I

1.7K 56 4
                                    

Na dworze padał deszcz. Zimne krople spływały po dachowym oknie. Słychać było cichy, uspokajający stukot wody o szybę. Chmury na szarym niebie zasłaniały przebijające się promienie zimowego słońca. Światła nie było wiele. Nie chciało się żyć. Nic nie motywowało do normalnego funkcjonowania. Twarze ludzi na mieście były wyraźnie zmęczone ciągłym chłodem i oczekiwaniem na pierwszą, białą śnieżynkę. Było już sporo po świętach, dzieci czekały na ferie. Niestety ciagle nie zapowiadało się na ciepły powiew o zapachu kwiatów. Ludzie tęsknili za wiosną. Mroźny wiatr wywiał z nich resztki szczęścia. Późnozimowe powietrze było nieznośne. Krople deszczu na wpół zamrożone w trakcie drogi, spadały na obolałe twarze przechodniów.
Na dworze ciagle pada. Krople cicho uderzają w dachowe okno.

Wtem rozległ się trzask. Były to drzwi do pokoju na poddaszu. Do pomieszczenia wbiegła dziewczyna. Jej długie, złote loki opadały na wąskie ramiona. Po zaróżowionych policzkach spływały pojedyncze łzy. Wyglądała na zrezygnowaną i przemęczoną. Właściwie jak każdy w tym mieście. Spojrzała w górę na mokrą szybę. Jej oczy znów napełniły się łzami. Przymknęła je, po jej twarzy spłynęły kolejne krople łez. Rzuciła się na niezaścielone łóżko stojące pod białą, drewnianą ścianą. Wtuliła twarz w poduszkę. Wciągnęła powietrze. Poczuła zapach świeżości. Po chwili rzewnego płaczu, krzyknęła. Z bezsilności. Uderzyła pięścią w kant stoliczka nocnego. Syknęła z bólu. Otworzywszy oczy, ujrzała krew na swojej prawej dłoni. Krzyknęła po raz kolejny. Wtuliła się w poduszkę jeszcze mocniej. Emocjonalny rozpad dotknął ją bardziej niż pozostałych londyńczyków.

Niezranioną ręką zaczęła czegoś szukać w szarej kołdrze. Grzebała w niej niezbyt długo. Po chwili koło niej leżała niewielka przytulanka. Biały miś. Joanne, bo tak miała na imię dziewczyna, położyła na nim głowę. Słone łzy spływały na jego miękki brzuch.

— Ja już nie daję rady, Edi — wyszeptała.

Edi, bo takie imię nosił miś, był z nią od niedawna. Dostała go od mamy w przerwę świąteczną. Od tamtej pory pluszak stał się jej cichym pocieszycielem. Imię dostał po Edmundzie Pevensie. To wszystko zaczęło się dość prosto. Odkąd po raz pierwszy od wielu lat ponownie obejrzała „Narnię" coś trzymało ją na duchu. Nie czuła się aż tak źle. Miała oparcie i swój świat, do którego wracała gdy tylko tego potrzebowała. Co do Sprawiedliwego, Joanne czuła z nim niesłychaną więź.

— Czemu Ciebie tu nie ma? Czemu Cię tu nie ma, Edmundzie. — szlochała dziewczyna. — Teraz nie mam już nikogo...

Dzisiejszego dnia Joanne wyraźnie odczuła dokuczającą jej samotność. Dostrzegła, że wszyscy jej tak zwani przyjaciele, zjawiali się dopiero w potrzebie oraz że tak bardzo się różnią. A Edmund... czuła, że jest on osobą, z którą mogłaby się dogadać. Wiele o nim słyszała- z książek i filmów. Stwierdziła, że są do siebie podobni. Niczym bratnie dusze.
Poza tym, co było dla niej najdziwniejsze, czuła, że Sprawiedliwy jest obecny w tym niepozornym pluszaku. Czuła, że jest z nią tu i teraz. Jednakże tylko duchowo. Nie było go tu fizycznie, czego tak bardzo potrzebowała.

A potrzebowała drugiego człowieka.

Miś: Powrót zimy ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz