« 4 »

637 46 11
                                    

❝ Wie die Saat, so die Ernte ❞ 

(the brobecks  love at first sight)

Resztkami fizycznych sił, wdrapywałam się na siódme piętro eleganckiego wieżowca, który, dzięki łasce Daniela, dane mi było zamieszkiwać. Z zaciętą miną parłam naprzód, próbując skupić swoją uwagę na czymkolwiek innym, niż przeklętych myślach szalejących pod moją czaszką. Tępe spojrzenie wbiłam w schody pokryte jasnymi marmurami, jednak nawet one nie potrafiły mi pomóc. I choć rozsądniejszym było wzięcie windy, z uporem maniaka pokonywałam kolejne stopnie, modląc się, by zmęczenie dopadło nie tylko moje mięśnie, lecz także mój umysł. Jak na złość, ta kupa neuronów pracowała na najwyższych obrotach, na nowo odtwarzając wydarzenia dnia dzisiejszego. Przed powiekami migotały mi urywki opery mydlanej z Andreą, które, o ironio, były najprzyjemniejszą częścią całej farsy. Nie mogłam zaprzeczyć, że osoba tlenionej harpii grała mi na nerwach, jednak był to istny pikuś w porównaniu ze Schlierenzauerem, a także masą plotek, które rozbrzmiały echem w murach wydziału.
Na samą myśl o chłopaku mocniej zacisnęłam dłonie w pięści, jeszcze bardziej podkręcając tempo. Jak ktoś mógł wpaść na tak absurdalny pomysł, że mogłoby nas cokolwiek łączyć? Że, o zgrozo, do siebie pasujemy?

Sterta bzdur.

Planowałam jeszcze trochę poużywać sobie w myślach, przeprowadzając wyimaginowane, słowne batalie z szatynem, jednak do rzeczywistości przywrócił mnie dźwięk powiadomienia, rozbrzmiewający w moich słuchawkach. Niechętnie zerknęłam na wyświetlacz, choć doskonale wiedziałam, kto był autorem wiadomości.

Błazenek:
Wracasz na noc? Czy jednak posłuchałaś sugestii Mosera i zamierzasz pogłębić relacje z Gregorem?

Zacisnęłam mocniej telefon w dłoni, powstrzymując się od ciśnięcia nim o podłogę. Wiedziałam, że Daniel mi nie odpuści; odkąd tylko zobaczyłam ten głupawy uśmieszek podczas prezentacji, miałam świadomość, że będzie wiercić dziurę w moim brzuchu, insynuując niestworzone rzeczy. Poirytowana przewróciłam oczami i schowałam telefon do kieszeni granatowej parki.

Zapowiada się tragiczna noc.

× × ×

Z trudem doczłapałam do mieszkania; z głośnym szczękiem przekręciłam klucz w drzwiach, a gdy znalazłam się w środku, do moich nozdrzy dobiegła istna mieszanina zapachów i aromatów. Zaciągnęłam się mocniej przyjemną wonią, rozpoznając orientalne nuty i byłam pewna, że oprócz Daniela, w mieszkaniu znajduje się jeszcze jedna osoba. Pospiesznie zrzuciłam kurtkę z ramion, odłożyłam na metalowy wieszak przytwierdzony do karmelowej ściany i z prędkością światła podreptałam długim korytarzem w kierunku kuchni. Zaledwie po kilku moich krokach, zza futryny wychyliły się dwie czupryny: blond grzywa Daniela, którego wciąż miałam ochotę udusić za durną wiadomość oraz długie, hebanowe włosy należące do jego partnerki, czyli Agnes. Kiedy dziewczyna tylko mnie zobaczyła, pisnęła cicho, startując w moim kierunku niczym stęskniony szczeniaczek. Była chyba jedyną osobą na świecie, która mogła bezkarnie mnie przytulać, bez wyrywania i ostentacyjnego wzdychania. Zawsze mocno obejmowała moje wybiedzone ciało, delikatnie głaszcząc wystający kręgosłup w geście matczynej miłości. Biło od niej niedorzeczne ciepło, budzące skojarzenie z rodzicielską troską.

Miałam wrażenie, że jest za dobra na ten świat; wiecznie uśmiechnięta, niewiarygodnie życzliwa, a do tego przekochana. Była chodzącą definicją anioła i wciąż zastanawiałam się, jakim cudem wybrała akurat tego tlenionego błazna na swojego chłopaka. Choć, odstawiając na bok wszelkie złośliwości, nie mogłam zaprzeczyć, że dzięki tej dwójce czułam troskę i rodzinne ciepło, którego cholernie mi brakowało.

CHASE YOU DOWNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz