« 38 »

527 38 25
                                    

❝ Wer ernten will, muss säen ❞

(britney spearscircus)

Choć rozmowa z Andreasem przyniosła jeszcze więcej niepewności, wyrzutów sumienia i wątpliwości, to jedną kwestię rozwiązała od ręki. Jak na ironię, pomogła podjąć mi decyzję, która od kłótni z Danielem spędzała mi sen z powiek, powracając nieustannie niczym bumerang. Każdego dnia robiłam w głowie nową listę za i przeciw, jakichkolwiek sensownych argumentów, bym mogła wreszcie zadecydować. Mimo to, wciąż byłam niepewna, rozdarta pomiędzy rozsądkiem, a sercem. Jednak wiedząc, ile szkód wyrządziłam, a jednocześnie mając tę przykrą świadomość, jak bardzo nie potrafię trzymać nerwów na wodzy, byłam pewna jednego: nie mogę jechać na narodowe.
Z ogromnym ciężarem w okolicy mostka, ściśniętym gardłem i wilgotnymi od potu dłońmi, zapukałam do pokoju trenerów. Korzystałam z okazji, że do treningu zostało jeszcze trochę czasu, a ja chciałam załatwić wszystko za jednym zamachem. Po co rozkładać cierpienie na raty?
Gdy tylko usłyszałam zgodę Koflera, weszłam do pomieszczenia; mężczyzna od razu poprawił się na krześle, szczerząc zęby od ucha do ucha. Wskazał ręką na moje typowe, klasyczne miejsce, a kiedy usiadłam, zawołał radośnie:
— To co, Kreuzer, wszystko sobie poukładałaś? Zwarta i gotowa, żeby rozjechać frajerów już za dwa dni?
Widząc jego entuzjazm i radość, aż poczułam mdłości. Żołądek zacisnął się w nieprzyjemny supeł, tak samo jak jakaś niechciana pętla wokół krtani. Przez dobre pięć sekund nie byłam w stanie drgnąć nawet o milimetr, a co dopiero zmusić się, by cokolwiek powiedzieć. Po chwili przeklętej niemocy, wypaliłam:
— Nie jadę na narodowe.
Kofler gwałtownie zerwał się z krzesła, spoglądając na mnie, jakbym urwała się z choinki. Otwierał kilka razy usta, aby coś powiedzieć, aż wreszcie ryknął oskarżycielskim, niedowierzającym tonem:
— Jak to nie jedziesz na narodowe?!
Oczywiście, moje życie nie byłoby moim życiem, gdyby w tej samej chwili drzwi nie otworzył Daniel, który niczym w groteskowej komedii powtórzył za Andreasem:
— Nie jedziesz na narodowe? — jego ton i mina wyrażały o wiele więcej niż zszokowanie. Mogłam się nawet pokusić o stwierdzenie, że nigdy w życiu nie widziałam go w takim stanie. Spoglądał na mnie, jakby zupełnie nie przyjmował do świadomości tej jednej informacji, którą im właśnie przekazałam. Skinęłam tylko nieznacznie głową, aby potwierdzić to, co powiedziałam, a pozostała dwójka wymieniła zaskoczone spojrzenia. Westchnęłam ciężko, zakładając kosmyk włosów za ucho.
— Przemyślałam to wszystko i uważam, że to nie jest zbyt dobry pomysł — powiedziałam, po czym oparłam łokieć o blat biurka. Kofler uniósł jedną brew, a potem wymamrotał bezsilnym głosem:
— Ale Florence, ty miałaś się uspokoić, zdystansować, a nie podejmować takie decyzje od czapy — przetarł nerwowo czoło dłonią i spojrzał błagalnie w stronę Daniela, jakby poszukując ostatniej deski ratunku. Blondyn chrząknął, podszedł do jego krzesła i nachylił się, by wyszeptać mu coś na ucho.
Spoko, nie krępujcie się, mnie tu nie ma.
Andreas kiwnął tylko głową, a następnie bez słowa opuścił pomieszczenie, zostawiając nas tylko we dwójkę. Spoglądał z tak ogromną nadzieją w kierunku błazenka, jakby stawką był medal igrzysk olimpijskich; jeszcze brakowało zaciśniętych kciuków, łez wzruszenia i cholernego transparentu, byle zachęcić go do boju.
Daniel z łoskotem opadł na fotel trenera, obrzucając mnie przez chwilę zmieszanym spojrzeniem. Zapadła niezręczna cisza; nawzajem uciekaliśmy przed swoim wzrokiem, nie chcąc nikogo prowokować. Przez ostatnich kilka dni ignorowaliśmy się niczym dzieci w podstawówce, unikając konfrontacji, dlatego tak ciężko było zrobić jakikolwiek krok w stronę normalnej rozmowy. Dopiero po dobrych kilku minutach, Tande odważył się odezwać.
— Wiem, że ostatnio byłem surowy. Może nawet za bardzo surowy — wymamrotał, nerwowo drapiąc swoje czoło — ale chciałem tobą potrząsnąć, żebyś się ogarnęła. Z tą przerwą to nie miało być na stałe. Flo, kurwa, jesteś mózgiem tego zespołu.
Wreszcie spojrzał mi prosto w oczy, a niebieskie tęczówki aż wrzeszczały powagą i skruchą. Przełknął głośno ślinę i kontynuował, tym razem coraz pewniejszym i mocniejszym głosem.
— Mózgiem, sercem, kurwa, wszystkim. I nie wyobrażam sobie, żebyś z nami nie pojechała. Żeby zabrakło cię podczas meczów, żebyś się na nas nie darła i nam nie pomagała. Flo, bez ciebie nie ma drużyny, rozumiesz?
Gdy tylko wypowiedział te słowa, z taką pasją, uczuciem i prawdziwą szczerością, poczułam, jak w moich oczach gromadzą się łzy wzruszenia. Byłam jednym wielkim rozdarciem, emocjonalną, poplątaną kulką, która nawet nie potrafiła zareagować. Spoglądałam na niego z rozszerzonymi źrenicami, lekko uchylonymi wargami, nie będąc w stanie nic zrobić. Patrzyłam na niego; na mojego błazenka, na mojego najlepszego przyjaciela i jakiś dar od losu, który nieustannie pomagał przedzierać się przez to bagno, który potrafił mnie opieprzyć od góry do dołu, a jednocześnie sprowadzić znów na odpowiednie tory. Bywał głupiutki, nieogarnięty i irytujący, jednak koniec końców, nigdy ze mnie nie zrezygnował, niezmiennie trwając przy moim popierdolonym boku, humorzastym charakterze i ciętym języku.
Nie mogłam nic innego powiedzieć.
— Zamknij się — wychlipałam, nie będąc w stanie zahamować łez, które żałośnie płynęły wzdłuż moich policzków. W odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech Daniela, a po chwili trzymał mnie w swoich ramionach, mocno do siebie tuląc.
— Nie mogę cię przeprosić, bo podtrzymuję zdanie o waszej kłótni, ale nie potrafię dłużej się na ciebie gniewać, kicia — westchnął, a ja byłam pewna, że się uśmiecha pod nosem.
— Przepraszam, Daniel — wymamrotałam w jego tors, mocniej przylegając do torsu chłopaka, który delikatnym ruchem gładził moje włosy. Przypominał mi rodzica, który mimo wszystko wybacza swojemu niesfornemu dziecku. A ja mogłam być tylko dozgonnie wdzięczna, że trafiłam na taką osobę.
Jeszcze kilkanaście sekund trwaliśmy w tym pokojowym przytuleniu i dopiero po chwili zwolnił uścisk, a potem od razu zaczął żartować, jakby nic się między nami nie wydarzyło.
— Jezu, myślałem, że dostanę skrętu kiszek. Przecież ja się nie umiem do ciebie nie odzywać, stara.
Dał mi kuksańca w żebro, sprawiając, że nie mogłam nie wybuchnąć śmiechem. Czułam, jak łzy wciąż płyną, jak wyznaczają mokre ślady wzdłuż mojej skóry, a mimo to śmiałam się do rozpuku. Potrzebowałam tej świadomości, że w całym bagnie i burdelu, mam jeszcze kogoś, kto jest tak cenny, tak szczery i oddany. I miałam ochotę płakać dalej, jeszcze mocniej i bardziej, nawet jeśli nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało. Ostatnich kilka tygodni otworzyło we mnie nieznane korytarze i komnaty, zburzyło tamy, które budowałam przez całe swoje życie, powodując, że poznawałam emocjonalne reakcje na nowo.
— No i mam nadzieję, że jednak jedziesz na tę narodówkę, bo inaczej to ci skórę przetrzepię, łachudro!
Jakbym mogła się nie zgodzić?

CHASE YOU DOWNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz