Rozdział 10

544 68 25
                                    

Idąc kolejnego dnia na stołówkę myślałam, że rozlecę się na drobne kawałki. Okropnie bolała mnie głowa, a po porannych zajęciach w ogóle nie miałam humoru. Pchnęłam drzwi i nie zwracając na nikogo uwagi, zajęłam swoje miejsce. Gadali znów o jakieś imprezie, ale docierały do mnie co drugie słowa. Robiło mi się wręcz ciemno przed oczami. Pochylając się do przodu, oparłam policzek o stolik i po prostu zamknęłam oczy.
Nienawidziłam tych napadów.
Odwiedziłam z mamą chyba już wszystkich lekarzy, jakich tylko można było i żaden nic nie znalazł. W szkole napad zdarzył mi się pierwszy raz i powinnam iść prosto do domu, ale bałam się, że z tego bólu gdzieś po drodze zemdleje. Gdzie były moje tabletki?
Nagle poczułam, że coś mnie kołysze. Chciałam uchylić jedno oko, ale nie mogłam.
-Kto tam? - Zawołałam.
-Jesteś przytomna? - To był głos chłopaka mojej przyjaciółki.
-Ali trzymasz się? - Ona też tu była. - Evan zawiezie cię do domu, dobrze?
-Mhm.
-Evan! Alison!? - Dobiegł nas nowy głos. Pani od angielskiego.
Złapałam chłopaka za rękę.
-Nie chcę żadnych lekarzy! W domu mam leki! - Wymamrotałam słabo.
-Dobrze.
-Powinien ją zobaczyć lekarz! - Upierała się Chloe.
-Co się dzieje? - Nauczycielka stała już obok.
-Ona...
-Mam atak migreny. - Wyjąkałam bez otwierania oczu. - Zostawiłam w domu leki.
Kobieta przyłożyła zimną dłoń do mojego czoła.
-Często ci się to zdarza?
-Nie. - Zaprzeczyłam, ale nie miałam siły nic więcej wyjaśniać. Ból był nie do zniesienia.
-Dobrze Evanie, zabierz ją do domu, ale jeśli nie będzie jej mamy, zadzwoń po lekarza, jasne?
-Tak.
Czułam, że rusza korytarzem.
-A Panienka gdzie?
-To moja przyjaciółka! - Usłyszałam głos Chloe gdzieś za nami.
-Jedna osoba wystarczy, proszę wracać na zajęcia.
-Ale ja...
Wyszliśmy na zewnątrz.
Twarz owiał mi chłodny wiatr.
-Wyglądam, jakbym cię porywał. - Zażartował.
Niestety nie było mi do śmiechu.
Zacisnęłam mocniej powieki, a kiedy jakiś czas później zdołałam otworzyć oczy, leżałam już na kanapie w salonie.
Zamrugałam kilka razy.
Głowa wciąż bolała, ale już nie tak bardzo.
-Mamo?
-Obudziła się! - Kobieta znalazła się obok mnie nie wiadomo skąd. - Zaczynałam się martwić.
-Co się stało?
-Evan cię przyniósł. Pomógł mi podać ci leki i wrócił do szkoły na zajęcia.
Przyjrzałam jej się uważniej.
-Płaczesz? To przeze mnie? Mamo nic mi nie jest! - Spróbowałam się podnieść.
-Nie, myszko wszystko w porządku.
-Przecież widzę.
Uśmiechnęła się.
-Porozmawiamy innym razem, dobrze? Naprawdę teraz leż i odpoczywaj.
Poddałam się.
Byłam jeszcze zbyt słaba, żeby z niej coś wyciągnąć.
***
Następnego dnia nie poszłam do szkoły. Nie wiele traciłam. I jakoś nie czułam z tego powodu wyrzutów. Przydał mi się jeden dzień odpoczynku. Mogłam też pouczuć się swojej roli na jutrzejszy występ.
Siedziałam na łóżku i gapiłam się na rozrzucone po nim kartki. Ciekawa byłam czy Ilos nauczył się już swojej części. Sięgnęłam po telefon i widząc smsy od Chloe, omal nie spałam na podłogę.
"Słuchaj, miałaś mi dziś pomóc z pracą domową. Gdzie do cholery jesteś?" ten był jeszcze w miarę normalny, ale potem robiło się tylko gorzej, aż wreszcie napisała mi tylko, że dzięki mnie nie zaliczyła zajęć.
Wściekła złapałam leżące przede mną kartki i cisnęłam nimi przez cały pokój.
W momencie gdy mama otworzyła drzwi wszystkie latały po pokoju.
Zamknęłam oczy i opadłam na łóżko, nawet nie patrząc w jej stronę.
-Chloe obwinia mnie o swoją jedynkę! Mam tego dość! Powinna wiedzieć, że czasem mogę być chora i jej nie pomogę! Dlaczego nie może tego zrozumieć?
-Myślę, że nie masz się czym przejmować. - Głos, który mi odpowiedział nie należał do mojej mamy. - To jej wina.
Otworzyłam oczy i przerażona spojrzałam w stronę chłopaka.
-Evan co ty tu robisz?
-Przyszedłem sprawdzić, jak się czujesz.
-A czy Chloe o tym wie? Nie mam zamiaru się z nią kłócić jeszcze o ciebie!
Uśmiechnął się i wszedł do środka. Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam zbierać rozrzucone kartki.
Kucnął obok mnie i zaczął mi pomagać.
-A ma o co robić aferę?
Prychnęłam.
-Ona zawsze znajdzie powód.
Zdziwił się.
-Jesteś naprawdę zła.
-Gdybyś tylko widział co do mnie pisała! To po prostu niedorzeczne. Nic przecież nie...
-Romeo i Julia? - Zapytał patrząc na kartkę w ręce.
Wyrwałam mu ją.
-A poza tym nie możesz mi ciągle robić niezapowiedzianych wizyt. Mogę być zajęta!
-Wystawiacie jutro?
Wstałam.
-Nie jesteś zaproszony.
-Dlaczego?
-Bo nie.
-Nie bądź taka.
-Jaka?
-Wredna.
-Nie jestem wredna. - Odłożyłam kartki na stolik i krzyżując ręce na piersi, obróciłam się w jego stronę. - Po prostu to zgromadzenie jest tylko dla przyjaciół.
Zmrużył oczy.
-Więc czemu nie ma w nim Chloe?
-Dla przyjaciół, którzy interesują się książkami. - Poprawiłam się.
Chłopak wyprostował się nagle i jak gdyby nigdy nic posłał mi szeroki uśmiech.
-W takim razie dobrze się składa, bo zacząłem interesować się książkami.
-Nie prawda!
-Prawda!
-Nie!
-Zapytaj twojej mamy. Nawet kilka wypożyczyłem.
-Kłamiesz.
Wzruszył ramionami.
-Możesz to sprawdzić. Jestem w księgarni z twoją mamą jeszcze dwie godziny.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
-Świetnie!
-Świetnie. - Powtórzył moje słowa i zadowolony z siebie wyszedł z pokoju.
Rzuciłam się na łóżko.
Musiałam o tym z mamą porozmawiać. Nie mogła go od tak wpuszczać do nas do domu! Nawet jeśli go lubiła!
Był zbyt... zbyt irytujący, pewny siebie i przystojny!
Bez tego ostatniego.
Tak bez ostatniego!
Od dziś uważam go za najbardziej paskudnego chłopaka na świecie!
***
Ale o Evanie nie można było myśleć w złych kategoriach. Kiedy w czwartek usiadł przy stoliku razem z innymi moimi przyjaciółmi i tak swobodnie z nimi rozmawiał wyglądał jeszcze lepiej, niż co dzień.
Westchnęłam i obróciłam się do Iliosa.
-Dziś tylko wystawimy do momentu poznania się naszych bohaterów, dobrze?
-Scenę na balu? - Zapytał.
-Tak. Resztę za tydzień. Przez te migrenę nie zdążyłam nauczyć się więcej.
Jego wzrok złagodniał.
-Ale już ci lepiej?
-Tak. - Mruknęłam poprawiając żółtą sukienkę. - Trochę mnie ten kostium gryzie.
Zaśmiał się.
-To lepiej zaczynijmy za nim zaczniesz się drapać, jak szalona i zepsujesz nam całą scenę.
Pokiwałam głową i klaskając w dłonie dałam mamie znać, że już czas, aby zgasiła światła.
I wreszcie wszystko inne zniknęło. Zostaliśmy tylko my i scena. Zaczęliśmy grać.
-Dwa rody, jasne jednako i sławne,
Tam, gdzie się rzecz ta rozgrywa, w Weronie,
Do nowej zbrodni pchają złości dawne,
Plamiąc szlachetną krwią szlachetne dłonie.... (...) *
Po wspólnym powiedzeniu prologu, Ilos razem ze Scottem odegrał początkowe sceny, sprawiając kupę śmiechu wśród widowni swoimi wywodami o Rozalinie, a ja razem z Gią i Lily odegrałam sceny pomiędzy Martą, Panią Kapulet i Julią, aż wreszcie zagraliśmy tylko we dwoje, ja i Ilos - scenę poznania Romea i Julii.
Chłopak patrzył w moje oczy, a ja chociaż wiedziałam, że oboje bierzemy to na poważnie puściłam mu dyskretnie oczko. Kiedy mówił zadrgały mu wargi, ale nie dał się rozśmieszyć.
-(...) Niechże ich usta czynią to, co ręce; Moje się modlą, przyjm modły ich, przyjmij.
-Niewzruszonymi pozostają święci, choć gwoli modłom niewzbronne ich chęci. - Odpowiedziałam.
-Ziść więc cel moich, stojąc niewzruszenie, I z ust swoich moim daj wziąć rozgrzeszenie.
Uśmiechnęłam się, a Ilos pocałował mnie w usta. Ledwie je musnął, ale to wystarczyło, by nasza widownia westchnęła z zachwytu. Starałam się nie myśleć, że wśród nich jest Evan i moja mama.
-Moje więc teraz obciąża grzech zdjęty! - Zawołałam.
-Z mych ust? O! Grzechu, zbyt pełen ponęty! Niechże go nazad rozgrzeszony zdejmie! Pozwól!
Ilos znów przyciska do mnie swoje wargi, bym chwilę później odsunęła się i patrząc mu w oczy wypowiedziała swoją kwestię.
-Jak z książki całujesz pielgrzymie.**
Kolejną scene przerywa nam grająca Martę, Gia. Rozdziela nas i tak, jak ćwiczyliśmy rozchodzimy się po prowizorycznej scenie, ja z Gią, a Ilos sam, po czym kilka sekund później wracamy na środek i skłaniamy się lekko, trzymając za ręce.
Mama włącza światła, a mnie ogłuszają brawa.
Gia całuje mnie w policzek.
-Te pocałunki były takie urocze! - Szepcze mi do ucha, a ja zerkam na Ilosa. Rozmawia akurat z Lily.
-Jest dobrym aktorem.
-Jesteś pewna, że to tylko aktorstwo?
-Proszę cię, Gia nie zaczynaj.
Ktoś chrząka i obie obracamy się za siebie.
Evan stoi przy scenie.
-Och, a oto i twój drugi Romeo! - Chichocze moja przyjaciółka i zanim ją uderzę, ucieka w stronę Ilosa.
-Świetnie zagrane. - Chłopak podaję mi rękę i pomogą mi zejść.
-Dzięki, nie miałam dużo czasu na przygotowanie.
-Nie było tego widać.
Przygryzam wargę.
-Ilos to dobry partner do gry.
Evan przygląda mi się uważniej.
-Tylko do gry?
Rumienię się wiedząc, że ma na myśli nasze pocałunki.
-Tak, jesteśmy przyjaciółmi. Właściwie to nie wiem czemu ci się tłumacze. Przepraszam, muszę pomóc mamie. - Rzuciłam próbując go wyminąć, ale chłopak nie daje mi odejść. Łapie mnie za rękę, a po moim ciele rozchodzi się przyjemny dreszcz zatrzymując mnie w miejscu.
-Przepraszam, jeśli powiedziałem coś nie tak.
Nie patrzę w jego stronę.
-Chcesz, żebym pogadał z Chloe o jej zadaniach?
-Nie, poradzę sobie z tym.
-Alison, spójrz na mnie.
Niechętnie obracam się w jego stronę. Nie chcę scen. Nie tutaj.
-Tak?
Jego szmaragdowe oczy i urocze dołeczki w policzkach niemal zwalają mnie z nóg.
-Nie żartowałem mówiąc, że zaczynam to lubić.
-To znaczy co? - Jakoś było mi ciężko się skupić.
-Książki, wasze spotkania.
Westchnęłam poddając się.
Ten chłopak robił mi papkę z mózgu.
-Dobrze, możesz przychodzić do nas na spotkania. Zobaczymy, jak szybko ci się znudzi.
-Nie znudzi.
Uśmiecham się jakoś w to nie wierząc. On nie jest z tego świata.
-Mam ochotę się założyć.
-O grę?
-Nie ma mowy! - Wyrywam rękę i biegnę w stronę mamy nie dając mu się sprowokować jeszcze bardziej.
Nie mogę teraz o nim myśleć. Przed nami ciekawa dyskusja, a ja muszę ją poprowadzić.
Mama wyciąga w moją stronę ręce, ale jakoś jest dziwnie smutna.
-Co się dzieje?
-Nic.
-Mamo, widzę. Od kilku dni chodzisz przybita. Porozmawiaj ze mną!
Ucieka wzrokiem.
-Po spotkaniu.
-Obiecujesz?
-Tak. - Wciska mi tacę z galaretkami w plastikowych kubeczkach. - Rozdaj to gościom, a potem zaczynamy.
Wzdycham.
Zaczynał to boleć mnie brzuch.
Miałam złe przeczucia.
Bałam się, że mama dowiedziała się czegoś o tacie. I to nic przyjemnego. Inaczej była by zadowolona. Gdyby nie strach, który na samą myśl ściska mi serce przycisnęłabym ją już wcześniej.
***
-Romeo wydaje się taki płytki. Kocha Rozaline, a potem nagle Julie. - Mówi Scott i kilka osób się z nim zgadza, w tym Evan, który nie zna całej książki.
-Ale jego miłość do Julii jest inna. Jak grom z jasnego nieba! Przecież dla niej poświęca życie. Czy to nie wskazuje na bogactwo jakie nosi w sobie główny bohater? - Tłumaczę.
-Miłość zmienia ludzi. - Zauważa Gia. - Nawet jeśli kiedyś był płytki, Julia to zmieniła.
-Ale jak oni giną? Oboje? - Dopytywał Evan, a każdy dla żartów podawał mu inne zakończenie. Moi przyjaciele i nasi goście bawili się naprawdę dobrze mając wśród nas kogoś kto nie czytał omawianych przez nas książek. Mogli się nabijać do woli, a Evan nawet nie zawsze zadawał sobie z tego sprawę. I szczerze mówiąc to było naprawdę urocze, kiedy uwierzył, że Julia postrzeliła Romea, a on ją. Będzie naprawdę zdziwiony na kolejnym spotkaniu, kiedy dowie się, że historia wyglądała nieco inaczej.
***
Półtorej godziny później mama zakończyła nasze spotkanie. Tym razem jednak udałyśmy się do domu bez sprzątania. Evan chyba wyczuł, że coś jest nie tak, bo ścisnął mi na odchodnym rękę. Posłałam mu wdzięczny uśmiech.
-No dobrze, coś się dzieje z tatą, tak? - Zaczęłam zamykając drzwi.
Mama westchnęła i ściągając buty udała się do salonu.
Następnie usiadła i spojrzała na mnie ze smutkiem, ponieważ cały czas szłam za nią.
-Znaleźli Davida.
David był jednym z kolegów taty, po którym również zaginął ślad.
Opadłam na fotel.
-Jak to znaleźli? Żyje?
-Tak, ale... Ich oddział został zaatakowany, rozdzielili się i on nie wie czy...  - Mamie załamał się głos. - Nie wie czy twojemu ojcu udało się przeżyć.
Jedyne co słyszałam w tej chwili to dudniącą w uszach krew. Kręciło mi się w głowie i miałam wrażenie, że coś ciągnie mnie w dół.
-Ale... - Walczyłam resztkami sił by wydostać się z rozpaczy i zaczerpnąć powietrza. - David wrócił! Czemu tak późno?
-Przygarnęli go jacyś ludzie. Wiele dni był nieprzytomny. Nie miał, jak się zgłosić do bazy.
-Ale w końcu mu się udało, tak?
Mama pokiwała głową, a ja wreszcie się uspokoiłam.
-Tato jest silny. On wróci.
Kobieta zakryła usta dłonią i zaczęła płakać.
-On wróci. - Powtórzyłam z mocą. - Nie wolno nam tracić wiary! Słyszysz mamo? Nie wolno!
Zeskoczyłam z fotela i przytulając ją mocno, starałam się nie płakać.
-To najsilniejszy człowieka jakiego znamy. Da sobie radę.
_____________
Co myślcie o tacie Alison??

*Kawałek prolog powieści Williama Szekspira pt. "Romeo i Julia"
**Zdania pisane kursywą to fragmenty książki, Akt I, scena V. Przełożył Józef Paszkowski.

Twoje Pocałunki Pod GwiazdamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz