Rozdział 13

94 4 0
                                    

Nie jeżdżę na wycieczki szkolne, nawet gdzieś niedaleko w Polskę. Niby za każdym razem wierzę, że zdobędę się na odwagę i wsiądę do autokaru, ale w noc poprzedzającą wyjazd czuję się zawsze tak chora, że nie jestem w stanie normalnie funkcjonować. Zazwyczaj zaczyna się od lekkiego zdenerwowania, na które mama serwuje mi napary ze swoich ziółek. Ale, zamiast być lepiej, jest gorzej, dostaję bóli brzucha, głowy, zasycha mi w gardle, robię się bardziej niespokojna, pocę się, śmierdząc przy tym jak skunks. W końcu biorę tabletki na sen, mocną dawkę psychotropu i usypiam. Budzę się zazwyczaj koło południa następnego dnia, gdy wszyscy z klasy bawią się już na wycieczce.

Wracając do Liwii, wszędzie szuka możliwości zarobku, niekoniecznie legalnych. W gimnazjum sprzedawała pendrive'y z pirackimi nagraniami filmów z kina. Nośniki dostawała od ojca za friko jako darmowe gadżety firmowe, statyw i kamerę też on załatwiał, z działu marketingu. Liwia tłumaczyła, że pendrive'y są jej potrzebne do nagrywania zdjęć, które robi aparatem. Albowiem fotografowanie zwierząt to jej nowe hobby. A każdy kochający rodzic wspiera pasje swojej pociechy. Rodzice nic nie podejrzewali, do momentu gdy jakiś chłopak, niezadowolony z jakości dźwięku kinowej wersji Szybkich i wściekłych podkablował Liwię do dyrektora szkoły. Na pewien czas uspokoiła swoje przedsiębiorcze zapędy, po czym w wakacje między gimnazjum a ogólniakiem trafiła jej się żyła złota. Wypatrzyła na lokalnym bazarku kolesia, który sprzedawał za pół darmo markowe ciuchy. Zainwestowała w ich zakup całe oszczędności i zaczęła sprzedawać je z zyskiem na Allegro. Szło jej całkiem nieźle, do momentu gdy zapukał do niej urząd skarbowy z zarzutem, że organizuje sprzedaż bez prowadzenia działalności gospodarczej, i wlepił grzywnę. Rodzice znów byli zaskoczeni, i solidnie wkurzeni. Do dzisiaj zastanawiam się, jak mogli nie zauważyć, że córka pod ich dachem prowadzi systematyczny handel ciuchami. Ubrania wręcz wylewały się z szaf Liwii, nie wspominając o kartonach zakamuflowanych pod łóżkiem i biurkiem.

▾ ▴

Udało mi się przetrwać kolejny dzień w szkole. Wracam do domu piechotą, po drodze muszę się jeszcze najeść. Jesień w pełni, ale nie ta brzydka, dżdżysta z lepiącymi się do butów liśćmi, ciągłą wilgocią i poranną mgłą. Mamy piękną, polską, złotą jesień. Słońce grzeje tak mocno, że zdejmuję bluzę i wiążę ją wokół talii. Wyczuwam pod palcami swoje wystające żebra. Znowu schudłam. Gdy jestem w szpitalu, to wszystko wraca do normy. Wzrasta apetyt, nic mnie nie boli, mam lepszy humor, mój umysł pracuje sprawnie, nie generuje tragicznych myśli, a co więcej, doznaję pragnienia zbliżenia się do innych osób, zwłaszcza gdy pomyślę o Kofim. Po powrocie do domu wszystko się zmienia. Nie od razu. Po kilku dniach. Staję się osowiała, senna, tracę ochotę na jedzenie, palę jak smok, unikam kontaktów z ludźmi, najchętniej zaszyłabym się w jakimś spokojnym miejscu i przespała całe życie. A przecież tam, w szpitalu, brałam takie same dawki lekarstw jak
w domu.

Magdalena uważa, że dobre samopoczucie podczas pobytu w szpitalu jest wynikiem psychoterapii i zajęć, dzięki którym odkrywam siebie na nowo. Trudno mi w to uwierzyć, tym bardziej że przecież chodzę do niej na terapię raz w tygodniu.

Idę słoneczną alejką i powracam wspomnieniami do naszego ostatniego spotkania:

— Wiesz, Marcjo, czasami ludzie, którymi się otaczamy, działają na nas toksycznie. — Magdalena bierze łyk herbaty i przygląda mi się, wyczekując reakcji. Nigdy nie zapisuje naszych rozmów. Skubana, ma cholernie dobrą pamięć, tylko pozazdrościć. Nigdy nie pokręciła faktów ani kolejności zdarzeń. Za to ją lubię, że nie tylko słyszy, co do niej mówię, ale przede wszystkim uważnie słucha.

— Masz na myśli mojego ojca — odpowiadam. Rozmawiałyśmy na ten temat już setki razy, zawsze z tym samym skutkiem. Diagnoza jest jednoznaczna. Gdy byłam dzieckiem, brakowało mi jego uwagi, gdy byłam nastolatką, czułam się przez niego krzywdzona psychicznie, a nawet fizycznie. Na tym psychiatrzy i Magdalena opierają diagnozę i sposób leczenia. Według nich przebyte doświadczenia w relacjach z ojcem czynią mnie nieszczęśliwą. Stąd depresja, zaburzenia odżywiania, które doprowadzają do myśli samobójczych.

— Od zawsze krzywdził cię emocjonalnie — odpowiada. — Dopóki nie zaakceptujesz tego, że to nie twoja wina, dopóki nie uświadomisz sobie, że jesteś wspaniałą dziewczyną, złe samopoczucie będzie powracać.

— Ale ja wiem, że to nie moja wina — odpowiadam z przekonaniem, bo naprawdę tak uważam. — Ojciec bardzo często wyjeżdża, nawet na kilka tygodni, mam wtedy święty spokój. A mimo to czuję się fatalnie.

— Bo on jest wciąż w twojej głowie.

Marszczę nos. Nie chce mi się w to wierzyć. Od początku ta teoria do mnie nie przemawiała. To prawda, że nienawidzę ojca. Za to, co robił i robi. Za to, jaki jest, jak traktuje ludzi, nas — swoją rodzinę. Gdy byłam mniejsza, przejmowałam się tym, co mówi, brałam do siebie jego słowa, kłóciłam się z nim, uciekałam z domu, ale zawsze wracałam. Spłakana, stęskniona i z wyrzutami sumienia, że zostawiłam mamę, która najpewniej odchodziła od zmysłów, nie wiedząc, gdzie jestem. Zmuszałam się do tego, by kochać ojca, przekonywałam samą siebie, że może faktycznie jestem nie najlepszą córką. Skrycie marzyłam, że stanę się kiedyś jego księżniczką, ukochaną córeczką, z której będzie dumny, którą będzie chwalił i przytulał. Pragnęłam być dla niego tym, kim Liwia jest dla swojego taty. Jednak dwa lata temu definitywnie pozbyłam się tej iluzji. A było to dokładnie w piątkowy wieczór, siedemnastego października. Ojciec wrócił z delegacji, zmęczony, wypluty, z zaczerwienionymi oczami. Już na tydzień przed jego przyjazdem czułam się źle. Bolał mnie brzuch i głowa, miałam mdłości. Żadne tabletki nie działały. Mama bardzo się przejmowała. Poiła mnie swoimi ziołami, podawała jakieś leki z domowej apteczki. Nic mi nie pomagało, zabrała mnie więc do internistki, która stwierdziła, że to najpewniej nerwy. Oczywiście, gdy człowiek ma żółte papiery, lekarze wszystko będą zganiać na psychikę. Na szczęście mama nie dała się łatwo spławić. Kazała lekarce wypisać skierowanie na USG brzucha i EEG głowy. Badania wyszły w porządku. Ale ja wciąż czułam się fatalnie, mimo starań mamy, by polepszyć moje samopoczucie. 

SCHIZISOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz