23 - Robbers

339 35 25
                                        

- Czyli mam rozumieć, że to był niefortunny wypadek? - policjant zamilkł, a jedyne co dało się słyszeć to wtórujący jego sceptycznym słowom szelest kartek.

Byłem zabarykadowany w moim pokoju, siedząc pośród czterech ścian w kompletnej ciszy i ciemności, kiedy funkcjonariusz policji odwiedził nasz dom. Chodziło o mojego ojca, co było sprawą oczywistą. Od tygodnia wszystko, dosłownie cały mój świat, jak i ten mojej mamy, kręcił się własnie wokół niego. Nie raz słyszałem, jak Karen płacze w nocy, a ja sam nie byłem od niej lepszy. Nie mogłem już policzyć na palcach obu dłoni ile razy zbudził mnie własny szloch czy pustka wyzierająca z piersi, sprawiająca, że nie potrafiłem na powrót zasnąć. Nie było dnia, żebym nie wszedł do domu i nie zawołał ojca, jak zwykłem to robić.

Nie byłem w stanie mieszkać samemu. Zerwałem z Jamsem, moim chłopakiem. Dzień po śmierci ojca, Jamsem oczekiwał, że spędzimy naszą dwumiesięcznicę. Nie. Nie potrafiłbym. Jak mógłbym się uśmiechać po jego śmierci?

Już nic nie będzie takie samo.

- Tak - głos mojej mamy drżał, był niepewny i na sto procent nie przekonał funkcjonariusza.

Zamknąłem oczy i mocniej przycisnąłem ucho do zimnej ściany pokoju, chcąc słyszeć lepiej rozmowę toczącą się po drugiej stronie.

- Czy pani syn jest w domu?

- Śpi - odpowiedziała zgodnie z prawdą Karen. A przynajmniej ta informacja wydawała jej się być prawdziwa. Żałoba sprawiła, że mało ze sobą ostatnio rozmawialiśmy, chociaż pewnie powinno być na odwrót.

- Rozumiem - funkcjonariusz musiał znów spojrzeć w notatki, bo ponownie usłyszałem przewracanie kartek papieru, jak i zgrzyt ołówka - A czy pani syn był tutaj, kiedy pan Daryl Clifford został zamordowany?

- On... Daryl...On popełnił samobójstwo - odpowiedziała Karen, postępując tak jak oczekiwał od nas tego adwokat. Swoją drogą ten radca prawny kosztował nas fortunę.

- Nie brzmi pani na przekonaną.

Kobieta milczała, aczkolwiek nawet z drugiego pokoju mogłem wyczuć napięcie, budujące się w jej sercu, jak i głowie. Chciała coś powiedzieć. Niewiele brakowało, a tama pękłaby. Wystarczyło jedno, drobne zdanie...

- Czy pani mąż kiedykolwiek wykazywał skłonności samobójcze? - skrzypienie ołówka na kartce papieru ponowiło się. Funkcjonariusz uważnie słuchał, przybierając poważny, aczkolwiek neutralny ton, adekwatny do wagi sytuacji.

- Raczej nie.

- Może mi pani powiedzieć. Jestem tutaj w dobrej sprawie, nie chcę kolejnej śmierci.

Nie. To jej nie przekupiło.

- Wie pani - słowom policjanta towarzyszyło skzypnięcie krzesła w kuchni, jakby poprawił się i przygotowywał do przemowy - Ja sam straciłem córkę. To było niedawno. Sprawa podobna do tej pani, tylko, że zamiast broni została zamordowana nożem. Niby był to wypadek, ale... Proszę panią, to były rany kłute. Kto zabiłby się w ten sposób? A znałem moją córkę, nie miała żadnych skłonności do samookaleczania.

Nic. Cisza. Żadnej odpowiedzi.

Chciałem krzyczeć, błagać, wypaść z pokoju i przytulić Karen, aczkolwiek nie mogłem. Wtedy to ja byłbym pod toporem kata. Byłbym przesłuchiwany, lecz w gorszy sposób niż moja mama. W odróżnieniu od niej, ja nie miałem alibi. Ona udała się do koleżanki, Margaret, mieszkającej w pobliżu. Zostawiła mnie i ojca, po czym udała się do koleżanki. Owszem, po pomoc...

¡wanted! (muke)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz