Prolog

1.1K 37 6
                                    

W ogarniętym mrokiem nocy Hobbitonie panowała cisza, którą przerywały jedynie nieco głośniejsze rozmowy z wypełnionych światłem norek lub świerszcze, dające swój cowieczorny koncert. Wąską dróżką pomiędzy gęstymi kępami zielonej trawy żwawym krokiem maszerowała dziewczyna.

Nie była specjalnie wysoka - w porównaniu z hobbitem górowała nad nim niewiele więcej niż o głowę. Delikatny kwietniowy wiatr rozwiewał jej długie, jasne blond włosy, mieniące się nieznacznie różowym połyskiem. Na plecach przypięty miała łuk, a tuż przy nim kołczan ze strzałami, zakończonymi błękitnymi lotkami. Do kołczanu przymocowane były dwa sztylety, ukryte w pochwach, a przy pasie umocowanym nad biodrami postać trzymała podłużny, wąski miecz, wygięty w lekki łuk. Zgrabna sylwetka ukryta była pod brązowym płaszczem, który powiewał podczas chodu.

- Niech to szlag! - zaklęła pod nosem i kopnęła czubkiem wysokiego buta leżący na ziemi kamień, kiedy zorientowała się, że tędy nie dojdzie do umówionego miejsca.

Wiedziała, że jest potężnie spóźniona, bo w Bag End powinna być już od godziny. Ze zirytowanym westchnieniem skręciła w kolejną ścieżkę, mając nadzieję, że wreszcie dotrze do celu. 

Kiedy jej oczy dostrzegły w ciemności świecący na niebiesko znak na drzwiach u samej góry wzniesienia, poczuła, jak zalewa ją ulga. Zadowolona z końcowego powodzenia ruszyła w tamtym kierunku. Otworzyła niską furtkę, po czym wspięła się po kamiennych schodkach pod same drzwi i zadzwoniła do drzwi.

Dzięki swojemu niezwykle wrażliwemu słuchowi wyłapała słowa jednej z osób siedzących w środku, zaraz po tym, jak wszelkie rozmowy ucichły.

- To pewnie któryś z sąsiadów... - wymamrotał Bilbo, odchodząc od stołu, przy którym zgromadziły się krasnoludy.

Dziewczyna po chwili usłyszała kliknięcie zamka i później ujrzała twarz gospodarza.

- Pan Baggins? - zapytała delikatnym głosem.

Niziołek, będąc tak zszokowany jej widokiem zdołał jedynie pokiwać głową.

- Czy Mithrandir lub Gandalf, jak go znasz, jest tutaj? - dodała.

- Owszem. - odparł zduszonym głosem.

Uśmiechnęła się promieniście.

- Lairiel, do usług. - skłoniła się lekko - Mogę wejść?

- Ah, tak! Oczywiście... - hobbit odsunął się, wpuszczając gościa do środka.

Lairiel zdjęła broń, po czym położyła przy wejściu i podała gospodarzowi swój płaszcz. 

- Tędy. - wskazał ręką na korytarz prowadzący do pokoju z pozostałymi, wnioskując, że blondynka również jest w to zamieszana.

Dziewczyna podążyła wskazaną przez pana Bagginsa drogą.

- Mithrandir! - uśmiechnęła się, widząc znajomą twarz - Bałam się, że już nigdy tutaj nie... - nagle urwała, zdając sobie sprawę, że paręnaście par oczu się w nią wpatruje.

- ...dotrę... - wymamrotała, a zaraz potem jej oczy rozszerzyły się z szoku i przerażenia, kiedy dotarło do niej, przez kogo jest otoczona - Co tu robią krasnoludy?!

- Co tu robi elf?! - wysoki, ciemnowłosy krasnolud podniósł się ze swojego miejsca, mierząc groźnym to czarodzieja, to dziewczynę.

- GANDALF, DLACZEGO NIC MI NIE POWIEDZIAŁEŚ?! - wykrzyczeli razem.

Oboje wymienili krótkie, nienawistne spojrzenia, po czym znów spojrzeli na mężczyznę.

- Nie przyjmę żadnego elfa do kompanii, czarodzieju! - ostrzegł krasnolud, wymawiając 'elfa', jak jakieś obrzydliwe przekleństwo.

Zrozumieć miłośćWhere stories live. Discover now