« 11 »

600 47 13
                                    

Wie man sich bettet, so schläft man

(all time lowbad enough for you)

Świętowanie zwycięstwa nie trwało zbyt długo; zdążyliśmy wypić po jednym piwie w ulubionym barze i już trzeba było zbierać się do domów. Gregor ciągle posyłał mi gromowładne spojrzenia za wcześniejszą akcję, jednak z rozkoszą je ignorowałam, odczuwając cudowną satysfakcję. Wellinger, który również ogarnął, że za całą intrygą stała jego, pożal się Boże, dziewczyna, próbował ze mną rozmawiać i wyjaśniać wszystko, jednak tylko uciszyłam go gestem ręki. Miał świętować i się bawić, to był jego pierwszy sukces w naszej drużynie. 
— Kiedyś o tym pogadamy, teraz daj sobie siana — zaśmiałam się, zbywając go i upijając spory łyk ciemnego piwa. Dzisiejszego wieczoru liczyło się tylko nasze zwycięstwo.
Niestety, następny dzień nie był taki kolorowy; niewiele przed dziewiątą byliśmy zmuszeni pojawić się na uczelni, by podążyć za Hoferem do jego, owianej tajemnicą i niedorzecznymi historiami, pracowni. Zarówno ja, jak i Gregor, nie odzywaliśmy się do siebie słowem, usilnie ignorując swoją obecność. Dopiero, kiedy ze swojego gabinetu wypełzł uczelniany guru, zaczęliśmy zachowywać jakiekolwiek pozory. Mimo to, smętnie sunęłam korytarzem, nie przykuwając zbyt wielkiej uwagi do tego, o czym ze sobą rozmawiali. Walter nawijał o czymś jak najęty, a Schlierenzauer starał mu się okazać zainteresowanie, co rusz kiwając tym durnym łbem.
— Byłem wczoraj na finale — powiedział nagle. Aż mimowolnie wymieniliśmy rozbawione spojrzenia, jednak z trudem staraliśmy się zachować powagę. Profesor Hofer był chyba ostatnią osobą na Ziemi, którą mogłabym posądzić o takie rozrywki. Zazwyczaj siedział całymi dniami w laboratorium, analizując widma wszelkiej maści, na każdym kroku podkreślając, jak bardzo gardzi wszelkimi sportami. — Jestem pozytywnie zaskoczony, że tak mi się podobało. Choć w ogóle nie ogarniam zasad tej gry, bawiłem się wyśmienicie. No i państwo... byliście bezbłędni.
Byłam tak zaskoczona i zszokowana wyznaniem mężczyzny, a do tego oszołomiona jego szerokim, szczerym uśmiechem, że całkowicie zapomniałam języka w gębie. Na ratunek przybył mi Gregor:
— Dziękujemy bardzo za tak miłe słowa — ta jego urodzona kurtuazja, Jezusie.
— Pani Kreuzer — zwrócił się do mnie, obracając prze ramię — jestem pod ogromnym wrażeniem, że tak drobna istota potrafi okiełznać tak liczną grupę samców — zażartował, a ja zaśmiałam się nerwowo.
O czym ty do mnie teraz typie nawijasz?
— Florence potrafi wprowadzić dyscyplinę — sposób, w jaki Schlierenzauer wypowiedział moje imię, sprawił, że miałam ciarki na plecach. Był to chyba pierwszy raz, gdy nie używał bezczelnie mojego nazwiska, a do tego skomplementował mnie bez żadnych złośliwości. Poczułam, że się rumienię i momentalnie zaczęłam przeklinać w duszy tego przerośniętego pluskwiaka, że doprowadzał mnie do tak żałosnego stanu. Na szczęście znaleźliśmy się u celu; Hofer otworzył przed nami drzwi, wpuszczając mnie przodem. Kiedy przekroczyłam próg sali, poczułam niemałe rozczarowanie. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak stary był nasz wydział, jednak w głębi duszy miałam nadzieję, że część badawcza będzie odrobinę bardziej... nowoczesna. Ściany, podobnie jak w salach dydaktycznych, miały tę nieprzyjemną żółtą barwę, która pod wpływem światła słonecznego, wyraźnie wyblakła. W pomieszczeniu znajdowały się również, te, dobrze mi znane, drewniane, wysłużone blaty, które naznaczone były upływem czasu, a także stosowaniem odczynników. Stały na nich stojaki na pipety automatyczne, tuż obok pudełko z odpowiednimi końcówkami oraz dwie wagi analityczne, obudowane z każdej strony szklanymi, przesuwnymi ściankami, a teraz dodatkowo przykryte specjalnymi, materiałowymi pokrowcami, chroniącymi przed kurzem. Nad szafkami, wisiały malutkie półeczki, na których znaleźć można było przeróżne odczynniki w plastikowych buteleczkach zakończonych zakraplaczami. Laboratorium nie wyglądało zbyt imponująco; można było rzec, że wręcz miernie. Dodatkowo, panował w nim niesamowity bałagan; na podłodze walały się ogromne beżowe kartony, które zajmowały znaczną część pomieszczenia. Po drugiej stronie pomieszczenia, oddzielonego przepierzeniem, znajdował się chyba muzealny egzemplarz starego komputera, którego pożółkła obudowa tylko podkreślała, jak stary musiał być. Zaraz obok znajdował się mikroskop, a także spektrofotometr. 
Hofer chyba musiał wyłapać moje wymowne spojrzenie.
— Z racji budowy nowego wydziału, o której tak dumnie huczą od dobrych kilku lat, jesteśmy w czasie pakowania — powiedział, wskazując głową na kącik wstydu — także nie przejmujcie się, drodzy państwo, tym delikatnym bałaganem.
Drobny bałagan. Dobre sobie.
W pomieszczeniu nie było żywego ducha, poza naszą trójką, co niesamowicie mnie zaskoczyło. Myślałam, że Hofer jako istne guru i największy mózgowiec naszego wydziału, będzie mieć pod sobą cały szereg współpracowników, tymczasem wyglądało wręcz odwrotnie. Zanim zaczął nas oprowadzać oraz opowiadać, co do czego służy, chciałam założyć swój biały fartuch, jednak gdy zerknęłam do torby, okazało się, że reklamówka wraz z kitlem wyparowała. Zaczęłam nerwowo przeszukiwać swoje rzeczy, sprawdzając każdą przegródkę, lecz moja zguba nadal pozostawała w stanie nieznanym. Dałabym sobie rękę, a nawet nogę uciąć, że jeszcze dziś rano pakowałam go razem z zeszytami. Westchnęłam ciężko, po czym chrząknęłam nieznacznie.
— Przepraszam panie profesorze — zaczęłam i zażenowana podrapałam się po policzku — niestety zapomniałam dziś mojego fartucha.
Mężczyzna złapał się za podbródek, przeprowadzając zaawansowane procesy myślowe, co z tym fantem począć. Tłumaczył, że niestety wszyscy jego doktoranci są na zagranicznych konferencjach, przez co nikt nie zostawił tutaj swoich rzeczy. Już planowałam zrezygnowana odpuścić dzisiejsze laboratoria, kiedy do rozmowy wciął się Schlierenzauer.
— Trzymaj — nie czekając na moją reakcję, wcisnął mi do ręki czarny fartuch złożony w kostkę. Spoglądał na mnie całkowicie znudzonym wzrokiem, a ja nie potrafiłam nawet wydusić żadnego podziękowania. Chyba musiał zauważyć, że wciąż pozostaje w krainie konsternacji, gdyż przewrócił oczami i wymamrotał:
— Zaraz wrócę, pożyczę tylko od kogoś fartuch.
I wyszedł, zostawiając mnie całkowicie zaskoczoną, zawstydzoną, a do tego z Hoferem, który posyłał mi dwuznaczne spojrzenia.
Panie Boże, miej mnie w swojej opiece.

CHASE YOU DOWNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz