Oddzwoniła niemal natychmiast.
- Cieszę się, że zmądrzałaś. Kiedy jedziemy?
- Możemy jutro. Z samego rana - potrzebowałam chwili, żeby omówić szczegóły z Amayą - Spotkajmy się w tym samym miejscu.
Dziwnie się czułam kończąc tą rozmowę. W ciągu godziny wszystko znowu zdążyło wywrócić się do góry nogami. A przede mną była jeszcze rozmowa z Jamesem. Ja naprawdę chciałam wracać. Do swojego spokojnego, normalnego życia. Tymczasem wybierałam się do Hiszpanii w towarzystwie Amayi i Cateriny. Takiego scenariusza chyba nie wymyśliłabym nawet będąc nie w pełni władz umysłowych. Kiedyś Francesco powiedział, że jestem taka sama jak on. Że nie dam rady już wrócić do swojego życia. Długo myślałam, że się mylił. Zwłaszcza po jego śmierci. Niczego nie pragnęłam bardziej, niż wrócić do swojego życia. Ale teraz... Telefon od Cateriny, wyjazd do Francji, Amaya... To wszystko sprawiło, że... poczułam, że działam. Czas, kiedy razem z Francesco szukaliśmy Antonii wykonując chore polecenia pewnego człowieka był jednocześnie najgorszym i najlepszym. To było właśnie to uczucie. Działanie. Bycie w centrum wydarzeń. Francesco odsuwał mnie od swoich spraw. Były momenty, w których dawał się sprowokować, jak wtedy, gdy zabrał mnie do lasu na coś w rodzaju egzekucji, ale generalnie trzymał mnie z daleka od "interesów". Prawda nie przedstawiała się jednak dla mnie bardzo różowo - w pewnym momencie naprawdę chciałam być częścią tego wszystkiego. Częścią jego życia, jakiekolwiek ono nie było. Może więc jednak miał rację?
A niech go szlag!
A nie... To już się stało.
Bezradnie spojrzałam na Amayę.
- Co ja mam robić?
- Luuuz - wydęła lekko pomalowane czerwoną szminką wargi - Do jutra coś wymyślimy.
Coś wymyślimy. Właśnie stawiałam na szali swoje życie i przyszłość Antonii, a ta mi obiecywała, że "coś wymyślimy". Pod niektórymi względami była tak podobna do swojego brata, że mnie to wręcz przerażało. Niefrasobliwość Francesco w końcu go zgubiła. Nie był pierwszy ani ostatni, z tym, że ja nie miałam zamiaru dołączać do tego szacownego grona.
To nie była dobra noc. Mimo całkowitego opróżnienia barku z Amayą, nie potrafiłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok. Zupełnie jak kiedyś w hotelu, z Francesco, gdy krępowała mnie sama jego obecność. Kazał mi wtedy przestać się wiercić albo iść spać na kanapę. Kanapę, na której sama najpierw chciałam się położyć, ale okazała się cholernie niewygodna. Zachichotałam pod nosem. Wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia. Całe mnóstwo wspomnień. Dobrych, złych, fenomenalnych, niezapomnianych.
Jak dużo bym dała, żeby był! Ze mną. Tu. Zawsze. Czułam się przy nim bezpieczna. I... wyjątkowa. Chwilę później chlipałam w swoją poduszkę, w akompaniamencie cichego pochrapywania kompletnie nawalonej Amayi. Nie ma co, ale był z nas duet. Bracia Ferro powinni drzeć ze strachu.
Obudził mnie jęk Amayi.
- Ja pierdolę. Moja głowa. Co myśmy piły?
- Eeeee... - odpowiedziałam adekwatnie do sytuacji i sięgnęłam po swój telefon. Jakoś coś nie tak zaczynałyśmy tą naszą przygodę podwójnych agentów, jeśli stosować nazewnictwo Amayi - Rany boskie! - wrzasnęłam, gdy dotarło do mnie, co widzę na wyświetlaczu. Była prawie dwunasta w południe, a ja miałam dwadzieścia nieodebranych połączeń od Cateriny i kolejne dwadzieścia smsów. Tak, bracia Ferro zdecydowanie powinni być przerażeni na samą myśl o spotkaniu kogoś takiego jak ja i Amaya. Dziewczyny Bonda to przy nas totalne amatorki...
- Nie krzycz tak - jęknęła ponownie Włoszka
- Zbieraj się! - fuknęłam jednocześnie wyskakując z łóżka i rozpoczynając szaleńcze miotanie się po pokoju. Szybki prysznic, świeża bielizna, t-shirt, jakieś spodnie... W zasadzie mogły być wczorajsze... - Już dawno powinnam być na miejscu! Powinnyśmy - poprawiłam się przy okazji odblokowując telefon i wysyłając Caterinie smsa o wielkim korku po drodze. Amaya przyglądała mi się dłuższą chwilę, jakby totalnie nie rozumiejąc co tu się właśnie odpierdziela - Caterina. Hiszpania. Bracia Ferro - wyrzuciłam z siebie - Coś Ci świta?
CZYTASZ
On. On. I ja. #3 (Zakończone, będzie korekta)
RomanceNowy Jork. Nowy rozdział. Nowa ja. Nowy on. Przeszłość została za nami, teraźniejszość powoli układaliśmy, przed nami była już tylko przyszłość. Miało być pięknie, a wyszło... jak zwykle.