi drżały ręce. Powoli tracił siły.
Spojrzałem na nóż. Krew połyskiwała na nim, w świetle przydrożnej latarni. Widok chuja, który przed chwilą przypierdolił mi workiem i teraz dusił chłopaka, co uratował mi życie, nie był jakoś szczególnie satysfakcjonujący. I choć mogłem teraz po prostu zwiać oraz zapomnieć o tej całej sprawie, ja wolałem pociągnąć to dalej. Może to wina ciekawości, bądź zwykłej nudy. Ewentualnie mojego zmęczenia życiem.
Chwyciłem za narzędzie. Mocno zacisnąłem pięść na rękojeści i wbiłem ostrze tuż nad spodniami, które niemiłosiernie ześlizgiwały się z jego spoconego, rozlanego tyłka.
Mężczyzna gwałtownie wypuścił powietrze i wygiął się w łuk.
Mocno pociągnąłem broń w bok, przez co ta przecięła płat tłuszczu, uwalniając ogromną ilość krwi, gdy tylko się odsunąłem.
Czerwona plama znalazła się tuż przede mną, a po chwili w jej miejscu leżał umierający spaślak.
Na ten widok jedynie prychnąłem. Przyłożyłem mu ostrze do gardła, a następnie poderżnąłem je, by zdechł jak najszybciej. Takie typy najtrudniej jest zabić.
Już miałem uciec, ale zatrzymał mnie czyjś zabawnie wysoki, a zarazem męski głos.
— Mogę dołączyć?
Obróciłem się na pięcie. Teraz mogłem przyjrzeć się bliżej temu chłopakowi.
Przydługie, białe włosy, swobodnie tańczyły na wietrze. Gęste pasemka zakrywały oczy o czysto zielonych źrenicach. Pod nimi znajdował się zadarty nos, przyozdobiony przez masę piegów, a następnie szeroki, pewny siebie uśmiech.
— Dołączyć? — roześmiałem się cicho.
Nieznajomy podszedł do mnie kilka kroków.
— Mogę? — wskazał na nóż. Nim udzieliłem mu pozwolenia, ten wyrwał mi go z łatwością, gdyż nie spodziewałem się takiego ruchu.
Następnie podszedł do zwłok, pod którymi utworzyło się już niezłe bajorko. Bez wahania zatopił ostrze w karku trupa, by po chwili zacząć poruszać narzędziem. Posługiwał się nim, niczym nożem kuchennym. Kroił. Kroił ludzkie mięso.
Po jakiejś minucie wykonywania owej czynności, głowa po prostu odpadła. Nieco skrzepnięta już, glutowata krew, powoli wylała się na beton. Nieznajomy podniósł łeb za ucho, wstając.
— Mogę dołączyć? — powtórzył.
Najwyraźniej tym czynem chciał pokazać, że niczego się nie boi.
— Eee... — skrzywiłem się. Bo choć uwielbiałem zabijać, to jakoś zabawa zwłokami mnie nie skręciła. Zwłaszcza ze zwłokami takich osób — Wywal to. To się robi obrzydliwe — wystawiłem język, by jak najlepiej pokazać moje zniesmaczenie.
— Jestem Victor — rzucona przez niego głowa, przeleciała mi tuż obok nogi, na co podskoczyłem, jak jakiś cienias. Mało brakowało, bym nie pisnął. Chłopak wyciągnął do mnie rękę na powitanie.
— Zack — cofnąłem się o krok.
CZYTASZ
𝙽𝙸𝙴Ś𝙼𝙸𝙴𝚁𝚃𝙴𝙻𝙽𝚈 - 𝙿𝚊𝚖𝚒ę𝚝𝚗𝚒𝚔 𝙼𝚘𝚛𝚍𝚎𝚛𝚌𝚢
Fanfiction~ I chociaż próbowałem wiele razy... Ja nadal trzymam się przy życiu ~