Rozdział 7

1.1K 85 8
                                    

-Że co?! Decepticon wśród nieświadomej młodzieży?! - Krzyczał agent Fowler, z wściekłością spoglądając po każdym Autobocie po kolei. W końcu, zatrzymał się na Optimusie - Czy zdajecie sobie sprawę, jakim zagrożeniem jest dla tych dzieci?! 

-Agencie Fowler, rozumiem pańską złość, ale jest cały czas pilnowany przez (Imię). 

-Która też jest dzieckiem - William oparł się o barierki i mocno zacisnął ręce - Nie chcę ujmować (Imię), bo jestem świadomy jej umysłu, ale, cholera! To wciąż bezbronna dziewczyna, w porównaniu do was! 

-Niestety, my również nie mieliśmy decydującego głosu w tej sprawie. Jak pan dobrze wie, była to w pełni jej decyzja. 

-Nie powinniście pozwolić jej na takie zadanie. Praca to jedno, ale kiedy odkryją, że donosi wam o swoich odkryciach...- nie dokończył, spuszczając wzrok na ziemię - To nie wy będziecie musieli poinformować jej rodzinę o wypadku i kłamać w żywe oczy. Pomyśleliście w ogóle, jak czuje się Rafael z myślą, że jego siostra każdej nocy naraża swoje życie? Albo jak trudno utrzymać jest im obojgu taką sytuację w tajemnicy? 

-Proszę, agencie Fowler, więcej wiary w wybitny umysł (Imię) - wtrącił w końcu Ratchet - Ja też jej długo nie doceniałem. Był to jeden z większych błędów, które popełniłem, bo chociaż bardzo chciałbym z nią teraz pracować i wiem, że razem moglibyśmy wymyślić dużo przydatnych narzędzi, bo to wszystko zostało zaprzepaszczone. 

Medyk spuścił wzrok. Nikt nie odważył się odezwać; Ratchet bardzo rzadko otwarcie mówił o swoich uczuciach, zwłaszcza względem ludzi. 

-Wiem jednak, że oprócz inteligencji, (Imię) jest bardzo lojalna i pragnie być przydatna. Proszę dać jej tę szansę - odchrząknął, schodząc z uczuciowego tonu, w jakim się o Tobie wyrażał - Ponadto wierzę, iż dziewczyna wyczuje, kiedy zacznie grozić jej szczególne niebezpieczeństwo.

***

-Steve, chodź ze mną - powiedziałaś, spoglądając od dołu na ulubionego Vehicona. 

-Gdzie?

-Do laboratorium. 

-Nie jestem upoważniony do wchodzenia na tamtą część statku. 

-I kto za to upoważnienie odpowiada?

-Doktor Knockout. 

-No to już jesteś upoważniony. Chodź, pokażę ci coś. Obiecuję, że nie pożałujesz - zachęciłaś go szerokim uśmiechem. Zauważyłaś, że miał skłonności do długiego analizowania sytuacji, dlatego minęło dobre pół minuty, zanim się zgodził, kiwając głową - Świetnie! A, i jakbyś mógł podać mi rękę...

Nachylił się i zrobił to, o co prosiłaś. Nie spodziewał się po Tobie praktycznie niczego, ale zdziwił się, kiedy na nią wskoczyłaś.

 -Chodźmy - i mech zaczął iść, ale dopiero, jak przykrył Cię drugą ręką. Nie chciał, żebyś przypadkiem wypadła. Odkrył Cię dopiero przed drzwiami w laboratorium. Leżałaś sobie wygodnie na jego ręce, z rękoma pod głową - Idź, idź. Niczego się nie bój, w razie czego, obronię cię. 

Miał co do tego wiele wątpliwości, czy Twoje małe ciałko mogłoby zatrzymać Knockout'a przed odcięciem mu głowy, ale postanowił Ci zaufać i wejść do środka. Nie mógł powstrzymać się przed uważnym przeskanowaniem nieznanego sobie pokoju. Przestał, kiedy napotkał czerwonego mech'a, który z kolei kompletnie Was zignorował i tylko stukał w klawiaturę nieznanego mu urządzenia, na końcu pomieszczenia. 

Poprosiłaś go, aby podszedł do blatu po lewej stronie. Tam zeskoczyłaś z jego ręki i podeszłaś do szalki Petriego, na której znajdowała się dziwna, przeźroczysta maź. Nabrałaś jej na całe dłonie i skinęłaś, aby się nachylił. 

-Co to? - Spytał, kiedy zaczęłaś rozsmarowywać to na jego pęknięciu. Powtórzyłaś to kilka razy, aż na jego panelu nie było dużej warstwy. 

-Potrzymaj to piętnaście minut, a potem zetrzyj nadmiar. Po tym czasie nie powinno być śladu po ranie i znów będziesz śliczny. Nie, żebyś teraz nie był, oczywiście - powiedziałaś, lekko się uśmiechając. Tę piękną chwilę przerwał Knockout, który w końcu zauważył niezapowiedzianego gościa. 

-(Imię)! Co on tu robi?

-Spokojnie Knockout, przecież wiesz, że to ty jesteś najśliczniejszy. 

-Powiedz mi coś, czego nie wiem. Na przykład, czemu wpuszczasz tu Vehicony bez mojego zezwolenia?

-Mówiłam, że idę pomóc koledze. Poza tym, Steve miał bliznę... Czy jak to się tam u was mówi. Trzeba dbać o morale - powiedziałaś, krzyżując ręce na piersi. Wiśniowy mech oparł rękę na biodrze. Wpatrywaliście się w siebie dłuższą chwilę. 

-Niech ci będzie - powiedział w końcu - Ale skoro skończyłaś "zabieg", to pacjent wychodzi. Bez dyskusji. 

-Czy ktoś tu dyskutuje? Nigdy w życiu - machnęłaś ręką do Steve'a, w ramach pożegnania, a następnie przeniosłaś wzrok na medyka, który podszedł do Twojego stanowiska i wziął w rękę szalkę. 

-Czemu to jest takie małe - marudził, wsadzając ją pod ich odpowiednik mikroskopu. Sprawdzał substancję pod różnymi kątami, a Ty cierpliwie czekałaś, aż wyda swoją opinię - To robiłaś przez ostatnie trzy godziny?

-Mhm. 

-Muszę przyznać, jestem pod małym wrażeniem - mruknął - Ale dlaczego lakier spirytusowy?

-Musiałam mieć jakąś bazę, a akurat ten specyfik zapobiega utlenianiu i, w małej ilości, dobrze działa z różnego rodzaju metalami. 

-Ale nie srebrem. 

-Nie srebrem - powtórzyłaś - Jest zbyt delikatne. 

-Mhm, dobrze. Przyda się, jak ktoś postanowi rozbić nasz sprzęt - mruknął - Ile zajmuje stworzenie czegoś takiego?

-Tej porcji, około dwadzieścia minut, plus dziesięć nagrzewania w osiemdziesięciu stopniach. 

-Zrób jej trochę więcej i masz spokój na dzisiaj. 

Kiwnęłaś głową i zaczęłaś wyjmować potrzebne składniki. Wszystkiego dodałaś pięć razy więcej i dopiero w trakcie zorientowałaś się, że doktor cały czas się na Ciebie patrzy. Uznałaś to za dosyć rozpraszające, dlatego dosypałaś sodę i odwróciłaś się w jego kierunku. 

-Co jest, Knockout? - Spytałaś wprost. Mech zaczął krążyć wzrokiem po wszystkim, ale nie Tobie - Wyglądasz, jakbyś bardzo chciał mi coś powiedzieć.

-Echem - kaszlnął, a następnie splótł ręce za plecami - Muszę przyznać, że zasługujesz na miano... Geniusza. 

-Oo, czy to komplement prosto z serca? - Uśmiechnęłaś się lekko. Czyżby medyk powoli zaczynał Cię lubić? Albo przynajmniej podziwiać Twoją pracę?

-Nie - Odparł, a następnie odwrócił się do Ciebie plecami - Raczej z iskry. Mniejsza, pracuj, bo ktoś pomyśli, że się obijasz. 

Nie spodziewałaś się, że słowa Knockout'a wywołają u Ciebie tak przyjemne uczucie. Zawsze jest miło, gdy ktoś doceni Twoją pracę, a ponieważ nie zdarzało się to często, to doceniałaś pochlebne słowa bardziej, niż inni. 

Wtem, coś Cię uderzyło. Na szczęście, mentalnie. Co ty robiłaś? Nie powinnaś mieć absolutnie żadnych, ciepłych uczuć względem jakichkolwiek Decepticonów. Mniejsza z Knockout'em, trudno było razem pracować bez nawiązywania jakichkolwiek relacji, ale Steve? Czy chociażby Starscream, którego zachowanie bardzo Cię bawiło, ale uważałaś je w pewnym stopniu za rozczulające. Zwłaszcza, gdy rozpływał się pod komplementami, którymi czasem go obdarowywałaś. 

Chyba nie zastępujesz sobie nimi Autobotów? Oby nie! (Imię), nie panikuj. Jak miałaś nie panikować?! Zaczynałaś żywić wobec nich cieplejsze uczucia, zamiast czystej nienawiści! Spokojnie, jesteś mądra, na pewno w ciągu najbliższych dni na pewno dadzą Ci powody do nienawiści. 

Mogłaś być geniuszem, manipulującym mech'ami wokół kwiecistymi słowami, ale nie potrafiłaś oszukać samej siebie. Zaczynałaś lubić śmiertelnych wrogów swoich przyjaciół. 

Knockout x HumanReaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz