« 7 »

651 46 30
                                    

❝ Allen Leuten recht getan ist eine Kunst die niemand kann ❞ 

(i don't know how but they found me – do it all the time)

Klasycznie, jak co poniedziałek, w przerwie pomiędzy wykładami, siedzieliśmy w niewielkim, wydziałowym bistro, nudząc się przy tym jak mopsy. Choć jedzenie od niedawna przestało mi smakować, wciąż doceniałam przyjemną atmosferę, która tam panowała. Szare ściany pokryte chemicznymi grafikami, industrialne żyrandole zwisające z sufitu, emitujące przyjemne, ciepłe światło i białe, drewniane meble niesamowicie mi się podobały, a dodając do tego niebotyczną ilość wszelkiej maści roślin, mogłam tylko uwielbiać to miejsce, dające choć trochę wytchnienia w tym pełnym chemikaliów syfie.

— Myślisz, że powinienem brać ciasto? — Daniel zaczął myśleć na głos, spoglądając łakomym wzrokiem w kierunku niewielkiej wystawy. Przeskakiwał spojrzeniem z kawałka na kawałek, a ja miałam wrażenie, że jeszcze chwila i zacznie się niekontrolowanie ślinić.

— Ciasto możesz, ale nie pijcie dzisiaj wody — szepnęła Agnes, która wreszcie do nas dołączyła. Usiadła tuż obok blondyna, przelotem muskając jego policzek, a następnie pochyliła się bliżej stolika i wymamrotała konspiracyjnie: 

— Widziałam, jak jedna z babeczek wkładała tam rękę, bo coś się przytkało. Całą, aż po łokieć, a do tego bez rękawiczek. Ohyda.

Udała odruch wymiotny i aż się wzdrygnęła. Spojrzałam kątem oka na dwa baniaki, jeden z wodą i unoszącymi się w niej liśćmi mięty, drugi z truskawkowym kompotem, całkowicie tracąc ochotę na zamawianie czegokolwiek innego niż kawy.

— Swoją drogą — zaczęła brunetka, szukając czegoś w obszernej torbie, by następnie wyjąć z niej dwa pojemniki — tu jest wasze drugie — zerknęła na zegar ścienny i nieznacznie się skrzywiła — bardzo późne śniadanie. Nie będziecie jeść tego drogiego syfu.

Położyła nam po jednym opakowaniu przed nosem, posyłając ogromny uśmiech.

Odpowiedziałam tym samym; gdyby nie ta drobna istota, naprawdę przymieralibyśmy głodem. Z rozkoszą zaczęłam pałaszować sałatkę grecką, czując, jak mój żołądek umiera z wdzięczności za spożycie czegoś innego niż kolejna dawka kofeiny. A gdy w przegródce obok zobaczyłam małą, czekoladową babeczkę, miałam ochotę piszczeć z radości. Agnes była aniołem, istnym aniołem.

— Jak po laboratoriach? — spytał Daniel, pomiędzy jękami zachwytu nad przygotowanym posiłkiem. Oprócz wydawanych odgłosów, robił tak dwuznaczne miny, że miałam ochotę odejść od stolika i nie przyznawać się do tego, że cokolwiek nas łączy.

— Ciężko — westchnęła Agnes, poprawiając koński kucyk. Oparła głowę na dłoniach i wymamrotała. —  Ileż można siedzieć przy pieprzonym płaszczu grzejnym i obserwować czy cokolwiek się dzieje w kolbie?

— No widzisz, a niektórzy poświęcają temu całe życie — zachichotałam, pakując czarną oliwkę do buzi.

— Organicy są totalnie oderwani od rzeczywistości — westchnęła, przewracając oczami. Daniel energicznie pokiwał głową, dając aprobatę swojej dziewczynie, a gdy tylko przełknął to, co namiętnie żuł od kilku dobrych chwil, dorzucił trzy grosze.

— Ale teraz pełna powaga, znacie jakiegoś normalnego prowadzącego, któremu ksyleny nie przeżarły mózgu?

Wypuściłam powoli powietrze, zawieszając wzrok na grupie dziewczyn, siedzących dwa stoliki dalej. Choć planowałam przeszukiwać nazwiska i twarze wykładowców, by odpowiedzieć na pytanie chłopaka, moją uwagę przykuły bezczelne spojrzenia, które posyłały w moim kierunku. Co chwilę na mnie zerkały, szepcząc coś między sobą nerwowo i chichotając. Dałabym sobie rękę uciąć, że było to żniwo zbyt długiego, bezmyślnego języka Mosera.

CHASE YOU DOWNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz