— Przy trzeciej atrapie zeszłaś za bardzo na lewo i straciłaś równowagę. Popraw to — wymienił Levi, gdy tylko wylądowała. — No i stopy uciekają ci za bardzo na zewnątrz, pilnuj, żeby były w jednej linii za kolanami.
Dziewczyna pokiwała głową, równocześnie opierając dłonie na kolanach, próbując złapać oddech. Nauczyła się już, żeby nie dyskutować z kapitanem, nawet jeśli wymienionych przez niego błędów nie dostrzegał żaden instruktor w korpusie treningowym, nie wspominając nawet o niej. Jeśli bezkrytyczne wypełnianie poleceń miało choć przybliżyć Sinę do poziomu, jaki zaprezentował jej kilka dni temu, to zamierzała to robić.
Problem polegał na tym, że trenowali dzień w dzień od prawie dwóch tygodni, a ona — jeśli cokolwiek — to czuła się raczej zniechęcona. Nie znała dokładnych wyników czasowych i odsetka skuteczności, Ackermann podawał twarde, liczbowe wyniki tylko wtedy, gdy wprost zapytała, a ona większość czasu była zbyt zmieszana, by to zrobić.
To, do czego miała dostęp — czyli uwagi i sugestie kapitana — nie napawało jej optymizmem. Na miejsce poprawionego błędu zaraz znajdował trzy kolejne.
A Sina — jak każdy — lubiła być dobra w tym, co robi. Lubiła to nawet trochę bardziej, niż każdy. Pochwały nie musiały być wypowiedziane wprost. Aaron Nettles ani razu nie powiedział jej, że dobrze się spisała. Zamiast tego unosił brwi w charakterystyczny sposób i kiwał nieznacznie głową, patrząc na raport z jej postępów. Sina żyła dla takich chwil.
Tymczasem Levi porozumiewał się wyłącznie poprzez krytykę. Nawet jego twarz i gesty nie wyrażały niczego innego, tylko niezadowolenie. Momentami robił się wręcz brutalny. Czasem gdy pokazywał jej, jak coś zrobić, dotykał jej ramion, by poprawić postawę, albo przesuwał stopę o pół centymetra w lewo, żeby była dokładnie pod kolanem, wkładał w to więcej siły, niż musiał.
Był inny, niż Levi który przeszukiwał ją, po tym jak przyłapali ją w gabinecie Erwina. Tamten Levi traktował ją w zasadzie jak przedmiot — chłodno i bezosobowo, ale przy tym uważając, by nie zrobić jej krzywdy. Teraz szarpał nią i pomiatał w sposób możliwy tylko wtedy, gdy jesteś na kogoś wściekły.
Z tym, że nic innego w zachowaniu Levi'a nie wskazywało na niechęć. Podczas sparingów miał wiele okazji, by się na niej wyżyć, ale nigdy tego nie robił. Paradoksalnie, wtedy wydawał się wręcz delikatny. Zawsze to on kończył treningi, często przed czasem, gdy widział, że jej zapewnienia o dobrym samopoczuciu są oczywistym kłamstwem.
— Na dziś koniec — oznajmił Ackermann, jakby na potwierdzenie jej myśli.
Miała już na tyle rozumu, żeby się z nim nie wykłócać. Zauważyła też, że Zachariusa nie było nigdzie w okolicy.
— Leci ci krew z nosa — napomniał Levi, ciszej niż zwykle, jakby mówił o czymś wstydliwym, o czym nie wypada na głos. Zupełnie jakby ktokolwiek mógł ich usłyszeć.
— Och — burknęła, zażenowana własnym brakiem elokwencji. Uniosła dłoń do twarzy i poczuła pod palcami skrzepy krwi. — To nic takiego — oznajmiła, chociaż nie pytał.
Odsunęła rękę od twarzy, chcąc ocenić skalę problemu. Krew była rzadka i jasnoczerwona, świeżą. Zdecydowanie nie wyglądało to na nic takiego. Ackermann syknął z irytacją godną człowieka, który wdepnął w nieczystość na chodniku. Sina uniosła wzrok.
Levi przyglądał się czemuś na swoim przedramieniu. Sina musiała porządnie się skupić, by dojrzeć na rękawie jego wojskowej kurtki niewielką, czerwoną plamkę krwi. Jej krwi. Musiała nią chlapnąć, odsuwając dłoń od twarzy.
— Ja mogę... em... — dukała Sina, niepewna, czy w ogóle powinna przyznać, że zauważyła. — Mogę to wyprać?
Zaklęła w myślach. Już nawet ją samą denerwowała nerwowość, która opanowywała ją gdy tylko kapitan Ackermann był w pobliżu. To nie był strach, jak przy Erwinie, gdy bała się że na jaw wyjdzie któreś z jej kłamstw. Przy Levi'u martwiła się o to, co sobie o niej pomyśli. O jej braku manier, który im bardziej starała się tuszować —tym bardziej wychodził na wierzch. O jej wysokim mniemaniu o sobie, które znikało skonfrontowane z rzeczywistością.
CZYTASZ
Nie jesteśmy wybrańcami [SnK Levi x Oc]
FanfikceNiektórzy rodzą się, by dokonywać wielkich czynów. Od zawsze mają w sobie "to coś", jakby bogowie zaprojektowali ich do zmieniania świata. Piękne twarze, sprawne ciała, wbudowany na dobre kodeks moralny. No i oczywiście odpowiednie urodzenie. Bo prz...