Rozdział 5

216 19 0
                                    

W jednym z Liwią się zgadzam, zamierzam zyskać sto tysięcy widzów na kanale, lecz robię to z powodu, o jakim ona nie ma pojęcia.

Nie wiem jeszcze, jak osiągnę tak dużą liczbę obserwatorów, na pewno nie zamierzam odgrywać w filmikach dramy, wylewać swoich żalów, skarżyć się, jak źle mi się żyje, jaka jestem nieszczęśliwa. Nie potrzebuję widowni dla podniesienia poczucia własnej wartości, dla połechtania ego, dla nakarmienia narcystycznych aspiracji czy poprawy humoru. Potrzebuję widowni, by przekazać stu tysiącom nastolatków coś bardzo ważnego.

*

— Cześć. Nazywam się Marcja Cal, a to jest mój kanał na YouTubie.

*

I git. Teraz muszę wyjść na zewnątrz zapalić papierosa. Strasznie się podjarałam tym pierwszym filmikiem. Wiem, że palenie jest niemodne, co gorsza niezdrowe, chociaż i tak nic mi już chyba bardziej zaszkodzić nie może. Nic na to nie poradzę, że lubię palić. Przyznaję, jestem uzależniona.

Cruella twierdzi, że palę przez moją mamę.

A ja chcę wierzyć, że jestem dla mamy najważniejszą osobą na ziemi. Chcę wierzyć, że mama chce dla mnie jak najlepiej; że stara się, jak może, bym nie chorowała; że chce zrozumieć, skąd wzięła się u mnie depresja, anoreksja, ciągłe bóle głowy i brzucha, a najbardziej chyba chce dociec, dlaczego próbowałam się zabić.

A próbowałam się zabić trzy razy. Ostatnim razem prawie mi się udało.

*

Zaciągam się papierosem. Jakie to cudowne uczucie. Nie cierpię tych etykiet na opakowaniach papierosów z ludźmi chorymi na raka. Wszystko psują. Palę dla spokoju, relaksacji, a oni mnie straszą wyłupiastym okiem i utratą wzroku.

He, he, he. Przynajmniej nie będę musiała oglądać potworności tego świata i wkurwiających ludzi, którzy po nim chodzą.

Zaciągam się po samą przeponę i wypuszczam kłąb dymu na chłodne jesienne powietrze. Jak mi dobrze.

— Marcja, będziesz jadła obiad? Jest rosół. — Słyszę wołanie z okna.

— Nie — odpowiadam, czując jak ssie mnie w żołądku, ale muszę być twarda.

To moja mama. Nina.

Wie, że palę. Często pali razem ze mną. Jest wtedy taka rozluźniona. Bardzo lubię te chwile, gdy siadamy sobie na ławeczce, palimy i rozmawiamy, o wszystkim, o głupotach. Tak naprawdę są to nieliczne momenty, kiedy czuję tak głęboką bliskość z mamą. Patrzy na mnie z radością w oczach, uśmiecha się. Dym papierosowy kojarzy mi się właśnie z tymi chwilami, z poczuciem bezpieczeństwa.

Znowu rosół... Masz nie jeść, rozumiesz? — Za moimi plecami rozlega się ostry głos Cruelli. Odwracam się. Jędza stoi z rękoma założonymi na piersi, w swojej staromodnej kiecce. Czoło ma zmarszczone, oczy zmrużone dla ochrony przed promieniami popołudniowego słońca. Jest tak wyraźna, jakby naprawdę istniała. Wyciągam żarzącego się papierosa w jej stronę.

— Chcesz macha?

Cruella marszczy nos, jakby wyczuła zapach dymu, ale przecież to niemożliwe.

Musisz z tym skończyć, to jest kolejna rzecz, która cię truje — zwraca się do mnie moralizatorskim tonem. Wkurza mnie, zwłaszcza gdy mówi zagadkami. Zauważam jednak, że im jestem starsza, tym więcej jest mi w stanie powiedzieć, tym częściej do mnie przychodzi, tym więcej rozmawiamy.

Gaszę papierosa o klepisko i wrzucam do słoika z wodą, pełnego petów, który stoi na parapecie. W chwili kiedy to robię, znika cała magia palenia, poczucia bezpieczeństwa, relaksacji. Pojawia się smród i rozczarowanie. Nie pierwszy raz uświadamiam sobie, że palenie jest głupie i wcale go nie potrzebuję, bo uczucia, które wywołuje, są złudne.

— Masz rację, muszę z tym skończyć raz na zawsze. To był ostatni papieros. Dosyć trucia.

Przechodzę przez ogród w stronę drzwi frontowych. Zapach rozgrzanych słońcem bylin na skalniaku łaskocze mnie w nozdrza. To mama zajmuje się pielęgnacją roślin i koszeniem trawy. Lubi to. Ma swój własny ogródek warzywny, namiętnie uprawia zioła, oleandry, konwalie, powojniki, hortensje. Do prac domowych ma pomoc w osobie pani Olgi, która przychodzi raz w tygodniu i za dwie dychy na godzinę robi błysk.

Podziwiam ją. Nie dałabym rady sprzątać cudzych kibli, zmieniać brudnej pościeli. Zwłaszcza tej u mojego brata. Bóg jeden wie, co on wyczynia pod kołdrą w nocy. Te góry zmiętolonych chusteczek higienicznych, wylewających się rano z jego kosza na śmieci, to niby skąd? Całoroczny katar sienny? Nie sądzę. Wolę sobie nie wyobrażać, jak wygląda jego pościel... 

SCHIZISOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz