Tak, to zdecydowanie był właśnie ten moment. Niestety, udało mi się go przegapić. Mężczyźni zaprowadzili mnie do furgonetki. Zdążyłam tylko zauważyć, że miała hiszpańskie tablice rejestracyjne. Oraz że była w granatowym kolorze. Nie miałam pojęcia dokąd jedziemy, ale podróż trwała dosyć krótko. I była niezbyt komfortowa. To sugerowało, że tłuczemy się jakimiś pobocznymi drogami, pewnie niedaleko od całej posiadłości. Powiedziałabym, że na miejscu znaleźliśmy się po zaledwie kilkunastu minutach. Jeden z mężczyzn szarpnął mnie za ramię zmuszając do szybkiego opuszczenia wnętrza pojazdu, na co nie miałam najmniejszej ochoty. Jeszcze nie wymyśliłam jak się z tego wszystkiego wyplątać. Choć coś mi się powoli w głowie lęgło. Po pierwsze uznałam, że jednak popełniłam błąd. Skoro tak im zależało na informacjach dotyczących Cateriny prawdopodobnie zyskałabym więcej sugerując, że coś na ten temat wiem. Tymczasem w żywe oczy wyparłam się czego tylko mogłam. Niedobrze. Po drugie teraz trzeba było przekonać ich, że ja i moja wiedza o Caterinie jesteśmy niezbędne, a martwa już im niczego nie powiem. I to szybko należało ich przekonać. Kiedy wyszłam z furgonetki ciepłe powietrze zmieszane z kurzem buchnęło mi prosto w twarz. Zamrugałam kilka razy i rozejrzałam się wokół. Okazało się, że stoję przed jakimś magazynem...? Starą fabryką? W każdym razie było to całkiem spore, z pewnością nieużywane i nie wywoływało we mnie absolutnie żadnych pozytywnych skojarzeń. Wręcz przeciwnie. Cholera. Wyjątkowo źle to rozegrałem. Naprawdę wyjątkowo. Dookoła krajobraz prezentował się ironicznie sielsko. Drzewa, pola i tak dalej. Wydawało się, że poza nami nie ma tu żywego ducha tymczasem ni stąd ni z owąd skrzydło sporych, metalowych drzwi stanowiących wejście do środka poruszyło się ze skrzypnięciem. Odruchowo zwróciłam się w tamtym kierunku. Mężczyźni mocniej ścisnęli moje ręce tuż nad łokciami i lekko pchnęli. Przez całą drogę ani teraz żaden z nich nie odezwał się do mnie ani słowem. Do siebie zresztą też sie nie odzywali. Nie byli pewni ile rozumiem? I w jakich językach? Z magazynu wyszedł człowiek, którego wcześniej wzięłam za przywódcę grupy i, który przedstawił mi się jako Sasza.
- Zobaczymy, droga Danielle, czy teraz sobie coś przypomnisz - powiedział
Wyczułam swoją szansę.
- Właściwie to już sobie trochę przypomniałam.
- Przypomniałaś sobie? - Sasza uniósł brwi po czym pokiwał głową - To dobrze. Bardzo dobrze.
A jeśli znowu postawiłam na złego konia? Rosjanie wprowadzili mnie do środka. Hala wypełniona jakimiś pudłami i metalowymi regałami sprawiała wrażenie dawno opustoszałej. Nie zostaliśmy jednak tutaj. Pchnięto mnie w kierunku schodów, jednoznacznie dając do zrozumienia, że mam wejść na górę. Ruszyłam powoli. Schody także były metalowe. Każdy krok w zasadzie rozbrzmiewał echem. Nikt więcej się nie pojawił. Możliwość ucieczki z miejsca oceniłam jako zerową. Jeśli mnie nie zobaczą, na pewno usłyszą. Wiedziałam, że sugerując Saszy, że coś jednak wiem podpisałam cyrograf z diabłem. Będą chcieli tą wiedzę ze mnie wyciągnąć. Wszelkimi sposobami. A kiedy już wyciągną - przestanę być potrzebna. To było jasne jak słońce. Podobnie jak metody jakich prawdopodobnie użyją. Żeby przeżyć musiałam dobrze wymierzyć ile i kiedy mogę powiedzieć. I czekać. Czekać na okazję, która mogła nigdy nie nadejść. Nawet nie potrafię określić czy się bałam. W jakimś sensie na pewno. Ale wola walki była silniejsza. Dlatego robiąc kolejne kroki wciąż próbowałam ocenić swoje szanse. Gry na zwłokę. I na ucieczkę. Na końcu schodów było coś w rodzaju podestu i kolejne metalowe drzwi. Jurij otworzył je i pchnął mnie do środka. Zaczynałam mieć dość tego popychania. Szłam grzecznie i bez problemów tam, gdzie chcieli. Po jaką cholerę wciąż mnie popychali? Satysfakcję im to jakąś sprawiało czy jak? Odruch taki mieli? Wbrew swojej irytacji podniosłam jednak wzrok, żeby ocenić jak zmieniło się moje położenie. To była hala. Duża, typowo magazynowa. Te drzwi, okna po bokach, niektóre z częściowo powybijanymi szybami i krzesła. Dwa. Jedno było już zajęte. Przywiązana do niego siedziała... Amaya. W pierwszej chwili szczerze ucieszyłam się, że żyje. W drugiej sama wylądowałam na krześle obok. No cóż, mogło być gorzej. Nikt mi tak naprawdę jeszcze nic nie zrobił. Caterina i informacje na jej temat musiały być dla nich nad wyraz cenne. Póki co jednak zostałyśmy same w tej ogromnej hali. Spróbowałam się poruszyć, ale krzesło najpierw tylko zgrzytnęło, a potem nieco się zahybotało, co sprawiło, że z miejsca zrezygnowałam z tych prób. Więzy były mocne i jedyne, co mogłam osiągnąć to przewrócenie razem z tym krzesłem. Zupełnie nie o to mi chodziło. Nie odzywałyśmy się do siebie z Amayą przez dłuższy czas. Chyba obie zastanawiałyśmy czy powinnyśmy i czy nikt nas nie podsłuchuje. Ale przez kolejne cholernie dłużące się minuty zupełnie nic się nie działo. Uznałam, że niewiele ryzykuję. Jeśli Amaya myśli inaczej najwyżej po prostu mi nie odpowie.
- Co Ty tu robisz? - zapytałam
- Zabawne - odparła - Jestem tu, bo właśnie na tak postawione pytanie nie chciałam im udzielić odpowiedzi.
- To Rosjanie?
- Rosjanie. Wpadli akurat, kiedy rozmawiałam z braćmi. Enrico chciał ratować własny tyłek i nie dość, że od razu rzucił moim nazwiskiem, to jeszcze dodał, że przecież jestem z nimi dogadana. Nie muszę Ci mówić, że byli dość mocno zaskoczeni. No i zaczęli pytać. Kim naprawdę jestem i co tu robię. Nie wiedziałam co mam potwierdzić, czemu zaprzeczyć ani jak z tego wybrnąć, więc zabrali mnie tutaj twierdząc, że z pewnością zrobię się bardziej rozmowna. A Ty?
- Ja tu trafiłam przez wszystko, co złe w moim życiu, czyli Caterinę.
- Caterinę?
- Tak. Najpierw pomogła mi uciec z samej rezydencji, kiedy zaczęła się strzelanina, a potem wystawiła przy pierwszej okazji. Ratowanie własnego tyłka poszło jej zdecydowanie lepiej, niż braciom. Szkoda tylko, że moim kosztem.
- Nic nie rozumiem.
- Wpadłyśmy na Rosjan w trakcie ucieczki. Zanim się zorientowałam Cateriny już nie było. Plus jest taki, że zabrała ze sobą syna. Sama nie wierzę, że to mówię, ale może choć im się udało - zastanowiłam się chwilę - Amaya, w tym jest coś więcej. Bo to właśnie o Caterinę mnie wypytywali. Twierdziłam, że jej nie znam, ale chyba nie uwierzyli. Też mam się stać tutaj bardziej rozmowna.
- Chyba z nudów - prychnęła Amaya
- A co z Paolo?
- Nie wiem. Kiedy zaczęła się strzelanina, wybiegł razem z ochroną braci. Resztę już znasz.
Dalej czegoś brakowało w tym wszystkim. Czemu oni tak uparcie czepiali się tej Cateriny? Paolo to wiem, chciał dokończyć zadanie i wyrównać rachunki. Bracia Ferro mieli swoje podejrzenia wobec niej, niech będzie. Ale Rosjanie? Co ona była? Mafijny podwójny agent? Dziewczyna Bonda? Wyglądało, jakby połowa znanego mi półświatka planowała ją dorwać.
Mijały kolejne minuty, a my wciąż siedziałyśmy samotnie w hali. Ręce zaczynały mi drętwieć od niezbyt komfortowego ułożenia. Przez porozbijane okna wpadało za to coraz więcej światła.
- Masz pomysł jak się stąd wydostać?
- Nie - westchnęła moja towarzyszka niedoli - Nie wiem nawet czego oni chcą ani co im powinnam powiedzieć. Potwierdzić, że jestem Amayą di Rossi? Zaprzeczyć? No i co robiłam u Ferro? Interesy? Już widzę jak się ucieszą. Dostanę kulkę w łeb i dołączę do braci.
- A ja? Mam się przyznać do tej Cateriny? Brnąć w zaparte? Bo na razie to nakręciłam ile wlezie. Najpierw się wypierałam tej znajomości jak tylko mogłam, a potem zasugerowałam, że jednak coś wiem. Pojęcia nie mam, która strategia jest słuszna!
Ni stąd ni z owąd Amaya zaczęła się śmiać. Najpierw cicho parskała, ale po chwili rechotała już na całego. Rzuciłam w jej stronę nieco zaskoczone i zaniepokojone spojrzenie. Odbiło jej? To jest cel? Mamy tu zwariować we własnym towarzystwie?
- Nie patrz tak na mnie - wykrztusiła pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu - Przyszło mi do głowy, żeby powiedzieć im prawdę. Dopiero by się chłopaki zdziwili.
- Żaden by nie uwierzył - stwierdziłam i zaczęłam się równie histerycznie śmiać. Tak w dużym skrócie: dwie babki, które chciały nabrać mafię, żeby pomóc trzeciej, której nawet nie lubią i przy okazji uzyskać pewne informacje. Dla każdego normalnego człowieka to byłaby dość oryginalna motywacja, a co dopiero dla ludzi, dla których liczy się tylko władza i pieniądze. Z naszych działań nie miało być ani jednego ani drugiego. Skrzypnęły drzwi. Śmiech zamarł nam ustach i obie zgodnie zwróciłyśmy głowy w tamtym kierunku.
- Dzień dobry, Paniom - lekko skłonił się Sasza - Cieszę się, że humory dopisują. Oraz, że zdążyłyście się, Panie, już poznać. A nie - zawahał się chwilę, jakby sobie nagle o czymś przypomniał - Przecież Wy się doskonale znacie.
Zmroziło mnie. Ile wiedział? Wiedział kim naprawdę jesteśmy? Przez myśl lotem błyskawicy przeleciało mi jeszcze jedno pytanie... Dorwali też Caterinę?!
CZYTASZ
On. On. I ja. #3 (Zakończone, będzie korekta)
RomansaNowy Jork. Nowy rozdział. Nowa ja. Nowy on. Przeszłość została za nami, teraźniejszość powoli układaliśmy, przed nami była już tylko przyszłość. Miało być pięknie, a wyszło... jak zwykle.