Przez pozostałe dni Francesco robił wszystko, żeby zaciągnąć mnie do łóżka. Z marnym skutkiem. Resztki zdrowego rozsądku jednak gdzieś mi tam jeszcze zostały. Dzień przed planowanym wyjazdem pojawił się w moim ulubionym miejscu na plaży z kieliszkiem wina.
- A to co? - spojrzałam jak na UFO
- Aperitif.
- Z tabletką gwałtu?
- Nie - roześmiał się - Już się poddałem.
- Ty? Nie wierzę.
- To niech będzie, że na razie. Chodź ze mną na kolację.
- I tyle z Twojego poddania...
Uniósł do góry ręce. Jego ciemne oczy błyskały wesoło.
- Słowo. Tylko kolacja. Będę grzeczny.
- Dlaczego?
- Dlaczego będę grzeczny? - stłumiłam cisnący sie chichot - W sumie sam nie wiem. Chyba mi zależy, żebyś się zgodziła.
- Dlaczego kolacja?
- Bo człowiek musi jeść - tu już parsknęłam śmiechem z uwagi na racjonalny do bólu argument - A przyjemniej to robić w miłym towarzystwie. W ogóle większość rzeczy przyjemniej jest robić w miłym towarzystwie. Nie uważasz?
- I to niby Ty jesteś? To towarzystwo?
- Ty.
Pokręciłam głową rozbawieniem.
- A jednak się nie poddałeś.
- Daniela, to tylko kolacja. Nasz ostatni wieczór tutaj. Ludzie tam będą. Czego się boisz?I tym sposobem zdołał mnie namówić. Być może trochę na zasadzie przekory. Albo próby udowodnienia światu, że mogę zwyczajnie zjeść z nim kolację. Ale nie chciałam, żeby zbyt wiele sobie pomyślał, w ogóle nie chciałam, żeby coś sobie pomyślał, więc założyłam zwyczajne lniane spodnie i czarny top.
- Pięknie wyglądasz - powiedział, kiedy pojawiłam się na schodach. W dodatku wręczył mi czerwoną różę. Poddał się... akurat.
- Beautiful liar... - zanuciłam pod nosemAle słowo się rzekło. Przecież to tylko kolacja. Podjechaliśmy pod jeden z najpopularniejszych lokali, ale i tak mieliśmy stolik z widokiem. Albo Francesco miał tutaj swoje wpływy albo z góry zakładał, że się zgodzę. Trudno powiedzieć co było bardziej prawdopodobne. W każdym bądź razie jedzenie było znakomite, a rozmowa zadziwiająco się kleiła.
- Czyli jutro wracamy... - zakręciłam winem w kieliszku. Musiałam przyznać, że to był wieczór godny tego ostatniego.
- Tak. Dzisiaj przychodzi ostatni transport.
- Jedziesz gdzieś jeszcze?
- Nie wiem. Zobaczę. Nie chce mi się - roześmiał się - Chyba się starzeję. Ale może lepiej tego dopilnować do samego końca. Ty przecież i tak wrócisz grzecznie do swojego pokoju - podsumował i puścił mi oczko
- Czyli co? Jakbym wróciła do Twojego, to byś został? - prowokowałam go trochę. Sugestywnie poruszył brwiami.
- Całą noc, amore, całą noc.Patrzyłam prosto w jego ciemne oczy i, cholera!, wiedziałam, że naprawdę by został. Dlaczego on mi to zawsze robił? Kiedy już byłam skłonna pogodzić się z faktami, położyć krzyżyk na całej tej naszej popieprzonej relacji, on, wiedziony jakimś szóstym, czy nawet siódmym, zmysłem zaczynał zachowywać się w sposób, który kompletnie przeczył dotychczasowym faktom i mieszał mi w głowie. A ja wciąż miałam do niego jakąś niezrozumiałą, irracjonalną słabość. Po tym wszystkim, co przez niego przeżyłam, co zrobił mnie i Tosi, powinnam go raczej szczerze nienawidzić. Czasem zupełnie poważnie zastanawiałam się czy to podpada pod słynny syndrom sztokholmski. Bo normalne raczej nie było.
Upiłam ostatni łyk wina i wyszłam do łazienki "przypudrować nosek". Musiałam nieco się uspokoić, a jeszcze bardziej wziąć w garść. Gapiłam się na własne odbicie w lustrze, gdy z jednej z toalet wyszła jakaś dziewczyna. Podeszła do lustra, tuż obok mnie i wyjęła z torebki czerwoną szminkę, żeby poprawić makijaż.
- Jutro aktualne? - rzuciła niby mimochodem. Zdębiałam.
- Jutro?
- No, jutro. Pani bez telefonu.
Dopiero jak to powiedziała zrozumiałam. Casper.
- Tak. A dzisiaj jest ostatni transport.
- Gdzie? On tam będzie?
- Nie wiem. I nie wiem.
- Bene. Grazie - powiedziała, schowała szminkę i wyszła. Odczekałam jeszcze chwilę zanim wróciłam do stolika. Ale atmosferę szlag trafił. Patrzyłam na mężczyznę siedzącego naprzeciwko i zastanawiałam się czy dobrze robię. Pierwszy raz mogłam skończyć to wszystko tak naprawdę definitywnie. Tak, że potem już nie mogło być nic. Czy dlatego miałam wątpliwości? Bo wiedziałam, że odwrotu nie będzie? Kiedy wróciliśmy do jego domu oczywiście, dokładnie tak, jak mówił, grzecznie podziękowałam za miły wieczór i uciekłam do swojego pokoju. Myślałam, że to będzie łatwiejsze. Rzuciłam torebkę byle gdzie, zajrzałam do śpiącej Tosi. W łazience, pod prysznicem, usiłowałam wyrzucić wszystko z własnej głowy. Jakiś czas później, owinięta w ręcznik, z mokrymi włosami, stałam na balkonie. W dłoniach obracałam wokół własnej osi różę, która dostałam od Francesca. Zastanawiałam się czy pojechał ogarnąć ten transport. I czy policja tam była. A jeśli tak...czy domyślił się, że miałam z tym coś wspólnego? Zastanawiałam się dosyć długo, po czym, próbując przekonać samą siebie, że tylko to chcę sprawdzić, wrzuciłam na siebie piżamę i szlafrok i...no cóż, poszłam pod jego pokój. Stanęłam przed drzwiami nie wiedząc co ja w zasadzie chcę zrobić. Wejść? Uniosłam zwiniętą w pięść dłoń, żeby zapukać i...nie wykonując zamierzonej czynności opuściłam ją z powrotem przy okazji wstydliwie chowając za plecami. Całość powtórzyłam jeszcze kilkukrotnie.
Kretynka - wygarnęłam sobie w myślach - podobno chcesz tylko sprawdzić czy jest...
Postałam tam jeszcze chwilę bez ruchu. Nie wiem ile bym tam stała, może do rana, gdyby nie to, że w pewnym momencie usłyszałam głos Francesca. Rozmawiał z kimś. Czyli tam był. Albo nie pojechał albo bezpiecznie wrócił. Z poczuciem ulgi oraz spełnionego obowiązku (dobra, z poczuciem bycia idiotką też) ja wróciłam do pokoju. I wreszcie po prostu poszłam spać.*
- Nie przyszłaś - szepnął mi rano Francesco do ucha. Zapach jego prefum wdarł się w moje nozdrza, a oddech musnął szyję.
- Nie - odpowiedziałam. Przez chwilę przyglądał mi się uważnie, jakby doskonale wiedział, że chciałam.Na lotnisku na siłę starałam się trzymać nerwy na wodzy. Nie wiedziałam czy coś się wydarzy, ale to był nasz ostatni dzień pobytu na Sycylii i Casper miał tego świadomość. Przypuszczałam, że, jeśli Francesco opuści Włochy, cała planowana akcja będzie trudniejsza do przeprowadzenia. O ile faktycznie coś było planowane. Odprawę przeszliśmy bez najmniejszego nawet problemu. Tosia wciąż dopytywała kiedy znowu tu przylecimy. W strefie bezcłowej kupiłam sobie kawę i usiadłam na jednym z krzesełek. Znowu próbowałam o niczym nie myśleć. Patrzyłam na Francesca tłumaczącego coś naszej córce. Słuchała go z uwagą. Nasza córka. Rany boskie, co ja narobiłam?!
Nie, wróć, dobrze zrobiłam! On za chwilę znowu zniknie w taki czy inny sposób. A wcześniej w naszym domu znowu będą pojawiać się ludzie z półświatka. Na dodatek obie będziemy żyły raz po raz mierząc się z nie naszą rzeczywistością. I tym, że nigdy nie byłyśmy, nie jesteśmy i nie będziemy wystarczające. Dość. Dość namieszał w moim życiu.
A jednak kiedy zrobiło się lekkie zamieszanie na owym lotnisku, kiedy pojawiło się kilka osób, które przyglądały się pasażerom, kiedy tu i ówdzie mignęła mi włoska policja... Caspra wśród nich nie było. Ale wtedy... Wtedy chciałam krzyknąć do Francesca, żeby uciekał. Bez względu na konsekwencje. Nawet te, że wówczas mój udział stanie się bardziej, niż oczywisty. Nie zrobiłam tego. Zaszłam za daleko. Dla zdrajców nie było litości ani usprawiedliwień. Ratowałam własny tyłek. I córkę. Udając zaskoczoną przyglądałam się jak podchodzą do totalnie zdziwionego Francesca, chwilę z nim rozmawiają, a potem spokojnie wszyscy kierują się razem do wyjścia. Zdążył się jeszcze odwrócić i poszukać mnie wzrokiem. Na jego twarzy malowało się totalne niezrozumienie sytuacji, w jakiej właśnie się znalazł. On, na którego nigdy nikt nic nie miał. Któremu nie dało się do tej pory niczego udowodnić. Ba, nawet postawić zarzutów. Gdzie popełnił błąd?
Cóż, to ja byłam tym błędem.
Kiedy nasz spojrzenia się spotkały, moje usta, całkowicie poza moją kontrolą, przysięgam!, bezgłośnie ułożyły się w słowa: Ti amo. Kocham Cię.
Czy ja już kompletnie zgłupiałam?!
Francesco osłupiał jeszcze bardziej.
Na dodatkową ironię zakrawał fakt, że został zatrzymany w Palermo. Na lotnisku znanym także jako Falcone-Borsellino Airport, na cześć dwóch słynnych walczących z mafią przedstawicieli prawa.
CZYTASZ
On. On. I ja. #3 (Zakończone, będzie korekta)
RomanceNowy Jork. Nowy rozdział. Nowa ja. Nowy on. Przeszłość została za nami, teraźniejszość powoli układaliśmy, przed nami była już tylko przyszłość. Miało być pięknie, a wyszło... jak zwykle.