Rozdział 4 - Czas Apokalipsy

151 17 6
                                    

Sinie brakowało dosłownie kilku metrów, by dosięgnąć pierwszego z tytanów. Obydwa odwrócone były do niej tyłem, zdawało się też, że nie zauważyły jej obecności, całkowicie skupione na zapędzonym w kozi róg żołnierzu. Idealne pole do ataku.

Z początku nie rozpoznała żołnierza w opałach. Była zbyt daleko, by rozpoznać twarz. Prawdę mówiąc, ledwie dostrzegła emblemat na jego kurtce. Tarczę ze skrzyżowanymi mieczami. To wystarczyło.

Przyśpieszyła.

Pierwszego z tytanów zabiła z łatwością. Płynnym ruchem okrążyła bestię, w locie wycięła kawałek karku i wylądowała w miejscu, z którego wystartowała. Zziajana wczepiła kotwiczki w dach budynku obok, po części zawisła, po części oparła się nogami o pionową ścianę. Para buchnęła, nim jeszcze stwór zdążył opaść na ziemię. Sina uwielbiała to uczucie. Krótki moment, gdy miała naoczny dowód swojego osiągnięcia. Kilka minut i ciało miało zniknąć bez śladu, jakby nigdy nie istniało.

Sina zmusiła się, by skupić całą uwagę na kadecie. Dzieciak zaczepił kotwiczki w ścianie wieży po drugiej stronie ulicy. To był sensowny manewr. Kąt ataku nie pozwalał zabić tytana, dawał jednak szansę na oślepienie go, jeśli wystarczająco precyzyjnie zaatakuje oczy.

Żołnierz skoczył, ale zamiast wystrzelić w przód jak strzała, poruszył się łukiem w dół, jakby oprócz siły naciągu lin nic innego nie powstrzymywało go od upadku. Sina ledwie dojrzała żałosne kłąbki gazu.

Zrozumiała.

Skończył mu się gaz.

Krzyk uwiązł jej w gardle.

Kadet leciał zbyt wolno i zbyt nisko. Nie na poziomie oczu tytana, jak powinien, ale dokładnie na wysokości jego łapsk. I dokładnie w nich wylądował. Kotwiczka zaczepiona w ścianie wieży zerwała się, naruszona przez tytana. Sina nie mogła oderwać wzroku. Była przekonana, że żołnierz nie ma najmniejszych szans. Nie istniała siła, która pozwoliłaby mu uwolnić się z uścisku.

Niezgrabne dłonie potwora nie zdążyły się jednak zacisnąć, nie do końca. Kadet szarpnął się, wykonując półobrót wokoło własnej osi, pociągając za sobą ostrza. Sina nawet nie wyobrażała sobie, jak wielkiego wysiłku wymagało odcięcie tytanowi palców.

Używanie trójwymiarowego manewru wcale nie wymagało siły. Cała ich przewaga opierała się na szybkości. Lecąc z prędkością prawie trzydziestu metrów na sekundę (a takie wyniki potrafili wyciągnąć najsprawniejsi żołnierze, nie szczędząc gazu) ostrza wbijały się w miękkie tkanki tytanów, niby nóż w ciepłe masło. Jednak ucięcie czterech grubych paluchów wykonując manewr właściwie z miejsca... to zupełnie inna para kaloszy.

Ale kadetowi nie przyszło długo cieszyć się ze swojego wyczynu. Oderżnięta palce poleciały na ziemię w akompaniamencie gorącego powietrza. A razem z nimi poleciał żołnierz, który nie miał już podpory ani w uścisku potwora, ani w ostatniej kotwiczce, której zerwanie przeoczył.

Nieznajomy uparcie trzymał się życia. W połowie odległości od ziemi kotwiczki wystrzeliły ponownie, wbijając się w pionową ścianę. Sina nie musiała widzieć ich z bliska, by wiedzieć, że to wyjątkowo zdradliwy kąt. Bez przerwy wbijano im do głowy, że wbijając kotwiczki w cel nad sobą trzeba szczególnie uważać. Z takiej pozycji haki wyłamywały się wybitnie łatwo, często nie będąc w stanie utrzymać ciężaru ciała żołnierza dłużej niż kilka minut.

Tymczasem sprzęt kadeta wydał z siebie ostatni, żałosny opar. Nieznajomy zawisł.

Teraz! Miała ostatnią szansę by ruszyć kadetowi na ratunek. A jednak jej mięśnie napięły się, odmawiając posłuszeństwa. Szybki rzut oka na tytana powiedział jej, że ma trzy, może cztery sekundy by zgarnąć nieszczęsnego dzieciaka i uciec poza zasięg potwora. Z dodatkowym ciężarem, który zupełnie zaburzał jej naturalne ruchy.

Nie jesteśmy wybrańcami [SnK Levi x Oc]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz