Prolog

142 15 0
                                    

Dzień był ciężki, ale udany.

Rosa Subercaseux zaczęła go jeszcze przed świtem od mocnej, czarnej kawy. Następnie cały dzień lekcji, których prowadzenie — mimo całej swojej sympatii do studentów — nie należało do jej ulubionych zajęć. Od południa przebierała nogami z podniecenia na myśl, że już zaraz opuści mury szkoły i popędzi do potężnego gmachy biblioteki uniwersyteckiej, by ślęczeć nad tajemniczymi księgami aż do zmroku, a następnie kontynuować pracę w domu.

Wiedziała, że to będzie dzieło jej życia. "Raj utracony" — bo taki tytuł wybrała dla swojego opracowania — miał zrewolucjonizować spojrzenie ludzkości na przeszłość i na zawsze odmienić bieg przyszłości.

Na pierwsze interesujące strzępki informacji natrafiła w niepozornej książeczce pod tajemniczym tytułem "Zmierzch i upadek imperium Erdii". Pozycja od razu wpadła jej w oku, gdy po raz pierwszy wpuszczono ją do Królewskiej Sekcji biblioteki — miejsca dostępnego tylko ściśle wybranej garstce naukowców, zatwierdzonej osobiście przez samego króla, skąd nazwa owej sekcji. Rosa nie należała do tego grona i czekały ją lata ciężkiej pracy, nim zasłuży na to wyróżnienie. Dostęp do biblioteki miała jednak Sophie du Chatelet, znana historyczka, a także mentorka Rosy. Asystentka — zaopatrzona w glejt upoważniający do zobaczenia zakazanej sekcji, by pomagać w badaniach du Chatelet — nie omieszkała skorzystać z okazji.

"Zmierzch i upadek Erdii" okazał się być zbiorem opowiadań, czy raczej legend, spisującym losy pewnego tajemniczego i potężnego ludu. Historia przepełniona była magicznymi stworzeniami i wielkimi bohaterami, a nie zabrakło w niej i boskiej interwencji. Z początku Rosa uznała, że to fikcja. Mit założycielski ich kraju. Jednak im więcej się dowiadywała, tym silniej zaczynała przypuszczać, że opowiadania nie są dziełem wyobraźni, a przynajmniej nie tylko jej.

Musiało być w nich ziarno prawdy.

Przeszła do poszukiwań. I znalazła, kolejne księgi o nieznanych tytułach i niesamowitej treści. Tak więc studiowała "Błękitne i Białe" pióra Henrego Doyla, "O monarchii" nieznanego autora, która to — mimo iż traktowała raczej o filozofii i polityce, zahaczała także o tematy historyczne. Podobnie sprawa miała się z "Carewiczem" autorstwa Nikołaja Makiawieljewa. Nie wspominając nawet o znalezionej tam Encyklopedii, tak różnej od tej, jaką posługiwano się w szkołach.

Choć wiedziała, że to niewłaściwie — zarówno pod względem prawnym, jak i etyki zawodowej — nie mogła powstrzymać się, przed pożyczeniem kilku niezwykłych ksiąg. Zapakowała więc "Króla", owinęła w materiał "O monarchii" i ukryła na dnie torby, pod płaszczem i kilkoma drobiazgami. W końcu miała zamiar je zwrócić, gdy tylko skończy pracę nad "Rajem utraconym", a jej praca zdawała się cokolwiek ważniejsza, niż głupie zasady wymyślone przez starych profesorów, by lepiej strzec swoich sekretów i samemu zarządzać tym, kto ma dostęp do wiedzy.

Powietrze na zewnątrz wydawało się wyjątkowo rześkie, jak na środek lata. Pozwalało Rosie oddychać głęboko i uspokoić jej ekscytację swoimi odkryciami. Od mieszkanka dzieliły ją może dwie przecznice, ale nieciekawa okolica sprawiała, że było to wyjątkowo nieprzyjemne kilka minut piechotą. Taka cena za mieszkanie półdarmo... — pomyślała, żałując, że nie stać jej na nic  porządniejszego. Zły humor nie utrzymywał się długo — już za parę dni Sina skończy szkolenie wojskowe i pewnie dostanie się do żandarmerii. Jeśli podzielimy się kosztami utrzymania mamy na dwie...

— A jak już skończę moją książkę — miała brzydki nawyk nieświadomie wypowiadać myśli na głos — to przeniosę się do stolicy!

Skręciła w uliczkę prowadzącą do jej mieszkania. Dzieliło ja od niego może z trzysta metrów, ale z powodu ciemności nie widziała go.

— Panienka się zgubiła? — zza rogu wyłoniła się sylwetka.

Odruchowo cofnęła się, jeden krok, drugi, trzeci... Uderzyła plecami o ścianę kamienicy. Natychmiast odwróciła się, a jej oczom ukazał się kolejny mężczyzna. W ciemności nie była w stanie dostrzec jego twarzy, jedynie górującą nad nią, zbliżająca się sylwetkę.

Chciała krzyknąć, ale w jej płucach zdawało się zabraknąć tchu. Odwróciła się gwałtownie, plecami przywierając do ściany budynku, kurczowo łapiąc się zimnych kamieni. Mężczyźni zbliżali się z dwóch stron, blokując wszystkie drogi ucieczki.

— M-mam pie-pieniądze... — wydukała, nerwowo szukając czegoś w wielkiej torbie przewieszonej przez ramię. — Oddam wam wszystko, tylko pozwólcie mi iść. 

— Pieniądze? — zaśmiał się jeden z mężczyzn. — Słyszysz Ismaił? Pieniądze ma. 

— Ale my nie chcemy twoich pieniędzy — drugi z napastników zbliżył się do niej na tyle, że mogła zobaczyć obleśny uśmiech na jego twarzy. 

— Proszę... — wyjęczała Rosa, samemu nie będąc pewną o co prosi. Z jej oczu lały się łzy, a ona wydawała z siebie nienaturalne dźwięki, próbując złapać oddech. — Proszę... 

Jeden z mężczyzn, ten imieniem Ismaił, wyrwał jej torbę. Dziewczyna nie stawiała oporu. Nie ważne były już "Zmierzch i upadek imperium Erdii", nic a nic nie obchodziło ją "O monarchii", zapomniała o Nikołaju Makiawieljewie. Wszystko, byle puścili ja wolno. 

— To ona — stwierdził napastnik, po zajrzeniu do skórzanej torby. — Załatw sprawę szybko. 

Drugi z mężczyzn, który teraz trzymał ją za szyje przyszpiloną do ściany, zdawał się uśmiechnąć z satysfakcją. Odwróciła głowę.

— Proszę... 

Księżyc wyszedł zza chmur, rzucając nieco światła na miejsce zdarzenia. Rosa kątem oka widziała błysk, odbijający się w ostrzu noża, który napastnik trzymał w ręku. Nie była w stanie krzyknąć, ani wydać z siebie żadnego, najmniejszego dźwięku poza szlochem, gdy broń zatopiła się w jej piersi.

Nie jesteśmy wybrańcami [SnK Levi x Oc]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz