❝ Wer A sagt, muss auch B sagen ❞
(onerepublic – let's hurt tonight)
Jak się później okazało, Gregor niczym oparzony wypadł z szatni, nie poświęcając chłopakom nawet chwili. Bez słowa udał się do hotelu, co wzbudziło niemałe zamieszanie i zdziwienie; chyba nikt nie spodziewał się, że nie będzie świętować sukcesu drużyny, manifestując to w tak dobitny sposób. Mimo wszystko, podczas powrotu do hotelu żaden z nich nie próbował kontynuować tematu, upijając się radością z wygranej w ciężkim meczu. Kolejną niespodzianką dnia był fakt, że ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, nawet Kraft darował sobie uszczypliwości, od razu uciekając z przegranymi do szatni.
I dobrze, wkurwiający konus.
Choć starałam się oddać tej radosnej atmosferze, próbując zebrać z niej jak najwięcej motywacji na jutrzejszy finał, nie mogłam oderwać myśli od Gregora i jego zachowania. Nie dość, że podczas meczu nie przypominał samego siebie, to sytuacja w szatni całkowicie namieszała mi w głowie. Bywał dumny i uparty, chcąc być gwiazdą drużyny, jednak nigdy nie przypuszczałabym, że wspólny sukces go tak rozsierdzi. Z rozmyślań wyrwał mnie Andreas, spoglądający w moim kierunku z najszczerszą troską.
— Wszystko okej?
— Tak, jasne — machnęłam lekceważąco ręką, a następnie zatrzymałam się przed drzwiami swojego pokoju. Obrzuciłam chłopaków wzrokiem, posyłając uśmiech. — Zajebista robota dziś, naprawdę. Jak tylko się trochę ogarniecie, to przyjdźcie. Musimy was wytuningować przed jutrem.
Wymusiłam krótki śmiech, po czym zniknęłam w pomieszczeniu.Zdążyłam się doprowadzić do jakiegokolwiek stanu używalności i dosłownie w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Westchnęłam ciężko, wiedząc, co mnie czeka przez najbliższych kilka godzin, dlatego mruknęłam tylko „wejść". Zgodnie z oczekiwaniami, w pokoju pojawił się Andreas, który wyglądał, jakby wygrał loterię. Uśmiech nie schodził z jego ust, a duma wręcz biła z jego niebieskich tęczówek. Nie mogłam się mu dziwić; rozegrał świetne zawody, nie tylko ratując mecz, lecz także cały turniej i naszą reputację. Choć na co dzień, Wellinger przypominał duże, pocieszne dziecko, gdy tylko wchodził na boisko, zmieniał się o sto osiemdziesiąt stopni; był rozważny, spokojny, a do tego charyzmatyczny. Zupełnie, jakby tych kilka bodźców pozwalało mu na odkrycie kolejnej warstwy, którą skrywał gdzieś wewnątrz siebie.
— Próbowałem rozmawiać z Gregorem — powiedział, gdy tylko usiadł obok mnie, a ja zamarłam w bezruchu, oczekując na jakikolwiek skrawek informacji — chciałem mu wyjaśnić, że ostatnio to była tylko pomyłka, ale był tak wkurwiony, że chyba nie słuchał, co do niego mówię.
Nie wiedziałam nawet, co powiedzieć, dlatego by zabić tę niezręczność, złapałam go za dłoń i zaczęłam masować przedramię. Choć wiedziałam, że nie powinnam tego mówić ani zdradzać swoich słabości, wymamrotałam bezsilnie:
— Boję się jutra. Boję się, że bez Koflera do reszty rozjebałam drużynę.
Andreas otworzył szeroko oczy, spoglądając na mnie z niedowierzaniem. Przez chwilę nie wykonywał żadnego ruchu, wciąż mając przyklejony wzrok do moich oczu. Dopiero po kilku sekundach, wysunął swoją rękę z uścisku, a następnie położył mi ją na ramieniu i westchnął, uśmiechając się przy tym niezmiennie.
— Flo, niczego nie rozjebałaś — powiedział tak szczerze, aż poczułam, jakby jego słowa chwyciły mnie za samo serce. — I masz się nie bać, bo nie jesteś w tym sama. Masz nas, my mamy ciebie i dlatego będziemy jutro fetować jak Hiszpanie w dwa tysiące ósmym, czaisz?
Miał w sobie tyle wiary, tyle pokładów wsparcia i motywacji, że nie byłam w stanie wydusić niczego ze wzruszenia. Spoglądał na mnie tymi swoimi niebieskimi ślepiami, z których wylewało się bezgraniczne zaufanie, a ja jedyne, co mogłam zrobić, to zamknąć go w szczelnym uścisku, by wyszeptać:
— Dziękuję, świeżaku.
CZYTASZ
CHASE YOU DOWN
FanficChroniczny brak czasu to największa bolączka 22-letniej Florence Kreuzer. Jak na ironię losu, spada na nią funkcja asystentki trenera akademickiej drużyny koszykarskiej i kiedy myśli, że gorzej być nie może, staje przed nią niejaki Gregor Schlierenz...