« 18 »

612 48 13
                                    

Der Zorn ist ein schlechter Ratgeber

(adele – rolling in the deep)

Po kilku kolorowych drinkach, a raczej szklankach wódki zabarwionych sokiem, autorstwa Morgensterna, było mi przyjemnie wszystko jedno. Chodziłam rozbawiona, zagadując każdą napotkaną osobę, non stop tańcząc i coś nucąc. Już nie przejmowałam się Gregorem; bezczelnie patrzyłam mu w oczy, nie uciekając przed zaskoczonym spojrzeniem. Jedyne, co ogarnęło moją głowę, to przeklęte pytanie „po co to wszystko?".
Impreza trwała w najlepsze, a ja siedziałam na kanapie, bawiąc się kolorową parasolką będącą elementem dekoracyjnym tych jakże profesjonalnych napojów. Morgenstern to miał wyczucie, kariera barmana czeka. Nie odrywałam od niej wzroku, przekładając bezmyślnie między palcami. Wciąż zastanawiałam się, co powinnam zrobić; pijana część mojej jaźni podjudzała, bym wzięła sprawy we własne ręce. Musiałam się dowiedzieć prawdy, za wszelką cenę. Nawet jeśli miałaby być bolesna i cholernie nieprzyjemna. Zachowanie Gregora nie dawało mi spokoju ani na chwilę, a co gorsza, nawiedzało mnie także w snach. Niepewność wyżerała dziury w moich trzewiach, doprowadzając do szaleństwa. Nie wiedziałam, czy to ja wariuję, czy to wszystko wokół mnie było tak totalnie pokurwione.
Szybko rozejrzałam się po pomieszczeniu; byli w nim wszyscy, poza Gregorem, który miał coś ogarnąć w kuchni. To była moja szansa.
Dostrzegłam pytające spojrzenie Daniela, jednak wymamrotałam na odwal się „idę do łazienki". Jeszcze tego mi brakowało, żeby ten tleniony błazen włączył się do akcji. Szybkim krokiem pokonałam schody, a potem cofnęłam się do samych wejściowych drzwi; z torebki wiszącej na drewnianym haczyku wyjęłam cenne pudełko, a potem z ogromna gulą w gardle ruszyłam w kierunku kuchni. Miałam wrażenie, że z każdą mijającą sekundą trzeźwieję coraz bardziej, a moje niewiarygodne pokłady odwagi znikają szybciej niż sublimująca kamfora. Nie zdążyłam nawet ułożyć sobie w głowie żadnego sensownego zdania, gdy na horyzoncie zamigotała mi sylwetka Gregora. Zatrzymał się pośrodku korytarza i choć był on słabo oświetlony, wciąż potrafiłam dostrzec każdy szczegół jego wyglądu. Spoglądał na mnie zaskoczony, jakby zupełnie nie spodziewał się takiej sytuacji.
O, stary, ja też.
Nie czekając na żadne uszczypliwości, szybko wyciągnęłam przed siebie pudełeczko i wyrzuciłam na jednym tchu:
— Jeszcze raz wszystkiego najlepszego. I dziękuję.
Szatyn spoglądał to na moją twarz, to na dłonie, a jego pełna niedowierzania mina godna była uwiecznienia. Przez chwilę stał w bezruchu, zupełnie niczym cholernie autentyczna, piękna rzeźba. Wmawiałam sobie, że to wszystko musiało być przez alkohol, jednak wyglądał cholernie pociągająco w tym półmroku. Włosy zaczesał delikatnie do góry, a nikłe, przymglone światło padające na jego twarz, tylko wyostrzało męskie rysy. Tym razem miał gładkie policzki, a mi przez jedną chwilę przebiegła przez głowę myśl, że naprawdę chciałabym ich dotknąć. Przejechać opuszkami, zwiedzić linię żuchwy, zbadać szyję i wystające obojczyki, które eksponował przez luźną koszulkę z dosyć szerokim dekoltem.
— To ja dziękuję — wydusił wreszcie, wyciągając z dłoni pudełko. Odłożył je na pobliską szafkę, a potem spojrzał na mnie jeszcze raz i spytał:
— A ty? Za co ty mi w ogóle dziękujesz?
Westchnęłam ciężko. Naprawdę muszę to mówić na głos?
— Za cały wyjazd do babci, no wiesz — wymamrotałam, zakładając niesforny kosmyk za ucho. Schlierenzauer tylko uśmiechnął się kpiąco.
— Czyli za to, że wygrałem zakład? Och, Kreuzer — spojrzał na mnie z rozkosznym rozbawieniem.
— Nie — warknęłam, a potem dodałam już miększym tonem: dziękuję po prostu za wszystko. Za pomoc, za rozmowy, no.
Przerwałam na chwilę; nie wiedzieć czemu, poczułam ogromną ochotę, żeby powiedzieć coś jeszcze. Chciałam, żeby wiedział, jak cholernie mi pomógł nie tylko z tym durnym udawaniem, lecz głównie z pokonaniem swoich dawnych traum. Pragnęłam, by dowiedział się, ile znaczą dla mnie te wszystkie słowa, które wypowiedział w mojej obronie. Zamiast tego bezmyślnie wypaliłam:
— Czy gdyby Daniel wtedy nie zadzwonił, to... — przełknęłam głośno ślinę, ledwie charcząc — pocałowałbyś mnie?
Zadarłam głowę do góry, spoglądając mu prosto w oczy. Jego źrenice rozszerzyły się w niemym zaskoczeniu, rozchylił wargi, jakby zupełnie nie wiedząc, co powinien powiedzieć. Ja natomiast miałam wrażenie, że zaraz zemdleję; krew szumiała mi w uszach, wrzała w żyłach, a ten przeklęty, prawdziwy łomot serca zagłuszał wszystko. Już nie było dźwięków imprezy, nie było mieszkania ani nawet korytarza; byliśmy tylko my, we dwójkę, z wiszącym między nami pytaniem niczym gilotyną nad głową.
— Mieliśmy do tego nie wracać, Kreuzer — westchnął ciężko, przeczesując palcami włosy. Wydawało mi się, że za wszelką cenę stara się nie okazać żadnych emocji, jednak ja nie mogłam odpuścić.
— Tak czy nie? — spytałam natarczywie, a szatyn przewrócił wymownie oczami.
— Nie wiem.
— Kurwa, Gregor, odpowiedz — sama nie wiedziałam, czy to bardziej złość czy błaganie przemawiało przez mój ton. Potrzebowałam znać tę przeklętą odpowiedź, po prostu ją usłyszeć. Ostatnie siedem dni było dla mnie przedziwnym piekłem niepewności, powodującym, że coraz bardziej zanurzałam się w otchłani niezrozumiałych uczuć. Snułam wizje i teorie, próbując zrozumieć cokolwiek. Jednak na moje nieszczęście, nie dochodziłam do żadnych racjonalnych wniosków, wciąż pozostając w emocjonalnej izolatce.
— A czy to ma jakieś znaczenie teraz? — prychnął, krzyżując ramiona na piersi.
— Oczywiście, że ma — żachnęłam się, ściągając mocno brwi. Nie było opcji, żebym teraz się poddała. Było zbyt blisko; czułam, że rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki, że mogę prawie dotknąć opuszkami tej tajemniczej odpowiedzi. I musiałam to zrobić.
— A mi się wydaje, że nie ma żadnego — powiedział dobitnie. Jego ton był oziębły, zupełnie tak samo, jak zaraz po tym, gdy wróciłam do pokoju. Znów to samo, kurwa mać. Znów był tak chłodny i obojętny, wręcz przepełniony pogardą. Spojrzał na mnie przelotem, jednak jego charakterystyczne, złośliwe kurwiki, które o zgrozo naprawdę polubiłam, przygasły i zastąpiło je coś, co wyglądało jak prawdziwa irytacja. — Czekaj, jak to leciało? „Jest koszmarnie"?
— O czym ty w ogóle mówisz? — spytałam, robiąc krok w stronę szatyna. Spoglądałam na niego z niedowierzaniem, całkowitym niezrozumieniem, nie mogąc zupełnie połączyć wątków. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, jednak nie zdążyłam.
— O tym, że to była tylko moja zachcianka, Kreuzer — był śmiertelnie poważny, a do tego cholernie wkurzony. Ściągnął mocno brwi, zacisnął szczękę, jednak miałam wrażenie, że w momencie, gdy wypowiedział te słowa, przez jego twarz przebiegło coś, co wyglądało jak zmieszanie. A może to po prostu alkohol? Wytwór mojej wyobraźni, żebym nie czuła tej ogromnej furii i zranienia?
Zachcianka.
Pierdolona z a c h c i a n k a.
— Pierdol się, Schlierenzauer — warknęłam, czując, jak dolna warga zaczyna niepokojąco drgać. Szybko odwróciłam głowę, uciekając przed nim wzrokiem; bałam się, że zobaczy coś, czego nie powinien. Że dostrzeże, że jestem zraniona, a to byłby kolejny cios w mój honor.
— Przekaż Danielowi, że wróciłam do domu.
Zacisnęłam mocno zęby, gwałtownie obróciłam się na pięcie i szybkim krokiem przecięłam całą długość korytarza. Nie słyszałam żadnych kroków, żadnej próby zatrzymania mnie, co tylko utwierdziło moje przekonania, że nie kłamał. Po prostu się mną zabawił, zrobił kompletną naiwną idiotkę.
Drżącymi ze złości dłońmi chwyciłam kurtkę, po czym wypadłam z mieszkania, szybko zbiegając po opustoszałej klatce. Chciało mi się krzyczeć i wrzeszczeć; chciałam nawet płakać, byle tylko ugasić ten żar, który nieprzyjemnie wypełnił moje trzewia. Dlaczego ja byłam taka naiwna? Dlaczego tak łatwo dałam się nabrać na kilka miłych słów, ciepłych uśmiechów? Czy naprawdę tylko chwila bliskości wystarczyła, żeby odebrać mi resztki rozsądku?
A przede wszystkim: dlaczego aż tak bardzo mnie to wszystko bolało? I choć spodziewałam się odpowiedzi, byłam zbyt przestraszona, by o tym pomyśleć, a co dopiero przyznać to przed samą sobą.  

CHASE YOU DOWNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz