Rozdział 12

138 11 2
                                    

Kofi przymyka powieki. Ma długie, ciemne rzęsy. Dodają mu chłopięcego uroku, choć od dwóch lat zdecydowanie nie przypomina już chłopca. Ma dwieście dwanaście centymetrów wzrostu, mięśnie jak ze stali i zwinność geparda — mimo tak wysokiej postury. Jest facetem, który nie daje już sobą pomiatać. To nie jest ten dzieciak, który wypłakiwał mi się na ramieniu. Zyskał szacunek rówieśników, przyciąga dziewczyny jak magnes. Dwa lata temu zaproponowano mu grę w drugoligowym klubie sportowym. W tym roku mają walczyć o wejście do ekstraklasy, a Kofiego wciągnięto na listę polskiej kadry narodowej. Za trzy miesiące ma reprezentować Polskę w meczu o wejście do finału Eurobasketu juniorów w Barcelonie. Będą tam menedżerowie z najlepszych zagranicznych klubów. To dla niego ogromna szansa. Za rok będzie już pełnoletni, skończy szkołę. Znajomi trenerzy wróżą mu owocną karierę. Możliwe nawet, że przyjmą go do NBA, ma świetne warunki — wzrost, wagę, skoczność, zwinność — lecz co ważniejsze, samozaparcie. A gdy Kofi sobie coś założy, prędzej czy później to osiągnie.

Patrzę na niego i widzę silnego mężczyznę, wiem jednak, że w środku Kofi jest wciąż tym samym wrażliwym chłopakiem.

Uchyla powieki, a ja dostrzegam w jego brązowych oczach niepokój. Niepokój przed tym, co mogę zrobić. Lęk przed tym, że znowu będę chciała się zabić.

— Źle to zrozumiałeś. — Szturcham go w ramię. — Zamierzam napisać książkę i opublikować ją, gdy stuknie mi sto tysięcy subskrybentów. — Kłamię, i mam wrażenie, że Kofi o tym wie. — Możesz zapytać Liwii, jak nie wierzysz. — Staram się brzmieć przekonywająco.

Znowu mruży oczy. Wpatruje się we mnie, jakby chciał wyczytać z mojej twarzy prawdę.

— Nie muszę pytać. Wierzę ci — mówi po chwili niskim głosem.

— To świetnie. — Wzruszam ramionami i się uśmiecham. Idzie mi całkiem nieźle, chociaż znów dopadają mnie wyrzuty sumienia. Okłamuję moich jedynych przyjaciół.

Naprawdę mam nierówno pod sufitem. I wcale nie dlatego, że widzę kątem oka Cruellę, która oparta o parapet naprzeciwko nas, kręci głową z dezaprobatą. Ale dlatego, że powinnam wreszcie komuś wyznać, co odkry-
łam.

Nie mam jednak odwagi. Boję się, że moje podejrzenia okażą się prawdą i mój świat się totalnie załamie.

▾ ▴

W połowie dnia mam już ośmiuset subskrybentów. Magia? Nie. Liwia.

— Będę miała przyjaciółkę pisarkę. — Szczerzy zęby. — Zauważyłam, że kluczem do sukcesu w przypadku pozyskania subów jest komentowanie innych filmików o podobnej tematyce i udostępnianie linku do twojego na-
grania.

— To się chyba nazywa spamowanie.

— Raczej dzielenie się dobrodziejstwami YouTube'a. Jak niby ludzie, których nie znasz, mają się dowiedzieć o twoim kanale? Przyjmij, że od dzisiaj jestem twoją menedżerką. Biorę trzydzieści procent prowizji.

— Okej, tylko nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, że trzydzieści procent z zera to jest zero, Liw — odpowiadam, lecz ona mnie nie słyszy. Jest zbyt skupiona na promowaniu mojego porannego filmu.

Liwia nie jest jakąś bogaczką, ale nie narzeka też na brak kasy. Jej ojciec pracuje jako kierownik działu zaopatrzenia w firmie produkującej opakowania kartonowe. Mama jest księgową. Żyją na dobrym poziomie. Mają dwa auta, mieszkanie trzypokojowe w bloku na czwartym piętrze. Liwia jest jedynaczką, więc rodzice zazwyczaj zaspokajają jej potrzeby ciuchowo-gadżeciarskie. Dostaje comiesięczne kieszonkowe, chodzi modnie ubrana, ma tonę kosmetyków i zawsze nowego iPhone'a. Nie jest specjalnie rozrzutna. Powiedziałabym nawet, że racjonalnie gospodaruje swoimi zasobami pieniężnymi i ma pewną smykałkę do ich pomnażania. Tak jakby urodziła się już z genem przedsiębiorczości. Lubi pieniądze i zawsze dostrzega jakieś szanse na ich pomnażanie. Wszystko zaczęło się od książki autorstwa jakiegoś milionera, którą dostała na trzynaste urodziny od swojego wujka (brata mamy), który mieszka w Szwajcarii. Prezent wydawał się totalnie nietrafiony, bo jest to pozycja o przepływach finansowych, ale Liwia podziwia tak bardzo swojego wujka, że zdecydowała się w końcu na lekturę. I od tego się zaczęło. Teraz jej półki w pokoju uginają się od poradników o tytułach: Jak zostać bogatym w miesiąc?; Jak być niezależnym finansowo?; Emerytura po trzydziestce. Wszystkim trudno w to uwierzyć, ale finanse to naprawdę jej pasja. Przez nią trafiłam do klasy o profilu ekonomicznym — bałam się być sama na lekcjach, więc wybrałam tę samą klasę, co Liwia. 

Nie spodziewałam się, że Kofi również się zdecyduje na ten profil. Liczby to zdecydowanie nie jest ani jego, ani mój konik. W zasadzie to nie wiem, co nim jest. Kofi ma koszykówkę. A ja... na pewno książki, i może geografię? Lubię wodzić palcem po mapie, oglądać wyprawy podróżników z krańców świata. Chciałabym, tak jak oni, podróżować w najodleglejsze zakątki. Podziwiać zapierające dech w piersi widoki, zwiedzać pałace i zamki, próbować egzotycznych potraw, poznawać nowych ludzi, zamieszkać w glinianej chatce i kąpać się dzikiej rzece. Ale zbyt mocno się boję, że mogłabym się rozchorować, gdzieś tam, na końcu świata. I umrzeć. Bo tak jak wspominałam — można chcieć żyć, ale bać się życia. Wiem, to paradoksalne, ale nic na to nie poradzę, że tak czasami czuję. Kiedy mam gorsze dni, ten strach przed życiem bywa silniejszy niż wola życia. Jednak kiedy moje samopoczucie jest w normie, oblewa mnie zimny pot na myśl o tym, że mogłabym umrzeć. Zwłaszcza jeśli miałoby to nastąpić nieoczekiwanie, nie na moich warunkach. 

____

Kochani, wysyłam już "Schizis" z dedykacją :) Jeśli macie ochotę zamówić swój egzemplarz, to zajrzyjcie na moją stronę www.melissadarwood.com 

SCHIZISOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz