25.

757 26 7
                                    

Ten lekki, beznadziejnie osuwający się po drzwiach hotelowych, kapeć był ironicznie idealnym podsumowaniem sytuacji. Rozejrzałam się dookoła nie do końca wierząc w to, co widzę. Francesco naprawdę tu był? Jeszcze przed chwilą? Żyje?! Żyje i przez sześć pieprzonych lat pozwolił mi myśleć, że jest inaczej?!!! W imię czego? Wpływów, władzy, pieniędzy...? Podeszłam do minibarku i nalałam sobie whisky. Wypiłam całość niemal duszkiem. Miałam nadzieję, że trochę się uspokoję, ale zamiast tego uświadomiłam sobie ze zdwojoną mocą, że wciąż tańczę dokładnie tak, jak mi zagrają. Jak on mi zagra. Cisnęłam szklanką o ścianę. Dźwięk tłuczonego szkła wypełnił pokój. Przyniosło mi to choć na chwilę nieco większą ulgę, niż smętny kapeć. Najgorzej jest być wściekłym na samego siebie, a to właśnie było moim udziałem. Co jeszcze Francesco musiał mi zrobić, żeby dotarło do mojego łba, że dla niego od zawsze liczyło się tylko jedno?
Moje rozmyślania i daleko idącą samokrytykę przerwało ciche pukanie do drzwi. Rzuciłam w ich kierunku nienawistne spojrzenie. Jeśli to on...

- Daniela? Jesteś tam? - zawołała z korytarza Amaya jednocześnie ponownie stukając w drzwi

Z jednej strony miałam serdecznie dość wszystkich z rodziny di Rossich, z drugiej ona akurat nie była niczemu winna. Ba! Akurat ona mi pomagała. Odetchnęłam głęboko kilka razy.

- Jestem, już idę - powiedziałam głośno

Ledwo uchyliłam drzwi Amaya z właściwą sobie energią wpadła do pokoju.

- Rozmawiałaś z nim? Daniela, wierz mi, myślałam, że go zabiję. Tym razem naprawdę i całkowicie na śmierć! - trajkotała przy okazji gestykulując obficie - Ale ten mały, Federico, no ktoś musiał się nim zająć. Przecież nie oddam go im. Jak on mógł mi to zrobić? - mówiła poruszając jednocześnie wszystkie możliwe wątki - To znaczy nam - zreflektowała się patrząc na mnie. Podejrzewam, że miałam nieco głupawy wyraz twarzy, bo byłam dość mocno zajęta rozszyfrowywaniem podmiotów domyślnych w kolejnych zdaniach - Daniela?

- Eeee... Ty się nim zajmiesz? - zapytałam o pierwszą rzecz jaka mi przyszła do głowy

- Kim?

- No Federico, a kim?

- Aaa. No, tak. Wezmę go - potwierdziła - I będę trzymać od tego jak najdalej! - dodała zdecydowanie rozglądając się po pokoju czym wywołała u mnie nieodparte wrażenie, że będzie go trzymać jak najdalej od hoteli - A Ty? - zapytała wprawiając mnie w jeszcze większą konsternację, bo w pierwszej chwili pomyślałam, że też mam kogoś wziąć.

- Ja? Ja wracam. Nie mam tu już nic do roboty. Caterina nie żyje, Francesco, dla odmiany, żyje, i w zasadzie nie wiem, co zaskoczyło mnie bardziej i w co bardziej wciąż nie mogę tak do końca uwierzyć, wygląda, że te sprawy mogą się toczyć własnym rytmem, bez mojego udziału. Cieszę się, że zajmiesz się małym Fede, może dasz mu szansę na jakąś normalność.

Amaya zawsze trzymała się na uboczu. Była córką swojego ojca, jednego z mafijnych bossów, ale takie życie jej nie pociągało. Raczej unikała go jak tylko mogła. Całkowicie inaczej było było przypadku Francesco, o czym przekonałam się już tyle razy, że naprawdę nadszedł najwyższy czas, by dać sobie spokój.

- Tak myślałam. W zasadzie...chyba przyszłam się pożegnać - zawahała się na chwilę - Bo to będzie pożegnanie, prawda?

Kiwnęłam głową.

- Tak. Rozmawiałam z Francesco. I też miałam ochotę go zamordować - uśmiechnęłam się lekko i trochę na siłę - Tylko...widzisz... przy okazji zdałam sobie sprawę z kilku rzeczy. On zawsze taki był. Zawsze chciał być "człowiekiem honoru", jak mówią. A ja...do pewnego momentu chyba żyłam w jakiejś bańce. Czułam się trochę jak w filmie. Adrenalina, przygoda, inny, mroczny świat. Pociągający. Wyjątkowy. Do którego inni nie mają wstępu. A jednocześnie taki sam. Z różnymi problemami, relacjami  układami. Kiedy jesteś w środku te wszystkie rzeczy, cała ta otoczka, zaczyna wydawać Ci się normalna. Wszyscy wokół Ciebie tak właśnie żyją. Wciągnęło mnie. Toksyczne relacje już tak mają i nie potrzeba do tego żadnej mafii. Ten rollercoaster uczuć i emocji sprawia, że naprawdę trudno się wyrwać - zrobiłam przerwę na kilka głębszych oddechów, bo w gardle zaczęła mi rosnąć charakterystyczna kula. Amaya milczała - Francesco sprawiał, że śmiałam się jak nigdy wcześniej, że czułam się panią świata. Z nim mogłam wszystko. To uzależnia. Jak diabli. Ale sprawiał też, że żyłam pod presją, w strachu, pełna obaw. Mój świat kończył się wtedy wiele razy. I czułam się niewystarczająca za każdym jednym razem, kiedy wybierał ich. To, co zrobił... Tobie... Mnie... Antonii... Te sześć lat temu...To tylko dowodzi, że każde wypowiedziane teraz przez mnie słowo jest prawdziwe. On jest "człowiekiem honoru". I zawsze będzie. Zawsze postawi organizację na pierwszym miejscu. To nie jest cena, którą ja chcę zapłacić.

- Dasz radę?

- Dam. On ma rację mówiąc, że pod pewnymi względami jestem taka sama. Że jego świat mnie pociąga. Więcej...on sam ma w sobie coś od czego ciężko jest mi się uwolnić. Przespałam się z nim. Znowu. Ale dla mnie dzisiaj na pierwszym miejscu jest i musi być Tosia.

Amaya aż otworzyła szerzej oczy.

- Spaliście ze sobą???!!!

- Niestety.

- To może...?

- Oszalałaś? - przerwałam jej. W tej rodzinie były jakieś zaburzenia psychiczne? To by w sumie sporo wyjaśniało. Matko, oby tylko Antonia ich nie odziedziczyła! - Powiedzmy, że to też było swego rodzaju pożegnanie.

- Ale...jesteś pewna?

- Do tej pory myślałam, że pewna jest tylko śmierć i podatki, ale jak wiemy Francesco zadał kłam i tej teorii. Czy Ty w ogóle słuchałaś tego, co ja mówiłam?

- Słuchałam! I masz rację. Ale wtedy nie wiedziałam, że po tym wszystkim pierwsze, co zrobiliście, to poszliście razem do łóżka!

Przewróciłam oczami. Już dawno doszłam do wniosku, że Amaya naoglądała sie w życiu zbyt wielu telenowel. Widać wciąż ją trzymało.

- Jadę. Do. Domu. Sama.

- Dobrze, już dobrze - uniosła ręce w geście poddania - Ale odezwij się czasem.

- Odezwę - obiecałam - Może mnie kiedyś odwiedzisz. Razem z Federico.

Teraz ona pokiwała potakująco głową. Wyściskałyśmy się jeszcze z całych sił i to rzeczywiście było nasze pożegnanie. Zebrałam swoje rzeczy i, tym razem nie niepokojona przez nikogo, spokojnie wyszłam z hotelu. Taksówką podjechałam pod hotel, w którym zatrzymaliśmy się wszyscy rozpoczynając serię ostatnich wydarzeń. Na parkingu stały cztery samochody. Mój. Amayi. Cateriny. I Paola. Właśnie! Co się stało z Paolem?

Nie. To nie jest mój problem. Postanowiłam działać. Bałam się, że jeśli znowu zacznę się nad tym zastanawiać, zrobię coś, czego wcale nie chcę. Zadzwonię do Francesca. Zacznę szukać Paola. Albo coś równie głupiego. Weszłam więc do pokoju hotelowego, zebrałam swoje rzeczy, wymeldowałam się w recepcji i...odjechałam. Nie oglądając się za siebie ani raz, poza momentami, kiedy wymagała tego sytuacja na drodze, bez zbędnych przystanków, jak automat dojechałam do Polski. Choć nikt za mną nie jechał, właśnie tak się czułam. Ścigana. Przez przeszłość. Popełnione błędy. Minione lata. Chciałam jechać prosto do rodziców, przytulić Tosię, znowu poczuć się bezpiecznie. Stojąc na czerwonym świetle na jednym z ostatnich skrzyżowań na mojej drodze uśmiechnęłam się do siebie w lusterku. Byłam w domu.

Zatrzymałam samochód na ulicy, otworzyłam bramę, po czym wjechałam ma podjazd. Był wieczór. Automatyczna zewnętrzna lampka oznajmiła okolicy moje przybycie oświetlając podwórko. W oknie na parterze, przy drzwiach wejściowych, zapaliło się światło. Stanęłam naprzeciw czekając aż drzwi się otworzą. Jak w zwolnionym tempie ujrzałam wybiegającą do mnie Tosię z okrzykiem "Mama!" i wyłaniające się za nią sylwetki rodziców. Przytuliłam moją kochaną dziewczynkę z całych sił. Kątem oka, zerkając nad jej ramieniem, zobaczyłam kogoś jeszcze. Kogoś, kto powoli wyłaniał się z mroku przedpokoju. Znałam tą sylwetkę. Znałam tego człowieka.

James.

On. On. I ja. #3 (Zakończone, będzie korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz