Rozdział 5

581 59 29
                                    

W czwartek rano zadzwoniła Chloe dokładnie pięć razy. Nie miałam jednak ochoty z nią rozmawiać. Rzuciłam telefon na poduszkę i wyszłam z domu.
Mama podrzuciła mnie do szkoły. Miała dziś wyjątkowo dobry humor. Wiedziałam, że to zasługa tego, że nie odzywałam się do przyjaciółki, ale mogłaby, chociaż trochę się z tym kryć.
Przez pierwsze trzy lekcje udało mi się jej unikać. Postanowiłam nawet, że daruje sobie obiad, ale to nie było potrzebne. Dziewczyna wpadła do biblioteki, jak burza. Moja kryjówka została zdemaskowana. Kilka osób podniosło do góry głowy, ale ta machnięciem ręki kazała im się zmyć. Dwie minuty później byłyśmy same.
-Co jest? Miałaś mi pomóc z geografią.
-Uczę się. - Wskazałam na książkę.
Nawet na nią nie zerknęła.
-A co ze mną?
Westchnęłam.
-Chloe, dlaczego mnie okłamywałaś?
Przez jej twarz przemknęło przerażenie.
-Nie rozumiem.
-Z tymi migrenami. Jason i Evan powiedzieli mi, że to zwykły kac.
W jej oczach mignęła ulga.
Usiadła na krześle obok mnie i teatralnie westchnęła.
-Bałam się, że nie zrozumiesz.
Poczułam wyrzuty sumienia. Byłam jej przyjaciółką! Powinna wiedzieć, że co by się nie działo zrozumiem! Co robiłam źle?
Złapałam jej dłoń.
-Chloe przyjaźnimy się. Nie ma na tym świecie nic, co mogłoby nas poróżnić. Tylko musisz w to uwierzyć.
Posmutniała.
-Obracam się w takim kręgu znajomych, że ciężko mi w to uwierzyć. I czasem zapominam, że ty jesteś inna.
Uśmiechnęłam się.
-W takim razie będę ci o tym przypominać.
-Zgoda. - Wstała, a po jej zbolałej minie nie było ani śladu. Przez moją głowę przemnkęła jakaś niepokojąca myśl, ale nie przywiązałam do niej wagi. - To co? Odrobisz mi geografie?
-Jasne.
Patrzyłam, jak wyjmuje z plecaka zeszyt i kładzie mi na stole.
-Będę na stołówce.
-Dobra. - Wzięłam zeszyt i porzucając czytaną lekturę, zabrałam się za pisanie pracy domowej. Chloe wyszła z biblioteki.
***
Wbiegłam na stołówkę w nadziei, że jeszcze ją zastanę. Zeszło mi trochę z zadaniem, więc miałam mały poślizg, ale na szczęście wciąż tam siedzieli. Jason, Kelly, Mark i Evan, na którego kolanach znajdowała się Chloe. Musieli się pogodzić.
Zignorowałam dziwne uczucie w mostu i podeszłam do nich.
Chłopak spojrzał w moją stronę, kiedy jego dziewczyna wzięła ode mnie zeszyt.
-Dzięki.
-Nie ma sprawy.
Stałam jeszcze chwilę, ale nikt poza Evanem nie zwracał na mnie uwagi. Uśmiechnęłam się do niego blado i obracając się na pięcie chciałam odejść, kiedy poczułam na nadgarstku czyjąś dłoń. Spojrzałam za sobie. Weidziałam, że to nie Evan. Jego ręce były cieplejsze.
Jason gapił się na mnie niebieskimi oczami.
-Siadaj, masz jeszcze trochę czasu do zajęć.
Nie odezwałam się, ale zrobiłam, jak kazał. Kątem oka widziałam, jak wymienia z Evanem znaczące spojrzenia, ale nie umiałam ich zrozumieć. O co tu chodziło? Czemu Jason wciąż robił takie rzeczy? Może... Poczułam, że się rumienie. To absurdalne. Nie mogłam mu się podobać. Zresztą chłopak raczej nie był stały w uczuciach. On i Evan byli, jak ogień i lód. Jason rzecz jasna był ogniem. Nie poprzestawał na jednym palącym się drzewie. Zaraz zabierał się za drugie i rzecz jasna musiał strawić cały las. A Evan? Evan był, jak lód. Kiedy już zamroził jedną rzekę nie puszczał, aż do zakończenia zimy. Podejrzewałam, że nawet wtedy było mu jej żal.
Zdałam sobie sprawę, że to idiotyczne porównanie i ledwo się trzymałam. Miałam chęć wybuchnąć śmiechem. Matko kochana głupota roku.
Wiedziałam, że powinnam była coś zjeść, ale nie bardzo miałam ochotę. Nie, kiedy Jason wciąż do mnie mówił. Pytał o angielski, o mnie i Chloe, o naukę Evana. Wszyscy się na nas gapili. Nie chciałam tego, więc z ulgą przyjęłam dźwięk dzwonka. Nie czekając na nikogo zerwałam się z krzesła i już mnie nie było.
***
Założyłam na siebie najlepszą bluzkę, jaką miałam i długą spódnice. Musnęłam rzęsy tuszem i jak nigdy umalowałam lekko usta. Następnie zabierając ze stołu mały koszyczek, włożyła do niego książkę. Mama zawołała mnie ostatni raz, a potem obie przeszłyśmy do piwnicy.
Goście już czekali.
Pomieszczenie było jasne, ściany miało pomalowane na biało, a po środku drewnianego parkiety stało sześć okrągłych stolików z czerwonymi obrusami. Koło drzwi wejściowych znajdowała się kanapa. Dziś było dużo więcej osób.
Uśmiechnęłam się do znajomych twarzy. Ilios pomachał do mnie z prowizorycznej sceny na przodzie. Przecisnęłam się więc między zajętymi już stolikami i pognałam do przyjaciela.
-Jesteś wreszcie! Jak ten cholerny krawat się wiąże?
-Hej! - Skarciłam go! - Artysta tak nie mówi! - Złapałam go za poły koszuli i zabrałam paskudny kawałek materiału. - Poza tym nasz bohater nie nosił tego.
Palcami odpięłam górny guzik.
-Racja. Początkowo nie. - Pacnął się w głowę, a potem odsunął ode mnie, aby zaprezentować mi się w całości. - Wyglądam chociaż trochę, jak awanturnik?
Miał na sobie specjalnie pomiętą koszule, idealnie dopasowane spodnie od garnituru i potargane na wszystkie strony włosy. Jego zarost miał już kilka dni, a brązowe oczy patrzyly na mnie z nadzieją.
Zachichotałam.
-Wyglądasz, jak największy awanturnik minionych wieków!
Przewrócił oczami, a potem spojrzała gdzieś za mnie.
-Dziś przyszło więcej ludzi.
-Musimy dać z siebie wszystko. - W momencie, w którym to powiedziałam zgasły światła główne, a rozbłysły skierowane na nas reflektory. Nie były zbyt profesjonalne, ale nam to wystarczyło.
W snopie padającego na nas światła tańczył kurz. Ilos mrugnął do mnie okiem, a potem porywająca mnie w ramiona odegrał wyuczoną na pamięć rolę z filmu "Zakochana Jane".
Grało mi się z nim cudownie. Był odpowiednim partnerem do wystawiania sztuki, chociaż by tak małej, jaką robiliśmy dla znajomych mamy i kilku klientów naszej księgarni.
Kiedy my z Ilosem, którego tak na marginesie również poznałam kikla lat temu w naszej księgarni odgrywaliśmy swoje role, mama chodziła między stolikami częstując ciastkami i herbatą.
Uwielbiałam te momenty. Widziałam, że w takich chwilach była naprawdę szczęśliwa. Przez moment nie myślała o tacie i bólu po jego zniknięciu. Nie, że powinna go zapomnieć, ale czasem przydawały się takie chwile czystego oddechu.
Ilios dotknął mojego policzka i w milczeniu pocałował mnie w czoło. Sekundę później rozbłysły światła.
Na widowni rozległy się oklaski.
Chłopak odsunął się ode mnie. Podał mi dłoń i oboje śmiejąc się, skłoniliśmy nisko.
Nasze show trwało zazwyczaj około godziny. Całe spotkanie zazwyczaj dwie. Pierwsza część składała się z naszego występu, druga z omawiania książki bądź filmu, które wystawiliśmy.
Zeszliśmy więc ze sceny i zajęliśmy pierwszy pod nią stolik, przy którym czekali już inni nasi znajomi, którzy często grali z nami.
Uniosłam głowę do góry chcąc dać mamie znać, że może zaczynać i omal serce nie wyskoczyło mi z piersi. Pod ścianą obok niej stał Evan.
Tak, ten sam Evan, któremu wypaplałam o naszych czwartkach.
Uśmiechał się do mnie, wlepiając w naszą grupkę roześmiane szmaragdowe oczy.
Kiedy wstałam, mama ruszyła w moją stronę zostawiając z tyłu chłopaka. Minęłam się z nią w połowie drogi.
Musnęłam mój policzek ręką.
-To miły chłopak.
-Przecież wiem. - Mruknęłam nie rozumiejąc do czego zmierza, ale ona poszła już na scenę, żeby zacząć dyskusje.
-Hej. - Powiedziałam nieśmiało.
-Cześć. - Odwzajemnił się tym samym.
-Co tu robisz?
Wzruszył ramionami.
-Mówiłem, że zapytam twojej mamy co jest w czwartki, jeśli mi nie powiesz.
Skinęłam głową.
-Nie sądziłam, że spełnisz swoją groźbę.
-Nie rzucam słów na wiatr Alison.
Po moim ciele przeszedł silny dreszcz. Zignorowałam go.
-W takim razie zapraszam do dyskusji.
Pokazałam mu ręką drogę do naszego stolika.
-Z przyjemnością. - Rzucił, ale mijając mnie spojrzał na mnie pytająco.
-Ten szatyn to twój chłopak?
-Ilios? - Zdziwiłam się. - Skądże znowu!
-Tak tylko pytam. - Wyjaśnił i nie oglądając się na mnie śmiało ruszył do przodu. Pognałam za nim, aby przedstawić go przyjaciołom.
Miałam wrażenie, że to jakiś dziwny sen. Jakoś nie mogłam uwierzyć w to, że tu jest.
_____________
Aj czuję, że tym razem znów Chloe nie będzie przez Was lubiana!
A Evan? I kim w całej tej historii będzie Ilos? ♥️

Twoje Pocałunki Pod GwiazdamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz