Słone krople powoli opadały na bladą skórę przestraszonego człowieka; człowieka, który nie mógł się już nazwać ani chłopcem, ani mężczyzną; człowieka, który od zawsze planował ten dzień; człowieka, który w swoim życiu odwiedził wystarczająco wiele takich miejsc; takich, jak to, z którego właśnie udało mu się wydostać; i był wręcz pewien, że nigdy nie pozwoli sobie do niego wrócić; dlatego też właśnie teraz kulił się w sobie, jakby wciąż nie rozumiejąc swojej sytuacji; czy naprawdę ten ktoś u góry; ktoś, kto zawsze spogląda na wszystko z wyższością; ktoś, kto podaje się za pełnego miłosierdzia, zrozumienia, przebaczenia i miłości do nas, tych, którzy w niego wierzą - czy naprawdę ten ktoś aż tak bardzo nienawidził Taehyunga, by zesłać na niego to wszystko; czy naprawdę ten ktoś, kto ukazuje się nam jako niemożliwa do osiągnięcia perfekcja; czy nawet on musi okazać się zwykłym kłamstwem; zwykłym przeświadczeniem o czymś wyższym; czymś co choć na chwilę może dać ludziom poczucie tego czegoś zwanego nadzieją; czy nawet właśnie ta nadzieja musi okazać się fałszywa; sztuczna; naciągana; wymyślona niegdyś przez osobę, która tak bardzo potrzebowała nadziei; tak bardzo potrzebowała dostrzec światło w niekończącej się ciemności, że postanowiła stworzyć jego; tego kogoś; tego kogoś, kto byłby wzorem, nadzieją, światłem, pomocą i ostoją dla każdego, kto kiedykolwiek by tego potrzebował; czy naprawdę nawet to, co jako jedyne było zadeklarowane, zapewnione, że ono ponad wszystko zostanie; że ono ponad wszystko nas nie zostawi; że ono jest ponad wszystko i ponad wszystkimi; że wszystko odejdzie, ale ono pozostanie; że choć ta jedna, jedyna kwestia się nie zmieni; czy naprawdę nawet to, co miało zostać wiecznie - musiało okazać się chwilowe; wręcz wymyślone;
dlatego też słone krople powoli opadały na bladą, niegdyś karmelową skórę młodego człowieka; zbyt młodego człowieka; zbyt młodego na taką ilość opadającej z jego oczu tak bardzo słonej i jeszcze bardziej gorzkiej cieczy; nie, ona nie spływała, ani nie skapywała; ona opadała; opadała tak samo jak i opadał cały duch człowieka; człowieka, który kiedyś modlił się właśnie o ten dzień; człowieka, który już sam nie wiedział kim jest i kim był; człowieka, który tak naprawdę nigdy tego nie wiedział;
i to właśnie te, tak bardzo gorzkie i zdecydowanie niesmaczne krople były jedyną rzeczą, która trzymała świadomość tego człowieka w jego ciele; to właśnie one pozwalały mu ostatkami sił przecierać duże, niegdyś ciekawe świata, lecz teraz pozbawione blasku oczy i to właśnie one pozwalały mu ostatkami i tak nielicznych już sił, ściskać w dłoniach stary, pogryziony i prawie wypisany długopis z wdzięcznym, głębokim, eleganckim, czarnym tuszem; to właśnie one pozwalały Taehyungowi spisać swoje ostatnie, lekko nieskładne oraz lekko nieczytelne dla nieobeznanych z jego pismem słowa;
chłopak ostatni raz podniósł zamglony wzrok ku niebu; ku miejscu, gdzie przebywała jego odwieczna nadzieja, jak i wątpliwość; teraz spoglądał na nią po raz ostatni, lecz i pierwszy; pierwszy raz tak naprawdę wiedział, gdzie spogląda i na pewno nie było to miejsce przebywania jego jedynej, prawdziwej i zdecydowanie nie wymyślonej nadziei;
i może dlatego z jego sinych ust wydobył się dźwięk; dźwięk; nie brzmiał on jak żaden śmiech, ale również nie przypominał on płaczu; był po prostu dźwiękiem, który opuścił usta człowieka; zmęczonego, przerażonego, roztrzęsionego i tak bardzo zagubionego człowieka;
lecz wraz z tym dźwiękiem, Taehyunga opuściło coś jeszcze; coś innego; coś nienamacalnego; coś przerażającego; i to na pewno nie był przez tak długi czas, nieodstępujący go nawet na krok ból; tak, to na pewno nie był ból;
CZYTASZ
dot. [taekook]
FanficTa książka jest specyficzna. Jest ona specyficzna dlatego, że właśnie "książką" nie powinna się ona w ogóle nazywać. Spytacie pewnie - dlaczego? A otóż dlatego, że książki posiadają zdania. Posiadają one setki, a nawet tysiące zdań, które następnie...