Rozdział 9

161 15 0
                                    


Poniedziałek, siódma rano. Wiem, bo zadzwonił budzik, a mama była już u mnie dwa razy. Nie mam siły otworzyć oczu, a co dopiero wstawać. Mdli mnie. Muszę się czymś zająć, to przejdzie.

Sięgam po telefon. Mój sobotni filmik ma siedem wyświetleń, z czego trzy są moje. Dostałam jednego suba — od Liwii.

Siadam na łóżku i włączam nagrywanie w telefonie. Jakość będzie gorsza niż z normalnego aparatu na statywie, ale chcę być naturalna, tylko tak zyskam widzów.

— Lęk przed poniedziałkiem towarzyszy mi od czasów podstawówki — zaczynam mówić. — Wiem, że jak już pójdę do szkoły, to jakoś to będzie. Ale ten wewnętrzny opór jest silniejszy niż racjonalne argumenty. Ogólniak jest o niebo lepszy od gimnazjum. Ludzie są bardziej dojrzali, mniej się czepiają, przynajmniej nie mówią ci prosto w twarz, co o tobie sądzą. Podejrzewam, że wszyscy i tak wiedzą, że mam ze sobą spore problemy. W końcu opuściłam prawie trzy miesiące nauki w pierwszej klasie. Mimo to stopnie miałam dobre. Oceny z psychiatryka podniosły mi średnią. Tak, w szpitalu trzeba uczęszczać na lekcje. Jest do tego wydzielona specjalna sala. Przychodzi nauczyciel z danego przedmiotu, robi jakiś banalny test, i stawia głównie piątki, żeby nas nie demotywować. Zauważyłam jednak, że gimnazjalistów cisną bardziej niż licealistów. Nie mam pojęcia dlaczego. Może chodzi o to, żebyśmy ogarnęli chociaż jakąś podstawę programową, na wypadek gdybyśmy nie planowali edukować się dalej. W gimnazjum miałam dwie próby samobójcze. O pierwszej już wam wspominałam. W drugiej klasie planowałam otruć się psychotropami. W sumie nie powinnam nazywać tego próbą samobójczą, tylko raczej przygotowaniami do samobójstwa. Mama szybko się zorientowała, że nie łykam tabletek, tylko je kolekcjonuję, i szybko zaciągnęła mnie do psychiatry. Skierowanie do szpitala na oddział zamknięty, a potem dwa miesiące odsiadki. Tam kombinowałam po raz trzeci, ale mi się nie udało. Na wstępie, przy przyjęciu na oddział, pozbawiają cię wszystkiego, czym możesz sobie zrobić krzywdę. Telefon, bo szkło, którym można się pociąć; sznurowadła i tasiemki w ubraniach, paski, bransoletki, wisiorki, łańcuszki z wiadomego powodu. Musisz sobie zasłużyć dobrym sprawowaniem, żeby pozwolili ci nosić własne ubranie. O przyborach kosmetycznych możesz tylko pomarzyć. Przez dwa miesiące moje nogi, pachy i bikini zarosły jak u człowieka pierwotnego. Do jedzenia i picia używaliśmy plastikowych naczyń i sztućców. Ponieważ nadal w gimnazjum miałam kłopoty z anoreksją, pilnowano, bym zjadała cały posiłek. Okna wszędzie były pozamykane, żeby nie wyskoczyć, w szybach mleczna folia. Jedyny powiew świeżego powietrza, jaki odczuwałam, pochodził z pootwieranych górnych lufcików, które gówno dawały. Zaduch był nieprzeciętny. — Poprawiam się na łóżku. — Mówię wam o tym wszystkim z taką łatwością, bo to są moje myśli, które wałkowałam już dziesiątki razy. Magdalena uważa, że za tym lekkim tonem i obojętnością, z jaką opowiadam o sobie, czai się ukryty lęk. Ma rację. W rzeczywistości każdego dnia kurewsko się bałam. Teraz już jest znacznie lepiej, ale kiedyś myśl o odejściu z tego świata mnie prześladowała. Chciałam żyć, ale bałam się żyć. Strach był silniejszy niż wola życia. Jak mocno trzeba mieć popieprzone w głowie, by tak się czuć? Na terapii dowiedziałam się, że to nie z własnej winy tak się czuję. Że to uczucie nie powstało z próżni. Psychiatra, którą wówczas poznałam, pocieszyła mnie, że nie jestem psychicznie chora. Cierpię na depresję i anoreksję, bo moja dusza jest zbyt wrażliwa, żeby udźwignąć to, co mnie otacza. Ulżyło mi wtedy i po raz pierwszy poczułam, że mogę z tego wyjść. Podobała mi się terapia zajęciowa, to całe rysowanie, malowanie. Leki, które mi ustawiła doktor, działały. Zaczynałam wierzyć, że dam sobie radę z tym szajsem, że będę jeszcze żyć normalnie, bez lęku, bez poczucia beznadziejności. Ale w pierwszej klasie liceum straciłam tę wiarę.

Miałam trzecią próbę samobójczą. Nie będę opowiadać wam szczegółów. Wjechałam na rowerze do jeziora, ale jak się tam znalazłam, nie mam bladego pojęcia. Uratował mnie mój przyjaciel Kofi. Po tym zdarzeniu wrzucili mnie do sali trzyosobowej w psychiatryku. Trafiłam na niezłe agentki, niepełnoletnie jak ja. Pierwsza, Ada, miała piętnaście lat. Ciągle łaziła do kibla, żeby wymiotować. Piguły już nie dawały sobie z nią rady. Nawet godzinne siedzenie na kanapie po posiłku przy stróżówce nie skutkowało. Laska jakby nie była zdolna do wchłaniania żadnych pokarmów. Niby szła siku do wc, a zamiast tego słychać było szybki bełt. Druga współlokatorka, Alicja, była ode mnie rok młodsza. Była spoko, mogłyśmy pogadać, wspierałyśmy się wzajemnie, miała nieprzeciętne poczucie humoru. Naprawdę fajna dziewczyna. Do momentu, aż nie włączył jej się maniak paranoidalny. Że ktoś jej ukradł skarpetki, że podrzucił pod poduszkę karaluchy, bo przecież czuła, jak chodzą po niej w nocy, przez co nie mogła spać. Krzyczała na piguły, by wyłączyły muzykę, choć wokół było cicho jak makiem zasiał. Czasami dostawała szewskiej pasji, rzucała kurwami, pościelą, wszystkim, co wpadło jej w ręce. Wtedy przypinano ją pasami do łóżka i podawano leki. Gdy się budziła, była na powrót tą samą Alicją. Po ośmiu tygodniach pobytu w szpitalu psychiatrycznym dostałam przepustkę czterdziestoośmiogodzinną do domu. Ojca jak zwykle nie było. Ostatnio ciągle wyjeżdżał. Cieszyłam się, tym bardziej że coraz częściej zapominałam, jak wygląda jego parszywa gęba. Mama obchodziła się ze mną jak z jajkiem. Nawet Bruno zachowywał się jak na kochanego brata przystało. Na przepustce odwiedził mnie Kofi. Opowiedział, jak doszło do wypadku (a raczej próby samobójczej), o tym, jak próbował mnie dogonić, kiedy wypadłam z domu jak oparzona, chwyciłam rower i zaczęłam pędzić przed siebie, jakby gonił mnie sam diabeł.

Kofi musiał naprawdę szybko biec, skoro udało mu się mnie wyłowić z jeziora, jeszcze żywą.

To było ponad dwa lata temu.

Koniec nagrania. 

SCHIZISOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz