III

857 37 6
                                    

Noc była spokojna. Joanne leżała wtulona w Edmunda, chłonęła jego zapach. Czuła się na tyle bezpiecznie, że zasnęła niemal od razu po dziwnym zjawieniu się chłopaka.

Rano wstała jak zwykle późno. Zakładała, że było wszesne popołudnie. Otworzyła oczy. Pomyślała, że wydarzenia z ostatniego wieczora najprawdopodobniej były tylko snem. Ręką zaczęła szukać misia. Jednakże bezskutecznie. Natknęła się na dłoń. Dłoń Edmunda. Czyli to jednak prawda...On naprawdę tu jest.

Z tego przejęcia Joanne nawet nie poczuła, że Edek ciagle ją przytula. Dziewczyna postanowiła nie robić gwałtownych ruchów. Nie chciała, by chłopak się obudził. Miała czas, by o tym wszystkim pomyśleć. Jak to wszystko się stało? Dlaczego? Czy rodzeństwo Pevensie istnieje? Czy istnieje Narnia?

Odpowiedzi na te pytania mogły być tuż obok dziewczyny. Wiedziała, że dzięki niemu wszystkiego się dowie. Pozna prawdę.
Edmund przebudził się. Wziął głęboki oddech i otworzył oczy. Swym orzechowym spojrzeniem spojrzał na Joanne:

— Dzień dobry — przywitał się.

— Witaj, Edmundzie —odpowiedziała nieśmiało, po czym ściągnęła jego rękę ze swojej talii i usiadła.

— Wybacz, że od samego rana — tu spojrzała na zegarek. — no, właściwie popołudnia Cię dręczę, ale musimy porozmawiać. Co to do cholery było? — dziewczyna podniosła głos.

— Dlaczego się denerwujesz? Porozmawiajmy na spokojnie. Chodźmy może na dół? —  zaproponował.

Joanne nie odpowiedziała. Wstała i ruszyła w kierunku drzwi. Edmund wyszedł za nią. Dziewczyna spojrzała na niego kątem oka. Dostrzegła, że chłopak ubrany był w zwykle, ciemne ubrania w młodzieżowym stylu. Joanne właściwie sama nie wiedziała czego się spodziewała.

Oboje zeszli na dół do salonu. Powitał ich ten sam widok, co wczoraj Joanne. Piękne słońce przedzierające się przez szyby.

— Kawy? — spytała dziewczyna.

— Owszem — odpowiedział chłopak. Na jego ustach pojawił się krętacki uśmiech.

— Z mlekiem?

— I czekoladą — dodał.

— Och, ja tak samo — zaskoczona odwróciła się i delikatnie uśmiechnęła, tak aby Edmund tego nie dostrzegł.

Po paru minutach w pokoju rozprzestrzenił się zapach kawy. Jak się później okazało również i Sprawiedliwy nie przepadał za tym zapachem.

—A więc... — zaczęła rozmowę Joanne. — Co tu się właściwie dzieje?

— A więc droga Joanne, miałaś rację — odpowiedział chłopak. Słowa te wzbudziły w dziewczynie jakieś dziwne emocje.

— Miałam rację w czym? — dopytała.

— Z tym, że zawsze byłem obok Ciebie.

Joanne poczuła motyle w brzuchu. Ręce zaczęły jej drżeć, policzki zaróżowiły się. Zaczęło jej się robić gorąco.

— Słyszałem wszystko co mówiłaś do misia. Co prawda nie byłem, jakby to powiedzieć, tak dokładnie w nim, ale byłem w stanie usłyszeć to co do niego mówisz. Słyszałem swoje imię. Oraz to że mnie potrzebujesz — dodał, po czym złapał ją za rękę. — Więc jestem.

Joanne spuściła wzrok. Nie wierzyła w to, co się dzieje. Uważała to za fikcje, jakieś omamy, sen.
Ale to była prawda. Czuła jego dotyk na sobie. Czuła jego zapach, słyszała go. On tu jest.

— Ale dlaczego? — pytała dalej dziewczyna. — Dlaczego tu przybyłeś? Dlaczego mnie słyszałeś?

— Nie jestem tu bez powodu. Ty mnie przywołałaś. — powiedział Edmund.

— Samymi słowami? — pytała.

— Też. Ale przede wszystkim łzami.

— Jak to? Jak to możliwe?

— Dowiedziałem się o tym wszystkim od Aslana, a teraz to ja wszystko powiem tobie —zaczął chłopak — Narnia jest w niebezpieczeństwie. Jak doskonale wiesz ja z moim rodzeństwem jakiś czas temu, no teraz to już tysiąc lat temu, zasiedliśmy na tronach Ker-Paravelu. Również tysiąc lat temu Biała Czarownica została pokonana. Jak się jednak okazuje, nie do końca. Dowiedzieliśmy się, że powróciła. Ponoć gromadzi armię, przeciąga zwierzęta, centaury, orły, karły i inne stworzenia na swoją stronę. Wartownicy i zwiadowcy dostrzegli, że pomiędzy dwoma wzgórzami, gdzie niegdyś Biała Czarownica miała swój pałac, zaczęło dziać się coś dziwnego. Dochodzą stamtąd jakieś niepokojące odgłosy, pogoda w tamtym miejscu jest inna. Obawiam się, że Narnię znów spotka wieczna zima — po tych słowach Edmund delikatnie ścisnął dłoń Joanne i spojrzał jej w oczy. Dostrzegł w nich smutek.

— No dobrze, ale co ja mam z tym wspólnego? — zapytała zdziwiona.

— Jak już wspomniałem - nie jestem tu bez powodu. To Ty masz pokonać Białą Czarownicę. Gdy odbyła się nasza koronacja na Ker-Paravelu, dowiedzieliśmy się, że znajduje się tam jeszcze jeden, piąty tron. Ma na nim zasiąść osoba odważna, sprawiedliwa przy czym wrażliwa i dobra. Ma się zjawić wtedy, gdy nasza czwórka sama nie da rady.

— Jak to? — niedowierzała dziewczyna.

— Ciągle nie rozumiesz? Twoje łzy mnie tu wezwały, niczym Róg Zuzanny. To ty masz zasiąść na piątym tronie. W Twoich żyłach płynie narnijska krew — tłumaczył Edmund.

— Narnijska krew? Co chcesz przez to powiedzieć?

— Najprawdopodniej ktoś z twojej rodziny był Narnijczykiem. Albo zamieszkiwał Narnię przez jakiś czas.

Joanne była w szoku. Wszystkie jej dotychczasowe marzenia spełniły się w ułamku sekundy.

— Trafiłeś tu przez misia?

— No mniej więcej. No bo wiesz, to nie jest zwyczajny pluszak. On również pochodzi z Narnii. Został podrzucony do Londynu, po to by trafił do ciebie. Wrażliwość, o której wspomniałem, cechuje się łzami. Wylałaś je na misia. I wtedy przybyłem. Właściwie, to ciagle nie wiem dlaczego to właśnie mnie wybrano na twojego przewodnika, ale jedyne co wiem napewno to, to że tego nie żałuję. — powiedział chłopak i uśmiechnął się szeroko.

— Ale płakałam na nim już dużo wcześniej. Dlaczego zjawiłeś się dopiero teraz?

— Dlatego, że dopiero teraz Narnia cię potrzebuje — mówił Edmund.

Joanne dopiła kawę i odniosła kubek do kuchni, zostawiając Edmunda przy stole. Następnie oparła się o kredens, przymknęła oczy i wypuściła powietrze. Podróż do Narnii, to może być dla niej szansa. Ma okazję, by spełnić swoje marzenie i to na dodatek z chłopakiem, o którym tak bardzo marzyła.
Jeszcze raz wypuściła powietrze i zdecydowała:

—Dobrze. Zrobię to. Pójdę z tobą.

Edmund wyraźnie się ucieszył. Wstał od stołu i również odłożył kubek na kredensie. Stanął obok Joanne i wyszeptał jej do ucha:

—Dziękuję Joanne.

—Nie ma za co, Edziu — pocałowała go w policzek i pobiegła do łazienki.

Edmund oniemiały został w kuchni oparty o blat stołu. W brzuchu poczuł motyle. Był zupełnie zdezorientowany. Nie wiedział co zaczęło się dziać w jego głowie. Poczuł coś czego nie czuł jeszcze nigdy w swoim życiu.

Dla niego również rozpoczynała się niezwykła przygoda.

Miś: Powrót zimy ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz