Rozdział 10

153 14 0
                                    

Włączam Johna Frusciante, by zyskać motywację do wstania z łóżka. Jego piosenki są tak melancholijne, przeszywają moją duszę na wskroś, chce mi się przy nich płakać. Magdalena twierdzi, że łzy to najlepszy środek uspokajający. Wraz z nimi pozbywamy się cierpienia, bólu, strachu. Coś w tym jest. Płacz jest dla mnie jak detoks. Odtruwam dzięki niemu moje ciało, moją zbolałą duszę.

Trzy piosenki później, i piętnaście przeczytanych stron najnowszej zdobyczy książkowej dalej, z zapuchniętymi oczami i zaczerwienioną twarzą wychodzę z pokoju. Nie maluję się, nie mam ochoty ukrywać pod maską swojego cierpienia. Płacz mnie zobojętnił. Mam na ramieniu szmacianą torbę z zeszytami, wrzuciłam do niej jakiś długopis, portfel i komórkę, i książkę oczywiście. Nie mogę przekonać się do e-booków. Lubię czuć zapach druku, szelest przewracanej strony, mam wówczas wrażenie, że jestem częścią historii, którą czytam.

Ubrałam się w dżinsy i szary T-shirt, zwyczajnie, jak co dzień. Włosów nawet nie miałam siły umyć i rozczesać. Ale jestem z siebie dumna, że w ogóle wyszłam z pokoju i nagrałam filmik. Bo w takie dni jak dzisiaj najchętniej zostałabym w łóżku i czytała. Niepotrzebny mi otaczający mnie świat. Ten wykreowany przez słowa w zupełności mnie zadowala. Obiecałam jednak Magdzie, że będę zmuszać się do wyjścia z łóżka, by chociaż wkroczyć jedną stopą do rzeczywistości.

Schodzę na dół. Dostrzegam w spojrzeniu mamy, że też jest ze mnie dumna.

— Wstałaś. — Uśmiecha się i podaje mi naszykowaną kanapkę z dżemem.

Staram się jej odpowiedzieć uśmiechem, ale nie mam siły. Widzę swoje odbicie w witrynie kuchennej szafki. Moja twarz jest pozbawiona emocji, tylko w oczach widać ból. Dodatkowo ssie mnie w żołądku. Jestem głodna jak wilk.

— Nie jestem głodna — odpowiadam.

— Nie szkodzi. Przygotowałam ci dwie do szkoły.

— Nie będę jadła.

— Rozumiem. To weź może chociaż banana, gdybyś zgłodniała.

Zabieram bez słowa banana z blatu, żeby nie wzbudzać podejrzeń, i wsuwam do torby. Wyrzucę go po drodze.

— Zawiozę cię — proponuje mama.

— Dzięki. Przejdę się.

— Zadzwoń później, dobrze?

— Dobrze.

Do szkoły idę pieszo. Wolno, bez pośpiechu. Staram się słuchać swojego ciała, a ono mówi mi, że nie ma ochoty na szybkie tempo. W połowie drogi wstępuję do spożywczego, kupuję sobie bułkę, żółty ser i pałaszuję, popijając wodą mineralną. Banana, którego dostałam od mamy, wyrzucam do kosza na śmieci.

Gdy dochodzę do szkoły, jest już po pierwszej lekcji. Liwia wypatrzyła mnie na korytarzu, macha.

— Mar! — Uśmiecha się od ucha do ucha. Dobrze, że jest taka pozytywna. Nie zliczę, ile razy wyciągała mnie z dołka.

Mijam opartych o parapety czwartoklasistów. Kiedy odejdą ze szkoły, pozostanie tylko mój rocznik, który jako jedyny będzie kojarzył, że jestem tą dziewczyną, która próbowała się zabić. Nie patrzę na nich, ale kątem oka czuję na sobie ich ukradkowe spojrzenia. Nie ma w nich drwiny, raczej współczucie. Myślę, że inni uczniowie w szkole, ci młodsi, wiedzą, co chciałam sobie zrobić. Takie plotki łatwo się rozchodzą. Nie wiem dlaczego, ale ludzie jarają się takimi newsami. Zwłaszcza pierwszaki:

A: Chciała się zabić.

B: Serio?

A: Podobno wjechała na rowerze do jeziora i odratował ją jej chłopak.

C: To nie jest jej chłopak. Widziałaś, żeby kiedyś trzymali się za ręce?

A: Nie każda para lubi trzymać się za ręce w miejscach publicznych.

C: Mówię wam, to nie jest jej facet. Popytałam trochę.

B: Podoba ci się?

C: Może... Dzisiaj powiedział do mnie „cześć", gdy mijaliśmy się w progu.

B: Powiedział do ciebie: „Cześć, Maja".

C: I co z tego?

B: Masz na imię Cyntia.

C: Oj tam. Zwykłe przejęzyczenie... No, co? Nie mówcie, że same byście go nie schrupały. Mogę mu wybaczyć, że pomylił moje imię.

A: Podobno czarni mają wielkie... No wiecie.

C: On nie jest czarny. Jest Mulatem. Mówienie, że ktoś jest czarny, jest rasistowskie.

A: Nie jestem rasistką!

C: Wiem, że nie jesteś. Ale nie mów więcej o ciemnoskórych, że są czarni, bo ludzie będą cię za nią uważać.

B: Dlaczego chciała się zabić?

A: Co? A, Marcja. Podobno miała depresję na skutek traumy.

B: Traumy?

D: Dziewczyny, halo! Wchodzimy do klasy.

C: Dobra, idziemy.

B: Ale jaka trauma?

A: Nie wiem dokładnie. Słyszałam tylko, że wcześniej w gimnazjum też miała kłopoty psychiczne, ale z tego wyszła. W pierwszej klasie ogólniaka coś się wydarzyło, nie mogła się z tego otrząsnąć, dostała depresji, chciała się zabić i zamknęli ją w psychiatryku na trzy miesiące. To już któryś raz z rzędu, jak trafiła do
czubków.

B: O Boże... Czy ona jest niebezpieczna? To znaczy, skoro jest wariatką, to może nam coś zrobić?

A: Tak, wysadzi szkołę w powietrze.

B: Co?! 

SCHIZISOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz