Rozdział 7 - Bez mojej zgody

90 12 4
                                    

Następnego ranka Sina potrzebowała chwili zastanowienia, aby przypomnieć sobie, gdzie właściwie jest. Panował spokój, nie licząc może przytłumionych odgłosów codziennej krzątaniny.

Przez krótki moment była pewna, że znów jest dzieckiem w swoim rodzinnym domu, w Calaneth. Że hałasy zza okna to wcale nie poranna musztra, ale gwar targowiska znajdującego się ulicę dalej. Że jedynym, o co musiała się martwić, była Maria, która zaraz wpadnie do jej pokoju z krzykiem, że ma w tej chwili wstawać, bo spóźni się do szkoły.

Wrażenie było równie przyjemne, co krótkie. Urwało się nagle, gdy przypadkiem, przewracając się na drugi bok, przejechała wierzchem dłoni po ścianie. Kamiennej i zimnej. Nie takiej, jak w domu — wyłożonej elegancką boazerią.

Centrala Zwiadowców. Gdzie indziej mogłaby być?

Dziewczyna podniosła się powoli i zaraz owinęła się szczelniej kołdrą. W kominku zdążyło zgasnąć i przeszywający chłód brutalnie przypomniał jej, że lato już się skończyło.

Chwila... wygaszony ogień, pusty pokój, odgłosy musztry...

— Cholera — Sina zerwała się z miejsca.

Jednym ruchem zrzuciła koszulę nocną i pośpiesznie zaczęła zakładać kolejne części munduru. Jak na złość, ubrania uparcie odmawiały współpracy. Dziewczyna klęła więc pod nosem, dając upust narastającej wściekłości. Najpierw oberwało się wszystkim częściom garderoby, ze szczególnym uwzględnieniem guzików. Następnie przeszła do swoich współlokatorek, które nie miały nawet na tyle przyzwoitości, by ją obudzić razem z resztą. Tu znowu najbardziej dostało się Adeli, po której mimo wszystko spodziewała się choć odrobiny przyzwoitości.

Adeli oberwałoby się jeszcze kilkoma epitetami, gdyby nie to, że uwaga Siny nagle skierowała się na coś innego. Zdenerwowana dziewczyna walczyła właśnie z pogniecioną koszulą, gdy zauważyła fioletowy ślad na swoich żebrach. Siniak był niewielki, ale intensywny. Dziewczyna drżącymi rękoma podniosła niewielkie lusterko i — z narastającą gulą w gardle — przejrzała się w nim.

Dopiero wtedy wróciły do niej wspomnienia poprzedniego wieczora. Splątane i niewyraźne, zdawały się niczym więcej jak pourywanymi fragmentami snu. A jednak. Na piersiach, ramionach i — co gorsza — szyi, widniały namacalne dowody realności tego snu. 

Bo to wcale nie były siniaki.

Z poręczy łóżka patrzyła na nią oskarżycielsko peleryna kapitana Ackermanna.

— Diana Cattico! — stłumiony, acz donośny krzyk gdzieś z korytarza zupełnie ją zaskoczył. Sprawca najścia, kimkolwiek był, nie czekał na zaproszenie. Po prostu wpadł do pokoju, trzaskając drzwiami. — Generał Sm...

Mężczyzna natychmiast pożałował swojej decyzji. Widok na wpół rozebranej Siny zbił go z pantałyku na tyle, że zamarł w miejscu. Dziewczyna zareagowała zgoła odwrotnie. Ledwie co zdusiła pisk, podskoczyła w miejscu i zaczęła nerwowo szukać czegoś, czym mogłaby się zasłonić.

Jej spojrzenie znów padło na pelerynę, ale Sina nie warzyłaby się jej dotknąć. Ogarnęło ją nieracjonalne przekonanie, że nieznajomy wszystkiego by się wtedy domyślił. Choć wszyscy w korpusie mieli identyczne peleryny.

Wystarczyła chwila, by obcy otrząsnął się za zdziwienia i taktownie odwrócił, pozwalając dziewczynie w pełni się odziać. Sina nie przegapiła jednak dorodnego rumieńca wymalowanego na jego twarzy. Zrobiło jej się jakoś raźniej, ze świadomością, że nie tylko jej było wstyd.

— Generał Smith żąda, aby niezwłocznie pojawiła się pani w jego gabinecie — oznajmił, ale nie brzmiał już tak stanowczo, jak wcześniej. Z jego tonu wybijała się raczej nadmierna formalność, pod którą próbował ukryć zażenowanie.

Nie jesteśmy wybrańcami [SnK Levi x Oc]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz