VI

507 26 1
                                    

Rankiem Joanne obudziła się w komnacie, którą zeszłego wieczora przygotowała dla niej Łucja. Gdy Jen przyszła do swojego pokoju późną nocą, nie rozejrzała się, nie obejrzała go, ponieważ zdawała sobie sprawę z tego, że i tak by nic nie zobaczyła. Teraz widziała jak promienie słońca wpadają przez wysokie okna zasłonięte delikatną, białą firaną. Na przeciwko jej łóżka zasłoniętego ze wszystkich stron złotymi balchamimami, stał spory kufer.

Joanne wstała. Skoro aktualnie komnata należy do niej, to tak samo należy do niej całe wyposażenie i zajrzenie do środka nie sprawi nikomu przykrości. Podeszła do kufra. Długa, biała szata nocna pociągnęła się za nią. Zwinęła ją delikatnie i przykucnęła przy kufrze. Jako pierwsze w oczy rzuciły się malowidła na pokrywie. Dostrzegła tam postacie jadące na koniach, łuczników, rycerzy, zwierzęta. Malowidło prawdopodobnie przedstawiało jakąś bitwę. Na przedzie szeregów stała trójka ludzi: dwóch uzbrojonych na koniach, oraz jedną łuczniczkę stojącą między nimi. Joanne od razu wiedziała kim są owe postacie.

Spojrzała trochę wyżej. Przy moście, na niewielkim, malowniczym wzgórzu stała niewysoka dziewczynka ze sztyletem w dłoni. Tuż obok niej stał ogromny lew ze złocistą grzywą. Również i w tym momencie Joanne nie miała problemów z zidentyfikowaniem tych postaci.

W końcu otworzyła kufer. Na wierzchu leżał list.

Masz tu kilka moich sukni. Jesteśmy w miarę podobne, więc mam nadzieję, że będą pasować. Przejrzyj wszystkie, na dnie kufra jest jeszcze coś, co może ci się przydać.
Łucja

„Uwielbiam ją" pomyślała Jen.

Odłożyła list na bok i wyciągnęła pierwszą suknię z wierzchu. Była ciemnozielona, miała nieduże czarne bufy i delikatne rozcięcie na nodze, a przede wszystkim wyglądała na bardzo wygodną. Joanne od razu znalazła swojego faworyta, ponieważ było to zestawienie jej dwóch ulubionych kolorów. Od razu ją na siebie włożyła i zaczęła przeglądać się w lustrze.

Tak jak lubiła, opinała się gdzieniegdzie, ale nie odbierało to wygody. Pasowała jak ulał.

Z tej całej uciechy Jen, zdążyła zapomnieć o niespodziance czekającej na dnie kufra.
Wyciągała wszystkie suknie po kolei, przy okazji zachwycając się ich miękkimi materiałami. W końcu doszła do ostatniej, płomiennoczerwonej. Podnosząc ją, pod palcami poczuła coś twardego. Szybko podniosła ubranie. Na dnie leżał miecz. Miał wyzłacaną rękojeść, Joanne rozpoznała starą, narnijską klingę. Chwyciła miecz i wyciągnęła go. Jak dotąd miała doświadczenie tylko w łucznictwie. Przynajmniej tylko łuczniczymi zdolnościami się chwaliła.

Poczuła ciężar miecza w swoich dłoniach. Podniosła go na wysokość ramion. Od klingi odbiło się światło. Napis, wyryty w niej, odbił się na ścianie. Zapisany był w języku narnijskim, lecz słowa łatwo było rozszyfrować.

Za Narnię! I za Aslana!

Joanne przeszły ciarki. Marzyła o udziale w bitwie i o tym pięknym okrzyku towarzyszącym w boju.

Dziewczyna spojrzała raz jeszcze do kufra. Ujrzała srebrną tarczę, z czerwonym lwem na środku. Była pewna, że wcześniej jej tam nie było. Jen przyjrzała jej się. W rogu ujrzała ten sam napis w języku narnijskim.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
Nieoczekiwany gość otworzył je, bez czekania na odpowiedź. Tym gościem był Edmund. Ujrzawszy Joanne z mieczem w dłoniach, zaśmiał się i powiedział:

Miś: Powrót zimy ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz