❝ Freunde erkennt man in der Not ❞(scorpions – rock you like a hurricane)
trzy semestry później
— Zacznij wreszcie grać, Schlierenzauer! — ryknęłam w stronę szatyna, który na dźwięk moich słów, powoli się odwrócił; bez problemu dostrzegłam, jak na jego ustach wykwita ogromny, ironiczny uśmiech. Z pełną premedytacją wypuścił piłkę z rąk, pozwalając ją sobie odebrać w jeden z najgorszych możliwych sposobów. Z ruchu warg odczytałam nieme „ups", a nonszalanckie wzruszenie ramionami zdradziło prawdziwe intencje chłopaka. Nie trzeba było być geniuszem milenium, by stwierdzić, że zrobił to celowo. Jakby tego było mało, doskonale wiedziałam, że jego prawdziwym zamiarem było zirytowanie mnie. Jak zwykle, chciał wbić mi szpilę, pokazując arogancję i ignorancję w stosunku do moich słów.
Zacisnęłam zęby, powstrzymując wybuch złości, który nieuchronnie się zbliżał. Tylko głupiec mógł sądzić, że okazanie jakichkolwiek emocji poprawi sytuację. Wiedziałam, że irytacją nic nie wskóram; co gorsze, dam mu dziką satysfakcję, którą prawdopodobnie będzie się napawać do usranej śmierci. Z głośnym świstem wypuściłam powietrze, odliczając w myślach do miliona. Był zdecydowanie idealny, wprost proporcjonalny do mojego wkurwienia.
— Mówiłaś coś? — zawołał w moją stronę, uśmiechając się ironicznie. Musiałam to przyznać; rolę absolutnego dupka odgrywał na poziomie Oscara i nie miał sobie równych. Wymusiłam na twarzy grymas, modląc się, aby niewidzialne siły powstrzymały moje mordercze zamiary.
— Ach, zapomniałam, przecież jesteś głuchy jak pień — powiedziałam, jak gdyby nigdy nic, po czym wróciłam do przeglądania papierów. Mimo to, zacisnęłam dłonie w pięści, czując, jak paznokcie wbijają się w skórę. Miałam ochotę chwycić go za te przydługie kłaki, które w obecnej chwili bardziej przypominały wysłużony mop, a następnie wyrzucić tuż za próg hali. Jednakże, na moje nieszczęście, nie posiadałam takiej władzy. Jeszcze przez chwilę napawałam się nierealnymi mrzonkami, w których mogłam wyładować wszelkie złe emocje na osobie Schlierenzauera. Dopiero delikatne szturchnięcie w ramię przywróciło mnie do rzeczywistości.
— Kicia, nie przejmuj się — spojrzałam kątem oka na Daniela, który spoglądał na mnie z troską. Odwróciłam się w stronę blondyna. Sądząc po jego reakcji, moja zbolała mina musiała wyrażać wszystko.
— Spoko, idzie się przyzwyczaić — mruknęłam pod nosem, a po chwili dodałam: Nie wierzę, że jeszcze trzymamy tego idiotę w drużynie.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, przenosząc wzrok na boisko. Z pełnym skupieniem obserwowałam to jedno nazwisko, które z przerażającą precyzją trafiało do kosza za każdym razem, gdy piłka znalazła się w jego dłoniach.
— Nie da się zaprzeczyć, że czasami straszny z niego dupek, ale gra niczym zagubiony krewny Jordana. Czy on, w ogóle, jest człowiekiem?
Gregor, jakby na potwierdzenie jego słów, popisał się widowiskowym wsadem. Daniel tylko gwizdnął cicho pod nosem, a w jego oczach można było dostrzec szczery podziw oraz fascynację.
— Chyba nie, cholerny pozer — powiedziałam, nie odrywając wzroku od sylwetki chłopaka. Próbowałam udawać, że wyczyny Gregora nie robią na mnie żadnego wrażenia, aczkolwiek prawda była zgoła odmienna. W kwestii czysto sportowej, nie mogłam nie ulec fenomenowi Schlierenzauera. Styl jego gry zupełnie nie przypominał zawodników z klubów uniwersyteckich. Po boisku poruszał się tak zwinnie, a jednocześnie z jakąś niedorzeczną gracją. Zupełnie jakby został stworzony do tego, by grać w koszykówkę. Oprócz niesamowitych zdolności, posiadał również charyzmę, wokół której gromadził oraz budował swoją drużynę. Był urodzonym liderem, który kochał brać ciężar odpowiedzialności na swoje barki, szczególnie w najtrudniejszych, beznadziejnych wręcz, momentach. Mogłam nim gardzić za to, jakim był człowiekiem poza boiskiem, jednakże oceniając go od strony sportowej, był wymarzonym materiałem na kapitana.
CZYTASZ
CHASE YOU DOWN
FanfictionChroniczny brak czasu to największa bolączka 22-letniej Florence Kreuzer. Jak na ironię losu, spada na nią funkcja asystentki trenera akademickiej drużyny koszykarskiej i kiedy myśli, że gorzej być nie może, staje przed nią niejaki Gregor Schlierenz...