11 - Bellyache

346 39 37
                                        

Luke otworzył drzwi

Serce zabiło mi szybciej. Zacisnąłem powieki, próbując przezwyciężyć stres utrudniający mi myślenie. Dłonie drżały mi tak bardzo, że nie mogłem poprawnie złapać kolby pistoletu. Musiałem się uspokoić.

Poprawiłem uchwyt na broni, tak aby stabilnie wymierzyć prosto przed siebie. Koniuszek języka wystawał z s pomiędzy moich zaciśniętych ze zdenerwowania zębów, kiedy udałem, że mierzę do nieznajomego, znajdującego się pod drzwiami naszego pokoju i strzelam.

- Puff - wyszeptałem do siebie, prawie bezgłośnie, jedynie poruszając ustami. Nie nacisnąłem na spust oczywiście. Jedynie ćwiczyłem, aby później nie zawahać się w kluczowym momencie.

- Czy możemy porozmawiać z Michaelem? - pierwszy raz w życiu słyszałem ten męski głos. Był dla mnie zupełnie obcy. Nie kojarzył mi się absolutnie z nikim. Kto do cholery był?

- Jakim Michaelem? Jestem tutaj sam - słyszałem tę wymuszoną nutkę protekcjonalności w głosie Luke'a. Westchnąłem cicho, przez uchylone usta. Chłopak przybrał postać pewnego siebie gówniarza. Grał, żebyśmy obaj nie skończyli z kulką w skroni.

- Nie udawaj debila. Jesteś tutaj z kimś. Nieważne jak głupie imię sobie wymyśliliście. Chcę z nim tylko porozmawiać. Myślę, że może się ucieszyć z moich wieści.

Luke nie odpowiedał. Przez sekundę, dwie, trzy...

Wahał się.

Cholera.

Mocniej objąłem dłońmi kolbę pistoletu, normując oddech. Przylgnąłem plecami bliżej ściany, po czym niepewnie postąpiłem krok w bok, próbując zbliżyć się jeszcze bardziej, aby choćby dojrzeć kto stoi u progu drzwi.

- Clifford, wiem, że tam jesteś - odezwał się ponownie ten obcy głos - Wychodź. Nie mam czasu na zabawę. 

Tym razem nie zważałem na argumenty. Żadne z nich nie były wystarczająco silne, by opowiedzieć się po dwóch, równie irracjonalnych i straconych, stronach tej sprawy. Nie miałem wyjścia. Albo się ujawnię albo Luke zginie.

- A jak nie wyjdę to co zrobisz? - warknąłem. Mój głos poniósł się głuchym echem, nie tylko po pokoju, lecz też po korytarzu motelu.

- Cześć, Michael - dosłownie słyszałem, jak nieznajomy uśmiecha się szeroko.

Palant.

Nie czekając ani chwili dłużej wyszedłem z ukrycia, nadal dzierżąc w dłoniach odbezpieczony pistolet. Broń ciążyła mi w zimnych jak lód rękach. Gdzieś w głębinach podświadomości, która uparcie próbowała wyperswadować mi plan zamordowania intruza, zaświeciła się czerwona, ostrzegawcza lampka. Zatrzymałem się na wprost nieznajomego. Zacisnąłem usta w wąską kreskę, widząc kim jest owy mężczyzna.

Owszem, nie znałem jego głosu, ale kojarzyłem jego twarz. To ten sam mulat, na oko mój rówieśnik, który przyglądał się zarówno mi, jak i Luke'owi, jeszcze w podrzędnej knajpie, gdzie rozmawiałem z pijaną dziewczyną.

- Imię i nazwisko. I cel twojej obecności tutaj. Masz trzy sekundy, potem strzelam - Luke wycofał się do tyłu, chowając się za moimi plecami. Nawet nie mrugnąłem, kiedy usta mulata rozciągnęły się w głupawym uśmieszku.

- Calum Thomas Hood. A ty to Michael Clifford, prawda? Kojarzysz tego tutaj? - zrobiłem zeza, podążając za dłonią Caluma, który wskazał na stojącego obok mężczyznę.

Wciągnąłem głośno powietrze przez zaciśnięte zęby. Obok mulata stał Ashton. Cały i zdrowy, jedynie z bandażem, który niezaprzeczalnie wybrzuszył materiał jego spodni na udzie, tuż ponad kolanem.

¡wanted! (muke)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz