Wracałam od koleżanki. Była ciepła, lipcowa noc. Uznałam więc, że spacer będzie idealnym pomysłem. Niebo było czyste, gwiazd sporo, ja nie do końca trzeźwa, nuciłam coś pod nosem. Tosia wraz z psem spędzała już drugi tydzień u dziadków. Świadoma faktu, że moje wakacje od bycia matką niedługo się kończą wykorzystywałam ostatnie dni, w których nie było w domu żadnych dzieci ani zwierząt. Mimo ogólnej radości zaklęłam cicho, kiedy torebka spadła mi na ziemię podczas poszukiwania kluczy. Te nowoczesne zamknięte osiedla miały swoje wady. Kucając pozbierałam swoje rzeczy. Rozsądek kazał mi jeszcze przyświecić komórką czy na pewno wszystko znalazłam. Następnie zachichotałam, gdy brama uciekła mi z ręki i trzasnęła zdecydowanie mocniej, niż bym chciała. A potem miałam już prostą drogę do klatki schodowej. Co mogło pójść nie tak? Wkładałam właśnie klucz do zamka.
- Ale narobiłaś hałasu - usłyszałam doskonale mi znany głęboki głos podszyty nutką ironii i charakterystyczne kliknięcie pistoletu dosłownie w chwili, w której przekręciłam ten cholerny klucz - Otwieraj. Idziemy do Ciebie.
Jeśli można wytrzeźwieć w mgnieniu oka to właśnie to zrobiłam. Idąc do góry zastanawiałam się czy zdążę zapukać do któregoś sąsiadów albo czy nie powinnam raczej teraz narobić hałasu, najlepiej jeszcze większego, ale bałam się, co uda mi się uzyskać. Strzelanina nie była bowiem tym, co ewentualnie chciałabym osiągnąć, a ryzyko jednak całkiem spore.
- Wiem, które to mieszkanie, więc nie kombinuj - odezwał się tymczasem Francesco za moimi plecami. Nie rozumiałam czemu nie strzelał. Nie chciał żeby mnie zbyt szybko znaleźli czy jak? Przecież to nie była towarzyska wizyta. Otworzyłam drzwi i w jednej chwili zostałam bezpardonowo wepchnięta do mieszkania. Z rozpędu, lekko się zataczając, z impetem opadłam na kanapę.
- Ała - powiedziałam odruchowo rozmasowując obolałe ramię
- Ała? - prychnął - Poważnie? - podniosłam wzrok. Przystojny jak zawsze, ale w jego oczach nie błyskało wesoło. Wydawały się jeszcze ciemniejsze niż zwykle. To nie była dobra wróżba.
- Francesco... posłuchaj, ja nie miałam wyjścia. Musiałam tak zrobić. Żeby Antonia nigdy nie musiała tak żyć. Ty nie chciałeś się przecież wycofać. To wszystko... - nagle zdałam sobie sprawę z idiotycznego położenia, w jakim się znalazłam - A w zasadzie czemu ja się Tobie tłumaczę. Mam się płaszczyć zanim mnie zabijesz? Bo przecież po to tu jesteś.
- Poszłaś na policję. Sprzedałaś informacje. Sama podpisałaś na siebie wyrok i to ja powinienem go wykonać - oznajmił spokojnie. Włożył pistolet za pasek, ale wiedziałam, że wyjmie go i użyje jak tylko wykonam jakiś większy ruch. Przełknęłam ślinę. Tak miały wyglądać moje ostatnie chwile?
- Dobrze. Zrób to. Miejmy to za sobą czy coś.
Uśmiechnął się i pokręcił głową wyraźnie rozbawiony.
- Gdybym chciał Cię zabić, już dawno bym to zrobił - całe szczęście, że siedziałam, kiedy to powiedział! - Może kiedyś zechcę... Ale na razie nie - spojrzałam na niego lekko spode łba i uniosłam brwi.
- Więc...?
- Więc sytuacja wygląda tak, że... No cóż... Wszyscy naciskają na Twoją śmierć.
- Ale przecież ja nie zeznawałam! Nawet się nie pojawiłam w...
Francesco roześmiał się głośno.
- Jeszcze by tego było trzeba! Podałaś nazwiska, informacje, adresy... Saviano książkę napisał, z tym danymi i od lat się we Włoszech pokazać nie może.
- To co ja mam teraz zrobić?
- Szkoda, że nie pomyślałaś o tym wcześniej... Ale powiem Ci. Gdzie jest Casper? Przecież dobrze wiem, że to do niego poszłaś.
CZYTASZ
On. On. I ja. #3 (Zakończone, będzie korekta)
RomanceNowy Jork. Nowy rozdział. Nowa ja. Nowy on. Przeszłość została za nami, teraźniejszość powoli układaliśmy, przed nami była już tylko przyszłość. Miało być pięknie, a wyszło... jak zwykle.