8 - Original Prankster

310 37 13
                                    

Tumany kurzu wzbiły się w powietrze, kiedy westchnąłem głośno, przedramiona opierając na brudnej i podejrzanie lepkiej ladzie recepcji. Motel "King Of The Clouds" w niczym nie przypominał budynku ze zdjęć, które zaledwie godzinę temu znalazłem w Google. Zamiast porządnego motelu zastała mnie rudera, o świeżo pomalowanych ścianach, ale tylko od zewnątrz, bo budżet to budżet, a pieniądze nie są z wody ani nie rosną na drzewach.

A szkoda.

Klimatyzacja ustawiona była na maksymalną moc, jednak to i tak zbyt wiele nie dawało. Pot perlił mi się na czole, kiedy z gracją odgarnąłem przesiąknięte tłuszczem, brudem i kurzem włosy z czoła, chowając je w cieniu kaptura, zarzuconego na moją głowę.

Mój nagły gest, sprawił, że kolejna porcja pyłu oraz kurzu wzbiła się w powietrze, a Luke, stojący obok mnie, kichnął donośnie.

- Proszę, tutaj są pańskie klucze - odebrałem stary, zardzewiały pęk kluczy od recepcjonistki. Swoją drogą, kobieta o rozczochranych czarnych włosach z prześwitami siwizny oraz schodzącym płatami makijażem, wcale nie wyglądała lepiej niż te klucze. Była równie stara co cały ten budynek oraz jego wnętrze.

- A po co mi aż tyle? - wzrokiem obrzuciłem dzwoniące klucze. Naliczyłem aż trzy.

- Ten - zaczęła recepcjonistka, ujmując pierwszy lepszy - jest od bramy. Ten z rdzą jest od głównego wejścia do motelu, do używania po północy, czyli po ciszy nocnej, a ten z dziwnymi plamami jest od waszego pokoju.

- Czy to przypadkiem nie jest krew? - Luke zacisnął dłonie na nasadzie nosa, aby znowu nie kichnąć, po czym pochylił się w moją stronę. Jego sceptyczny wzrok utkwiony był w trzecim kluczu, tym od naszego pokoju... Tym ze szkarłatnymi, podejrzanymi plamami.

Wzdrygnąłem się.

- Skądże! - uśmiech nie dosięgnął oczu kobiety. Recepcjonistka odwróciła się do nas plecami, aby wyciągnąć plik kartek z szuflady biurka. Kiedy na powrót odwróciła się do nas, jej uśmiech niezaprzeczalnie oziębł, po czym zniknął - A teraz każdy z panów może zapoznać się z regulaminem i podpisać zasady prywatności.

- A nie mogłaby pani wyjaśnić tego tak w skrócie? - burknąłem, zerkając na ścianę ponad jej ramieniem, gdzie wisiał staromodny zegar z kukułką. Za trzydzieści minut zamykają osiedlowy supermarket. Muszę się spieszyć, a kilkunastostronicowy plik kartek wcale mi tego nie ułatwiał.

- Żadnego alkoholu, oprócz tego zakupionego w barze na pierwszym piętrze motelu. Żadnych prostytutek ani tym podobnych udziwnień. Cisza nocna obowiązuje od godziny dwudziestej czwartej. I żadnych narkotyków... - Luke machnął na nią dłonią, przerywając jej.

- Tak, tak. Rozumiemy - mruknął pod nosem, wyrywając jej z dłoni długopis i zamaszystym ruchem nabazgrał niechlujny, krzywy podpis. Blondyn przekazał mi długopis, akurat w momencie, kiedy recepcjonistka z szerokim uśmiechem dokończyła:

-Żadnych narkotyków, oprócz tych zakupionych w barze w naszym motelu.

Wraz z Lukiem wymieniliśmy się podejrzliwymi spojrzeniami. Nastolatek miał szeroko otwarte oczy, a w nich wypisany dziki obłęd. Jego przestraszony wyraz twarzy, zdawał się wręcz krzyczeć "Uciekajmy, póki jeszcze możemy!". Pewnym ruchem nakreśliłem niezbyt elegancki podpis, tuż obok Luke'a.

Oczywiście obaj użyliśmy fałszywych imion i nazwisk, nie jesteśmy tacy głupi, na jakich możemy wyglądać. Nadal stawialiśmy na Jacksona i Paula  chociaż imiona nijak do nas pasowały.

- Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług, panowie Gilligan - skinąłem jej głową, robiąc krok w tył - Gdybyście czegoś potrzebowali...

¡wanted! (muke)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz