« 27 »

628 48 17
                                    

Auf Regen folgt Sonnenschein

(W.A.S.P. – hold on to my heart)

Gdy kolejny raz dzisiejszego dnia przekroczyłam próg tego pokoju, Gregor nawet nie podniósł głowy. Leżał na łóżku, wlepiając wzrok w ekran telefonu i ze znudzoną miną coś oglądając. Przez chwilę stałam bez ruchu, nie bardzo wiedząc, jak powinnam się zachować. Poczekać, aż wykaże chęć rozmowy czy na chama go zmusić?
— Tande, kurwa, gramy dziś czy nie? — spytał i dopiero, gdy oderwał spojrzenie od ekranu, uświadomił sobie swoją pomyłkę. Przez pociągłą twarz przebiegło zaskoczenie, które szybko zamieniło się w ironiczny uśmieszek.
— Pokoje pomyliłaś? Zgubiłaś się czy szukasz czegoś? — poprawił się na łóżku i oparł plecami o drewnianą ramę. Nie powiedziałam słowa; zrobiłam kilka kroków, omijając porozwalane torby i ubrania, a następnie usiadłam na łóżku Daniela, znajdującym się naprzeciwko, po drugiej stronie pokoju. Gregor uniósł jedną brew, nie odrywając ode mnie wzroku i nieustannie posyłał pytające spojrzenie. Gdy tylko patrzyłam na jego twarz, cały żołądek zaciskał mi się w supeł, powstawała metafizyczna pętla wokół mojej szyi i nie mogłam wydusić z siebie słowa. Przygryzłam wnętrze policzka, zastanawiając się, jak powinnam to wszystko ująć, jednak wreszcie Gregor przerwał nieprzyjemną ciszę.
— Zamierzasz coś powiedzieć? Czy stęskniłaś się za mną tak bardzo, że aż musisz przyjść i popatrzeć? — rzucił kpiącym tonem.
Jeszcze jeden taki tekst, a wszystkie moje chęci wylądują w przestrzeni kosmicznej.
— Bardzo śmieszne, Schlierenzauer — odgryzłam się, a potem szybkim ruchem przeczesałam włosy.
Raz.
Dwa.
Trzy.
— Zamknij się i mi nie przerywaj — wyparowałam i nie czekając na jego reakcję, kontynuowałam, póki narząd mowy nie odmawia mi posłuszeństwa. — Wiem, że zachowałam się jak niewdzięczna idiotka. Chciałabym cię przeprosić. I jednocześnie podziękować za to wszystko.
Mocno zaakcentowałam ostatnie słowo; nie chciałam rozbijać tego na mniejsze argumenty, które pogrążyłyby mnie jeszcze bardziej. Nie miałam nawet odwagi podnieść głowy i spojrzeć w stronę Gregora. Serce wciąż kołatało pod żebrami, a ja z trudem łapałam oddech, czując ten przeklęty stres. Zanim zdążyłam zareagować, w jednym szybkim ruchu znalazł się tuż obok mnie; stykaliśmy się udami, oboje ciężko oddychając. Kątem oka dostrzegłam, jak na mnie spogląda; nie miał ironicznego uśmieszku, kpiny wymalowanej na twarzy, a jego oczy promieniały prawdziwą i szczerą ulgą.
— Wiesz, że mnie kiedyś wykończysz, Kreuzer? — westchnął, a później opadł na łóżko, kładąc się na plecach. Włożył ręce pod głowę i wbił wzrok w sufit. — Czasami bywasz tak niedorzecznie uparta i lekkomyślna, że brakuje mi na ciebie słów. Są momenty, że chcę cię udusić, tak bardzo doprowadzasz mnie do szału.
Przerwał na chwilę, a gdy na niego spojrzałam, miał przymknięte powieki, a usta wygiął w ogromnym, szczerym uśmiechu. Aż mnie zamurowało z wrażenia; wyglądał tak błogo bez swojej kąśliwej otoczki, która zazwyczaj towarzyszyła mu w codziennym życiu.
— A chwilę później przychodzisz taka bezbronna, taka zawstydzona, całkowicie inna i nawet nie mogę się na ciebie dłużej złościć — powiedział miękko, a potem zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Bez uprzedzenia pociągnął mnie do siebie, w efekcie czego znalazłam się tuż obok. Nieśmiało wtuliłam się w jego tors i nie minęła nawet chwila, a otulił mnie ten przyjemny, utęskniony zapach; rześki niczym letni poranek, z cytrusowymi nutami, a mimo to tak cholernie kuszący. Szatyn objął mnie ramieniem, układając rękę na moich włosach.
— Widzisz, co ty ze mną robisz? — szepnął bezsilnym tonem. Zapadła cisza, przerywana tylko płytkimi, szybkimi oddechami i głośnym kołataniem. Przymknęłam powieki, chcąc nacieszyć się tą krótką chwilą jak najdłużej; tors Gregora miarowo się unosił i opadał, a fakt, że mogłam słyszeć bicie jego serca, niezmiernie mnie onieśmielał. Pierwszy raz pozwoliliśmy sobie na taką bliskość, a jednocześnie odrzucenie wszelkich masek i pancerzy. Leżeliśmy tacy bezbronni i obnażeni, przytulając się do siebie. Nawet nie potrzebowaliśmy słów, wystarczył tylko ten jeden gest, który wyraził wszelkie emocje. Dotyk szatyna przepełniony był troską i czułością, a jednocześnie gdzieś na samym końcu wydawało mi się, że mogłam poczuć coś, co brzmiało jak wytęsknienie.
— Tylko sobie nie wyobrażaj, Bóg wie czego — próbował silić się na kąśliwość, jednak wciąż miał miękki głos — to wszystko twoja wina, Kreuzer.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak szepnęłam szybko ciii", pragnąc napawać się wszystkimi bodźcami, które do mnie docierały. W ramionach Gregora czułam się błogo i bezpiecznie; cały mój lodowy mur topniał, tak samo jak i ja, pod wpływem jego obecności. Oddałabym wszystko, żeby tak pozostać na zawsze, żeby zamrozić nas w czasie, w tej jednej chwili. Z każdą mijającą sekundą coraz większe fale uczuć zalewały moje ciało, a ja miałam wrażenie, że eksploduję z nadmiaru emocji. Choć nieświadomie, szatyn sprawiał, że chciałam się przed nim otworzyć, całkowicie wywlec wszystkie popieprzone problemy, obnażyć aż do cna, byle poznał tę prawdziwą mnie, skrywaną pod wieloma warstwami. Pragnęłam, żeby się mną zaopiekował, otulił swoją troską i każdym innym uczuciem, które tylko mógł mi podarować. W tej jednej chwili byłam pewna, jak nigdy dotąd, że posiadł moje serce na własność, a ja uległam.
Naiwnie, żałośnie, beznadziejnie.
Zakochałam się w nim; w znudzonym spojrzeniu i zblazowanej minie, kpiącym uśmiechu, w którym wyginał swoje wargi, zagubiłam się w tym przeklętym kąśliwym tonie, kiedy tylko chciał mi dogryźć, a także w tej ogromnej pewności siebie, podchodzącej pod narcyzm, która doprowadzała mnie do szaleństwa.
Choć broniłam się rękami i nogami, negowałam i podważałam, nie mogłam zaprzeczyć jednemu. Uległam. Pięknie, romantycznie, bezgranicznie. Jak nigdy przedtem.
Zakochałam się w nim; utonęłam w brązowych tęczówkach, przepadłam w uroczych uśmiechach, miękkim tonie, gdy wymawiał moje imię. Jednym dotknięciem rozdarł tę zbroję, którą budowałam przez całe życie, odkrywając zakopane, zapomniane uczucia. Chciałam się ich wyrzec, zaprzeczyć, że istnieją, przecież Florence Kreuzer nie jest zdolna do miłości. Jednak teraz wiedziałam to. Wiedziałam, że go kocham. Lecz wciąż nie potrafiłam tego powiedzieć, ubrać w słowa i wyartykułować. Pozwoliłam, by była to na razie tylko myśl, którą pewnego dnia odważę się wypowiedzieć na głos.
Zahamowałam łzy wzruszenia, które cisnęły mi się do oczu. Sięgnęłam ręką do jego prawej dłoni, która dotychczas bezwładnie leżała na brzuchu chłopaka; zaczęłam wolno po niej błądzić, nie mogąc nadziwić się jaka jest duża w porównaniu do mojej. Była ciepła, a do tego cholernie męska; na jej wierzchu zarysowane były żyły, które zwiedzałam opuszkami, aż wreszcie przeskoczyłam na knykcie.
— Boli? — wychrypiałam, zatrzymując na nich swój dotyk i poczułam, jak Gregor wybucha śmiechem, a po chwili jeszcze mocniej do siebie przyciąga. Schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi.
— Nie, to był zwykły mięczak — rzucił rozbawionym tonem.
— Zaskoczyłeś mnie wtedy. I to bardzo — szepnęłam, przełykając głośno ślinę. — Nie wiedziałam, jak powinnam zareagować, bo nikt się tak o mnie nie troszczył.
— A twój ojciec?
Wypuściłam powoli powietrze, chcąc dobrze dobrać słowa.
— Starał się, jak mógł — powiedziałam oschle, czując niewyjaśniony żal. — Nigdy jednak nie przepracował rozstania z matką; zawsze był taki zblazowany i obojętny, mało rzeczy go cieszyło. Tylko koszykówka sprawiała mu radość.
Przerwałam na chwilę, a gdy tylko przypomniałam sobie dzieciństwo, wypełniła mnie złość.
— Pamiętam, że na początku grałam tylko po to, żeby zobaczyć, jak się do mnie uśmiecha — parsknęłam gorzko. — Z czasem naprawdę polubiłam grać. Kochałam szarżować z piłką po boisku, kochałam zdobywać punkty i pokonywać swoje limity. Ale potem ojciec wszystko zniweczył.
Gregor w momencie jeszcze mocniej przycisnął mnie do siebie, kojąco głaszcząc po włosach. Nie odzywał się słowem, nie poganiał, dając mi tyle czasu, ile tylko potrzebowałam.
— Chciał, żebym poszła do liceum sportowego. A ja za cholerę nie chciałam. Nie wiązałam swojej przyszłości z koszykówką, to miała być tylko moja pasja. Ojciec dostał wtedy szału, wywrzeszczał, że jak matka zmarnowałam mu życie — przełknęłam głośno ślinę, czując, jak coraz bardziej łamie mi się głos. — Potem przez trzy lata mieszkania pod jednym dachem nie odezwał się do mnie słowem. Pierdolony kuchenny stół został jakimś pośrednikiem — parsknęłam kolejny raz śmiechem, chcąc powstrzymać gorycz, która zatruwała moją krew. —Zostawiał tam zawsze pieniądze, wszelkie pisemne zgody. Miałam wrażenie, że w momencie, gdy zrezygnowałam z koszykówki, on zrezygnował ze mnie.
Westchnęłam ciężko, a potem jeszcze bardziej przylgnęłam do jego ciała, jakbym chciała napawać się troską i bliskością, której brakowało mi całe życie. Czułam, jak mięśnie Gregora napinają się i zanim zdążyłam go uspokoić, objął mnie drugim ramieniem, zamykając w szczelnym, wężowym uścisku.
— Florence — szepnął miękko, a jednocześnie tak boleśnie, że nie mogłam tego kontynuować. Nie chciałam litości, nie chciałam, żebyśmy rozpaczali nad tym, czego nie mogłam zmienić, dlatego pospiesznie rzuciłam pierwszą lepszą myśl.
— Powiedz mi, dlaczego akurat koszykówka? — poczułam, jak delikatnie zwalnia uścisk, jednak wciąż trzymał mnie blisko siebie. Przez moment zapadła cisza, jakby starał się zebrać słowa.
— Zaczynałem od piłki nożnej, chyba jak każdy mały chłopiec — usłyszałam w jego głosie uśmiech. — Próbowałem zrozumieć jej fenomen, jednak nigdy nie poczułem tego czegoś. To było dla mnie takie nijakie.
Wypuścił powietrze i kontynuował:
— Kiedyś zobaczyłem przypadkiem u ojca urywek meczów z NBA, koniec lat 80., kiedy Jordan wchodził w swój złoty okres. Spojrzałem na to, jak wyskakuje w powietrze i pamiętam, że miałem ciary na całym ciele. On nie mógł być człowiekiem, to nie było możliwe, żeby zawisnąć w powietrzu tak długo, niczym wyrwana klatka z filmu. Był dla mnie nieziemski, wręcz boski. On fruwał, potrafił latać i stwierdziłem, że chcę robić to co on. Chcę zachwycać ludzi — z każdym wypowiadanym słowem pasja wypełniała jego ton, a on opowiadał coraz bardziej emocjonalnie i żywiołowo. Trzeba by być głupcem, żeby nie widzieć, że kochał to, co robił. — A potem zacząłem spoglądać dalej, szerzej i zobaczyłem, że widowiskowe wsady to nie wszystko. Niebotyczna siła, ponadprzeciętny wyskok... To jest ważne, ale nie najważniejsze. Co komu po mięśniaku, który wiesza się na koszu, skoro nie zdoła przedrzeć się przez obronę? — spytał, parskając śmiechem. — I wtedy zrozumiałem, że cała magia koszykówki tkwi w tym jednym zawodniku, który często stoi w cieniu. Rozgrywający, jedynka. Jest mózgiem i sercem, to on ma rozprowadzić obronę, rozegrać akcję tak, by móc zdobyć punkty. I śmiem twierdzić, że często dobre podanie jest o wiele bardziej widowiskowe, niż pierdolenięcie piłką z całą siłą. W tym tkwi magia, żeby poruszać się jak cień po boisku, niby niewidoczny, ale wykonywać robotę jak profesjonalista.
Odsunęłam się na chwilę i gdy spojrzałam na jego twarz, aż lśniła z emocji. Był prawdziwie szczęśliwy, przepełniony pasją i zacięciem. Brązowe tęczówki błyszczały miłością, a ja wiedziałam, że właśnie taki był najpiękniejszy.
— Pamiętam, że Kofler na początku powiedział, że miałeś już nie grać — powiedziałam niepewnie, przypominając sobie rozmowę podczas jednego z pierwszych treningów. Gregor ciężko westchnął.
— Zawsze mówili, że jestem geniuszem, ponadprzeciętnym talentem. I tak rzeczywiście było — uśmiechnęłam się pod nosem; skromność to jednak twoja mocna cecha. — Tylko to całe błogosławieństwo zamieniło się w przekleństwo w momencie, kiedy każdy był ode mnie gorszy. Nikt nie był dla mnie wyzwaniem, otaczali mnie słabeusze, a ja coraz bardziej się tym wszystkim nudziłem. Wkurwiała mnie moja drużyna, którą uważałem za bandę imbecyli.
Przerwał, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu. Tyle lat minęło, a nic się nie zmieniło.
— To bardzo w twoim stylu — zachichotałam.
— Miałem nie grać na studiach — kontynuował, nie zważając na moje docinki. — Myślałem, że nic się nie zmieni, jednak kiedy pewien tleniony wrzód na dupie dowiedział się, że gram, zaciągnął mnie siłą na trening.
Wciąż miał ten miękki ton i byłam pewna, że się uśmiecha. Nie mogłam jednak ukryć, że byłam cholernie zaskoczona; Daniel nigdy mi o tym nie mówił, nie pisnął nawet słówka, że właśnie w taki sposób Gregor znalazł się w składzie.
— Wszyscy piali z zachwytu nade mną i znów czułem, że się nudzę i popadam w tę cholerną monotonię — przerwał na chwilę, by zerknąć mi prosto w oczy i powiedzieć — a potem pojawiła się pewna blondynka, która ani razu nie pokazała, że robię na niej wrażenie. Zawsze spoglądała na mnie znudzonym wzrokiem, tak, jakby była zmęczona moimi popisami i poczułem, że wreszcie mam cel.
Przerwał, a ja czułam, jak moje serce coraz szybciej i głośniej kołacze.
— Postanowiłem zrobić wszystko, by jej zaimponować — puścił mi oczko i już poważnym tonem dodał.
— To dzięki tej małej, frustrującej mnie jak cholera, istocie nie zrezygnowałem z koszykówki.
Spoglądałam na niego szeroko otwartymi oczami, delikatnie rozchylając wargi i będąc tak zamurowaną, jak nigdy w swoim życiu. To była prawda; Gregor już pierwszego dnia, w pierwszej chwili wywarł oszałamiające wrażenie, aczkolwiek zawsze utrzymywałam swoją pozę, byle tylko nie dać mu tej przeklętej satysfakcji. Jednak gdy uświadomiłam sobie sens jego słów; to, że byłam powodem tak ważnej decyzji, poczułam, że brak mi tchu. Chciałam cos powiedzieć, cokolwiek, jednak Gregor był szybszy. W momencie nachylił się nade mną, zbliżając swoją twarz do mojej. Przez moment spoglądał głęboko w moje oczy i to jedno spojrzenie wyraziło więcej, niż moglibyśmy kiedykolwiek zawrzeć w słowach.
Teraz już nikt nam nie przeszkodzi.
Przymknęłam powieki, czekając na tak cholernie utęskniony moment. I poczułam, jak zamiast delikatnego pocałunku, daje mi pstryczek w sam koniuszek mojego nosa. Otworzyłam oczy w skrajnym zaskoczeniu, a on znów spoglądał na mnie z kpiącym uśmieszkiem.
Wrócił stary Schlierenzauer, koniec rejsu po krainie motylków i tęczy.
— Już myślałaś, że się złamię, Kreuzer? — spytał uszczypliwie, a potem odsunął się ode mnie i wyciągnął rękę, aby pomóc mi wstać. — Dzień dziecka uważam za zakończony. Za dużo dobrego ci dziś powiedziałem, jeszcze się we mnie zakochasz.
Puścił mi oczko, wciąż uśmiechając się w ten durnowaty sposób. Przewróciłam tylko oczami, krzyżując ramiona na piersi.
— Twoja miłość do samego siebie powinna zaspokoić wszelkie potrzeby — odcięłam się. Wyjęłam z kieszeni telefon, a gdy dostrzegłam godzinę na wyświetlaczu, myślałam, że się przewidziałam. Już chciałam wyrwać do przodu, podejrzewając, że Daniel wymyślił wszelkie możliwe, krępujące scenariusze, jednak szatyn złapał mnie za rękę.
— Zero kultury — westchnął ciężko, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Po pierwsze, możesz mi jeszcze raz podziękować, bo chyba mi to umknęło w tej lawinie rzewności.
Spoglądał na mnie wyzywająco, perfidnie grając mi na nosie. Przymknęłam powoli powieki, policzyłam do trzech i powiedziałam szczerze:
— Dziękuję za wszystko, Gregor.
Przez ułamek sekundy na jego ustach pojawił się głupkowaty, szczęśliwy uśmiech, który szybko zniknął pod płaszczykiem ironii. Przyciągnął mnie do swojego boku i razem opuściliśmy pokój.
— A po drugie, przyzwoitość wymaga, żebym odprowadził moją dziewczynę — specjalnie zaakcentował dwa ostatnie słowa. Choć znowu mówił kpiącym tonem, miałam wrażenie, że czerpie z tego określenia niesamowitą radość.
Ja zresztą też.
— Północ już wybiła, więc cały magiczny czar wreszcie prysnął — powiedział, zatrzymując się pod moimi drzwiami. — Teraz znowu jesteś zwykłym kopciuchem. Idź już spać i przypadkiem nie śnij znów o pocałunkach ze mną.
— Zamknij się, Schlierenzauer — warknęłam, a tuż przed wejściem do pokoju, dodałam wzburzona: Skoro ja jestem kopciuchem, to ty musisz być ślepą, kurwa, myszą!
Zatrzasnęłam za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Mimo wszystko, miałam na ustach ogromny uśmiech. Gdy tylko wspominałam niedawne migawki, miękły mi kolana, a ja sama roztapiałam się niczym kostka lodu. Miękłam, traciłam strukturę i konsystencję, stając się mieszaniną poplątanych uczuć. Uczuć, które w większości skierowane były pod adresem mojego brązowookiego problemu, rywala, wybawcy i...
— Nie mogę zaprzeczyć, dosyć osobliwe macie pseudonimy w związku — zaśmiał się Daniel. — No ale nie wnikam, to już wasze fetysze.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że wciąż tu był. I musiał widzieć jak głupio zakochana byłam. Niewiele myśląc, warknęłam do niego, wskazując ręka drzwi:
— Wyjazd do siebie, pasożycie!

Kiedy następnego dnia przekroczyłam próg hali, nie mogłam przestać się uśmiechać. Wczorajsze wydarzenia wracały do mnie echem, na nowo i nieustannie przyprawiając mnie o przyjemne ciarki wzdłuż kręgosłupa. Sama nie wiedziałam, co bardziej mnie upijało euforyczną ambrozją; wszystkie słowa, które wczoraj wyznał z ujmującą szczerością, czy może sam fakt, że trwaliśmy w tym kojącym przytuleniu, a Gregor otoczył mnie prawdziwym kokonem czułości. Jednocześnie byłam zaskoczona, że doznałam olśnienia w najmniej spodziewanej chwili – wciąż próbowałam poukładać sobie w szufladkach wszystko, co wczoraj się wydarzyło i czego doświadczyłam. Musiałam poważnie to przemyśleć, oddzielić chwilowe, spotęgowane emocje od tych stałych i niezależnych od tymczasowych bodźców.
Zerknęłam szybko w kierunku Gregora; z zaciętą miną wykonywał rzuty za trzy punkty. Widząc jego odsłonięte ramiona i kawałek torsu, który odsłaniała czarna, luźna koszulka, przygryzłam wargę, uśmiechając się do samej siebie. Nagle usłyszałam obok siebie głos i aż podskoczyłam, będąc wyrwaną z amoku.
— Co to się stało? — spytał Kofler zdecydowanie zbyt głośno, a potem zaczął wiercić mi dziurę w głowie — Cud boskiej miłości? Wiecznie naburmuszona Florence Kreuzer przychodzi rozświetlona uśmiechem jak latarnia w Faros. No powiedz, jakaś fajna nocna przygoda?
Ruszył wymownie brwiami i szturchnął mnie łokciem, przykuwając uwagę całej drużyny. Najbardziej peszyło mnie rozbawione spojrzenie Gregora; stał najdalej od nas, opierając dłonie na biodrach i z trudem hamował wybuch śmiechu. Chuda szuja.
— Możesz mi powiedzieć, jakim cudem masz żonę, która z tobą wytrzymuje? — westchnęłam, próbując uniknąć tej niezręcznej rozmowy. Chłopaki jednak wciąż nadstawiali uszu, chcąc uszczknąć jakikolwiek strzępek możliwej rewelacji. Ta drużyna to była największa banda plotkar, jakie poznałam w życiu.
— No wiesz, mam wiele zalet — powiedział zalotnie, poprawiając kołnierzyk koszuli. Parsknęłam śmiechem, a potem odchrząknęłam, z trudem zachowując spokój.
— Coś co musi ukryć twój brak inteligencji i kosmate myśli? — wymierzyłam idealny cios; Andreas spłonął rumieńcem, mamrocząc coś pod nosem, a złośliwy chichot chłopaków tylko podkreślał moją wygraną.
— No weź, Florence, pochwal się — spróbował raz jeszcze, podchodząc z drugiej strony. — Sama mówiłaś, że jesteśmy niczym rodzina. Wstydzisz się?
Westchnęłam ciężko.
— Jeśli jesteśmy rodziną, Kofler, to ty pełnisz rolę tego zboczonego wujka, którego nikt nie lubi — poklepałam go po ramieniu, a potem ruszyłam w stronę drużyny, która o mało nie płakała ze śmiechu, widząc rozczarowaną minę bruneta.

*Auf Regen folgt Sonnenschein – po deszczu świeci słońce.

▪ ▪ ▪

żyjecie po tej dawce słodyczy? jak wrażenia po szczerej rozmowie i kolejnych ciekawostkach z życia naszych gołąbeczków? XD chciałam podziękować za każdy głos, komentarz i wyświetlenie, serio 💕 dziękuję, bo to motywuje i daje ogromnego kopa, żeby pisać dalej! 
mam nadzieję, że się podobało, do napisania niebawem 💕💕

(wattpad leci w chuja i nie wysyła powiadomień o rozdziale, więc próbuję opublikować to chyba piąty raz od wczoraj, najs 🙃)

CHASE YOU DOWNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz