Rozdział 11

154 16 2
                                    

Liwia podbiega i mocno mnie ściska.

— Hej, piękna! Przez te nagrania jeszcze bardziej przypominasz mi Emmę Roberts.

— Kogo? — Nie mogę oderwać wzroku od dziewczyn z naprzeciwka.

— Bratanicę Julii Roberts. Tę, co grała w Delirium i Nerve.

— Książki czytałam, filmów nie kojarzę.

Liwia odsuwa się, wyczuwając moją nieobecność.

—  Na co tak patrzysz?

— To raczej one patrzą na mnie, głupie siksy. — Odwracam wzrok od pierwszoklasistek.

— Są ciekawe. Zajrzałaś śmierci w twarz, i to nie raz — stwierdza Liwia.

— Zmieńmy temat, dobra?

— No ja właśnie z inną sprawą. Wiedziałam, że to zrobisz! — Jej oczy błyszczą z podekscytowania.

— To znaczy?

— Opublikujesz książkę na sto tysięcy subów!

— Ach, to. — Nie chcę jej zranić. Nie chcę jej też okłamywać. Nie mogę jej jednak zdradzić prawdy. To, co planuję, jest zbyt śliskie, bym mogła rozmawiać o tym z kimkolwiek. Jeszcze nie teraz.

— Ale dasz wcześniej przeczytać, co? Mogę ci zrobić redakcję.

— Tak.

— I ten dzisiejszy poranny filmik. Mocny. Myślę, że zdobędziesz nim dużo...

Nie słucham jej. Czuję na sobie czyjś wzrok. Odwracam się.

Kofi stoi pod ścianą i mi się przygląda. Znam to spojrzenie. Tak samo patrzył na mnie, gdy spotykaliśmy się podczas moich weekendowych przepustek ze szpitala. Na ramieniu trzyma znoszony plecak Los Angeles Lakers, który ma od pierwszej klasy. Jego mamie się nie przelewa, ojciec niby przesyła im kasę, ale cała kwota idzie na rachunki i jedzenie. A Kofi pochłania zatrważające ilości żarcia. Widocznie tak działa metabolizm chłopaków w tym wieku, którzy uprawiają jakiś sport, bo z Brunem jest podobnie. Po treningu potrafi wsunąć na raz kopiec kanapek przygotowanych z całego bochenka chleba.

Kofi mruży oczy i daje mi znak głową, żebym odeszła na bok.

— Zaraz wracam — rzucam do Liwii.

Nie wiedzieć czemu moje serce przyśpiesza rytm, gdy idę w stronę Kofiego. Stajemy w rogu, w ślepym zaułku korytarza. Jest tu ciemniej, nie rzucamy się w oczy.

— Widziałem twój sobotni film.

— I?

Kofi odchrząkuje, nie patrzy mi w oczy.

Oho, nie jest dobrze.

— Nie podobał ci się. — Muszę wysoko zadzierać głowę, by dojrzeć wyraz jego twarzy.

Przesuwa dłonią po krótko przystrzyżonych włosach i spuszcza na mnie wzrok. Nasze spojrzenia się spotykają. Serce wali mi coraz mocniej. Zależy mi na jego zdaniu bardziej, niż jestem w stanie się do tego przyznać.

— Jeśli ten kanał ma ci pomóc poczuć się lepiej, to nie mam nic przeciwko... — zawiesza głos.

— Ale? — Robi mi się zimno, otulam się ramionami. Z doświadczenia wiem, że to, co powiedziane przed słowem „ale", warte jest tyle co nic. To taki słodki zapychacz dla naiwnych, przed zaserwowaniem gorzkiej prawdy.

— Nie chciałbym, żebyś mierzyła swoją wartość liczbą zyskanych subów. Jesteś wyjątkowa, wiesz o tym, prawda? — Zagląda mi w oczy, w których czai się coś więcej. Strach?

— Możesz jaśniej?

Wciąga powietrze i wypuszcza je ciężko przez nos.

— Ostatnie zdanie, które wypowiedziałaś pod koniec nagrania... — Marszczy brwi. Wokół panuje gwar, mimo to jestem całkowicie skupiona na tym, co powie dalej. — Obiecaj mi, że nie zrobisz tego ponownie.

— Ponownie?

Patrzy na mnie znacząco. Wiem doskonale, o co mu chodzi.

— Samobójstwo? — dopytuję, bo wiem, że to słowo nie przejdzie mu przez usta. — Boisz się, że planuję samobójstwo przed kamerą.

SCHIZISOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz