- Tak, tak, do lodówki - odpowiedziałam Jamesowi starając się brzmieć całkowicie normalnie. Jednocześnie udawałam bardzo zainteresowaną kurczakiem w piekarniku.
Kiedy usiedliśmy do wspólnej kolacji, błyskawicznie opróżniłam swój kieliszek z winem.
- Coś się stało? - zainteresował się James
- Jakoś tak, nie wiem, mam chyba gorszy dzień.
- To może zostanę...? Pomogę Ci z Tonią?
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie, nie. Dziękuję, ale naprawdę nie jestem dzisiaj dobrym towarzystwem na wieczór. Przepraszam.
W tym ostatnim słowie zawarłam dużo więcej, niż dzisiejszy wieczór. Przepraszałam za to, że właśnie go okłamuję. Za to, że prawdopodobnie zrobię to jeszcze wiele razy w najbliższym czasie. Że Francesco wciąż jest tak mocno obecny w moim życiu. Że nie jestem w pełni gotowa, by w stu procentach stworzyć nowy związek.
- Na pewno?
- Tak - spróbowałam się uśmiechnąć - Wszystko jest ok. Po prostu jakaś zmęczona dzisiaj jestem.
- Mamoooo... A mogę mieć dzisiaj dzień burdasa? - zapytała od razu Antonia, która najwyraźniej uznała, że skoro jestem zmęczona, to nie będzie mi się chciało zaganiać jej do mycia. Myliła się.
- Ooo nie, moja droga, nie ma mowy. Latałaś po dworze, skakałaś na trampolinie, mycie obowiązkowe!
Wbrew mojej nerwowości, kolacja upłynęła w fajnej, luźnej atmosferze. James miał w sobie coś takiego, że dosyć łatwo zjednywał sobie ludzi. Jego nie dało się nie lubić.
- Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała - powiedział na pożegnanie - albo zwyczajnie chciała pogadać.
- Mhm. Wiem - wtuliłam się w niego i... było mi tak dobrze! Tak, jak chyba powinno być.
Ale to byłam ja, więc być tak nie mogło. Cholerny los po raz kolejny postanowił rzucić mi wyzwanie.
Zupełnie jakby ich było mało do tej pory.
Kiedy Tośka zasnęła, a James odjechał, próbowałam sobie poukładać to, czego się dowiedziałam.
Gdzie był haczyk?
Nie umiałam tego rozgryźć. Francesco zginął prawie sześć lat temu. Dlaczego i po co ktoś wciąż miałby ścigać Caterinę? Chyba, że... Chyba, że ona wtedy faktycznie była w tej ciąży. I urodziła. Choć to było wbrew niepisanym regułom takie rzeczy się zdarzały i, jeśli ktoś chciał wyeliminować z gry klan di Rossich, mógł chcieć pozbyć się także najmłodszych noszących to samo nazwisko. To oznaczałoby dwie rzeczy. Po pierwsze, że Caterina się myli, myśląc, że to ktoś inny zabił Filippo i Francesco, a ktoś inny teraz ugania się za nią. A po drugie, i dużo ważniejsze, że Antonia też nie jest bezpieczna.
Czyli, że nie mogłam tak tego zostawić. Po prostu nie mogłam. Musiałam dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi.
- Francesco... Jeśli gdzieś tam jesteś... Pomóż. Proszę - szepnęłam w przestrzeń leżąc już w łóżku
Bardzo rzadko mi się to zdarzało, ale nie potrafiłam zasnąć. Kręciłam się z boku na bok. Za dużo myśli kłębiło mi się w głowie. Bałam się tego, co musiałam zrobić, a jednocześnie musiałam ułożyć jakiś sensowny plan działania. I skontaktować się z Cateriną. A potem z Paolo.
Rany boskie. W co ja się znowu wpakowałam?
W końcu jakimś cudem sen wygrał z nawałem myśli, bo następnym, co przebiło się do mojej świadomości były promienie słońca wpadające przez okno sypialni. Antonia natomiast musiała jeszcze spać, skoro nie wpakowała mi się do łóżka. Wygrzebałam się z pościeli i zeszłam do kuchni. Otworzyłam drzwi na taras. Do pomieszczenia wpadło rześkie, poranne powietrze. Nastawiłam ekspres do kawy i wzięłam głęboki wdech. Na rękach pojawiła mi się gęsia skórka. Potarłam lekko przedramiona. Ni stąd ni z owąd pomyślałam o Jamesie. Jak ja mam mu to wyjaśnić? Wiedział o Francesco tyle, ile sama mu powiedziałam. Czyli niewiele. Wielka miłość, dziecko, tragiczny wypadek. Żadnych mafii, strzelanin, wymuszeń, niebezpiecznych powiązań. Nawet moją bliznę po operacji i wycięciu śledzony dało się wytłumaczyć bez problemu i konieczności wnikania w szczegóły. A teraz miałam postawić na szali swój związek... goniąc za duchami przeszłości.
CZYTASZ
On. On. I ja. #3 (Zakończone, będzie korekta)
RomanceNowy Jork. Nowy rozdział. Nowa ja. Nowy on. Przeszłość została za nami, teraźniejszość powoli układaliśmy, przed nami była już tylko przyszłość. Miało być pięknie, a wyszło... jak zwykle.