28.

709 28 5
                                    

Szłam niepewnym krokiem przez zaplecze. Drogą, którą przecież doskonale znałam, a która teraz wydawała mi się zupełnie nowa i jakże inna. James otworzył przede mną drzwi do swojego gabinetu. Utrzymany w jasnej kolorystyce, przestronny, przeszklony, z widokiem na park, robił naprawdę przyjemne wrażenie. A jednak czułam się trochę jak za starych, szkolnych czasów, wezwana do dyrektora. Albo do szefa na dywanik. Chciałam wyjaśnić sytuację, ale jednocześnie nie mogłam powiedzieć całej prawdy.

- Spałaś z nim? - dobiegło mnie równocześnie z trzaśnięciem zamykanych drzwi. Przymknęłam oczy i westchnęłam cicho zanim odpowiedziałam. Nie chciałam brnąć w kolejne kłamstwa, ale rozpoczynanie rozmowy od przyznania się do zdrady było, delikatnie mówiąc, takie sobie. Odwróciłam się.

- James. Pozwól mi to wyjaśnić od początku.

Zacisnął szczęki i uciekł spojrzeniem gdzieś na bok.

- Mówiłam prawdę. Pojechałam do Francji pomóc znajomej - uważnie dobierałam wypowiadane słowa - Dopiero tam, na miejscu, przyznała się, że wplątała się w układ z niebezpiecznymi ludźmi.

- Co to znaczy? - James wciąż na mnie nie patrzył, ale przynajmniej się odezwał. Uznałam to za pozytyw.

- Zaszła w ciążę z gangsterem. Potrzebowała mojej pomocy, żeby zabrać stamtąd swojego syna. Ten facet, ojciec dziecka, zabrał jej pieniądze i samochód. Wahałam się, ale miałam tylko podjechać pod jego dom, nic więcej - to był ten moment, w którym wkraczałam na bardzo grząski grunt - Ten dom... Był w Hiszpanii. I tam... wtedy... wtedy się wszystko wywróciło do góry nogami. Tam było jakieś przyjęcie, zaczęła się strzelanina, ona uciekała z tym dzieckiem...

James patrzył na mnie teraz z wyrazem kompletnego oszołomienia i zdziwienia na twarzy. Chciałam mówić dalej.

- Francesco... też nie jest święty...

- Domyślam się - powiedział powoli James uważnie mi się przyglądając - Kojarzę ludzi, z którymi przyszedł.

- Też tam był. Nie miałam o tym pojęcia. Ale to on wyciągnął mnie stamtąd - kiedy jedno kłamstwo próbujesz przykryć innym... - I cóż... tak, stało się. Zagrały emocje. Nic innego. Wiem, że trudno jest oczekiwać od Ciebie zrozumienia, ale on był kiedyś naprawdę kimś ważnym w moim życiu. A potem...byłam przekonana, że to życie się skończyło. To Ty przywróciłeś mi wiarę, że jeszcze może być pięknie. Że to wcale nie koniec. I nie wiem czy to coś zmieni, ale powtórzę... Francesco był dla mnie kimś ważnym. Tyle, że już dawno nie jest.

- A jednak w ramach powitania poszłaś z nim do łóżka... A teraz mieszkacie w jednym domu. Co mam myśleć?

- To było tylko pod wpływem emocji i nie miało znaczenia, ale nie będę Cię okłamywać i twierdzić, że się w ogóle nie wydarzyło. Tamto miejsce, ta strzelanina... to nie było łatwe. Popełniłam błąd i jeśli uznasz, że przekreśliłam w ten sposób to, co nas łączyło, zrozumiem. Po prostu chcę, żebyś wiedział, że to jest dla mnie zamknięty rozdział.

- Zamknięty?

- Zdecydowanie.

- To wyjdź za mnie.

- Słucham?! - teraz to ja kompletnie zdębiałam. Zwrotów akcji w moim życiu zaczynało być nieco zbyt wiele.

- To proste. On to zamknięty rozdział, ze mną chcesz być, więc wyjdź za mnie za mąż.

Musiałam przyznać, że na to bym chyba w życiu nie wpadła. Że Francesco będzie powodem, dla którego James mi się oświadczy.

- Dobrze - ze zdziwieniem usłyszałam swój własny głos - Wyjdę za Ciebie.

---

Do domu wróciłam dopiero następnego ranka. A właściwie to nawet bliżej południa. Tosia i tak nocowała u koleżanki i razem miały iść do szkoły, a James uparł się przy wizycie u jubilera i zakupie pierścionka zaręczynowego. Wciąż jeszcze czułam się oszołomiona ostatnimi wydarzeniami. Jednocześnie było mi tak jakoś lekko... Już dawno się tak nie czułam. Niemal w podskokach pobiegłam pod prysznic, włączając po drodze radio. Kilkanaście minut później, w szlafroku i z ręcznikiem na głowie, odśpiewałam lecącą akurat piosenkę w drodze do kuchni.

- Muszę przyznać, że wciąż mnie zaskakujesz - opierający się o stół Francesco zmierzył mnie wzrokiem. Śpiew zamarł mi na ustach. O, ironio, na chwilę zupełnie o nim zapomniałam!

- Wychodzę za mąż! - wypaliłam radośnie zupełnie nie siląc się na żadną dyplomację ani nie zastanawiając się czy i jak powinnam mu przekazać tą nowinę

- Co?!

- No - wyciągnęłam przed siebie dłoń, na której widniał mój pierścionek zaręczynowy

Francesco patrzył na mnie z wyrazem absolutnego niezrozumienia na twarzy.

- W zasadzie chyba powinnam Ci podziękować - oznajmiłam cofając dłoń. Zdumienie na jego twarzy wzrosło - Gdyby nie Twoje wyskoki, James pewnie by mi się nie oświadczył.

- Ten pajac Ci się oświadczył?

- Aaa! Bo Ty myślałeś, że mnie rzuci? - zapytałam ironicznie

W oczach Francesca niebezpiecznie błysnęło. Znałam to spojrzenie.

- Nie wyjdziesz za niego.

- Ależ oczywiście, że wyjdę.

- Znasz taki film? "Cztery wesela i pogrzeb"?

- Już Cię ostrzegałam. Nie próbuj mi grozić. Jamesowi też nie.

- Niczego takiego nie robię - wzruszył ramionami z właściwą sobie nonszalancją - Po prostu podobno mają kręcić sequel. Wesele i pogrzeb. W tym samym dniu. W zasadzie od razu możesz włożyć czarną sukienkę.

Odwróciłam się do niego plecami i włączyłam ekspres. Chociaż to, co powiedział sprawiło, że w zasadzie nie potrzebowałam już kawy. Byłby do tego zdolny, nie miałam w tej kwestii żadnych wątpliwości.

- Pamiętaj tylko - powoli odwróciłam się  powrotem. Najlepszą obroną podobno jest atak - że wtedy powiem wszystko, co wiem. A trochę tego jest.

Uśmiechnął się.

- Nic nie ma. Jestem czysty. Nikt nigdy niczego mi nie udowodnił. Nawet Casper, choć bardzo się starał.

- Caspra trzymałeś w szachu. A jak już jesteśmy przy takim temacie. Kim byli ludzie, z którymi siedziałeś wczoraj w restauracji Jamesa?

- Starzy znajomi.

- Mógłbyś swoje brudne interesy załatwiać w jakimś innym miejscu?

Uśmiechnął się ponownie, odstawił filiżankę po kawie i, nie mówiąc już niczego więcej, po prostu wyszedł. Dopiero wtedy pozwoliłam, by nogi nieco się pode mną ugięły. Usiadłam na najbliżej stojącym krześle, oparłam łokcie o stół, a na nich wsparłam głowę. Nie wiem jak długo tak siedziałam, ale w pewnym momencie poderwałam się gwałtownie, chwyciłam odstawioną przez Francesca filiżankę i cisnęłam nią o ścianę. Rzucanie różnymi przedmiotami najwyraźniej zaczynało mi wchodzić w nawyk.

- Mamo? - głos Tosi, która właśnie stanęła w drzwiach po powrocie ze szkoły, zmusił mnie do gwałtownego powrotu do rzeczywistości

- Filiżanka - odezwałam się najspokojniejszym tonem, na jaki w tym momencie było mnie stać - mi spadła. Nie wchodź na razie, muszę to posprzątać.

Odkurzyłam podłogę i pomyślałam, że wszystko znowu wygląda normalnie. Jasna kuchnia połączona z salonem i wyjściem na taras pozostała niewzruszona niedawnymi wydarzeniami. Wszystkie sprzęty stały ma miejscu, roleta była do połowy spuszczona tak, jak ją zostawiłam wczoraj wieczorem, po rozbitej filiżance nie pozostał nawet ślad. Więc dlaczego czułam, że wszystko się wali? Że znowu nad niczym nie panuję? Chciałam wyjść za Jamesa. Ale bałam się o to, co może zrobić Francesco. I zupełnie nie miałam pomysłu jak z tego wybrnąć.

On. On. I ja. #3 (Zakończone, będzie korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz