Wystroiłam się jak marchewka na święto grządek i ruszyłam na łowy. Nie byłam co prawda do końca pewna czy jestem myśliwym czy raczej może ofiarą, ale musiałam spróbować. Zamówiona taksówka podwiozła mnie pod same drzwi wejściowe.
Usiadłam na murku przed klubem. Próbowałam nieco wyczyścić głowę wpatrując się w noc i czekając na znak od Manuela. Ta nieszczęsna impreza miała się odbyć w najbliższy weekend, dokładnie to jutro, więc miałam naprawdę mało czasu. Bardzo mało. Zupełnie nieoczekiwanie dopadły mnie wątpliwości.Czy ja na pewno wiedziałam, co robię? W co się tak naprawdę pakuję? Poradzę sobie? A może Amaya jednak ma rację...?
Nie mam pojęcia co ostatecznie wyniknęło by z mojego myślenia i czy przypadkiem nie porzuciłabym swojego znakomitego planu zwyczajnie biorąc nogi za pas, gdyby mój telefon w końcu nie zadzwonił.
Manuel.
Mogłam nie odbierać. Mogłam zignorować to połączenie. Mogłam powiedzieć, że zmieniłam zdanie. Rozmyśliłam się. Chomik mi zdechł. Cokolwiek. Ale jakoś wpłynęło to na mnie mobilizująco, więc po prostu podałam nazwę klubu, pod którym siedziałam. Czułam jak dłonie zaczynają mi się pocić. Może to faktycznie nie był taki dobry pomysł, jak wydawało mi się jeszcze niedawno?
Cóż. Jakie czasy taka Mata Hari...
Żeby wziąć się w garść, zaczęłam myśleć o Antonii. W końcu to o nią tak naprawdę chodziło i dlatego tak naprawdę w ogóle dałam się w to wciągnąć.
Bałam się. Tak zwyczajnie, po ludzku się bałam. To dziwne, bo do tej pory, w towarzystwie Francesco, robiłam wiele dziwnych i nielegalnych rzeczy. Wiele razy też ryzykowałam. Ryzykowaliśmy. To był jego żywioł. Mój nie, a jednak przy nim nie miałam żadnych obaw. Nic. Zawsze tak bardzo był pewien tego, co robi, że ta pewność udzielała się także mnie.
Ponownie podniosłam oczy do góry i spojrzałam w niebo. Jeśli tam jesteś... Nie byłam pewna czy nie powinnam raczej patrzeć w dół.
- Nie ma gwiazd - powiedziałam wyczuwając obecność Manuela. Stanął tuż przede mną. Zasłonił mi widok jednocześnie sprawiając, że gdybym spuściła wzrok, moja twarz znalazłaby się tuż naprzeciwko... jego krocza. Mocno sugestywnie, a wcale nie o to mi chodziło. Zadzierałam więc głowę w dalszym ciągu.
- Tu są dwie - powiedział wskazując na moje oczy. Mój wewnętrzny chochlik parsknął śmiechem. To będzie trudniejsze, niż sądziłam. Próbując nie roześmiać się głośno, starałam się szybko zebrać myśli. Wstać. Musiałam wstać, żeby ta pozycja, w której się właśnie znajdowaliśmy przestała być tak idiotyczna i jednak nieco upokarzająca. Zerknęłam w bok niby w poszukiwaniu torebki i podniosłam się z tego murku.
- To co robimy? - spróbowałam zalotnie się uśmiechnąć
- Jedźmy do mnie - odpowiedział bez skrępowania. Aha. Już lecę.
- No coś Ty! - zachichotałam, jakby właśnie opowiedział mi dowcip dekady. Przy okazji po kumpelsku uderzając go w ramię - Ja nie jestem taka! Nawet, jeśli policzyć spotkanie w klubie, to jest dopiero nasza druga randka. Muszą być trzy! - trajkotałam wspinając się na wyżyny własnych umiejętności aktorskich - Ja mam swoje zasady! - podkreśliłam dobitnie, na koniec wydymając wargi. No, rola godna Oscara. Wewnętrzny chochlik uparcie podsuwał wizję facepalma.
- Ale przecież mówiłaś, że za dwa dni wyjeżdżasz...
- Nooo... To masz dwa dni. Musisz się spieszyć - zachichotałam ponownie. Oby mi tylko w nawyk nie weszło...
Manuel wyglądał na nieco zdezorientowanego. Przyglądał mi, się chwilę, jakby rozważał potencjalne zyski i straty. Najwyraźniej zyski przeważyły, bo w końcu oznajmił:
- To co chcesz robić?
CZYTASZ
On. On. I ja. #3 (Zakończone, będzie korekta)
RomanceNowy Jork. Nowy rozdział. Nowa ja. Nowy on. Przeszłość została za nami, teraźniejszość powoli układaliśmy, przed nami była już tylko przyszłość. Miało być pięknie, a wyszło... jak zwykle.