Epilog

867 35 9
                                    

Kilka lat później

Ułożyłam sobie życie. Na dobre rozstałam się z Jamesem, sprzedałam dom w Stanach i wróciłam do Polski. Kupiłam mieszkanie w małej miejscowości nad Bałtykiem. Przez pierwsze miesiące, a może i lata, towarzyszył mi strach. Nie miałam pojęcia czy Francesco domyślił się, że mam coś wspólnego z jego zatrzymaniem, ale uważałam, że tak. Jeśli połączył wszystkie kropki, tylko to mogło na końcu wyjść. Wiedziałam wiele rzeczy. Spodziewałam się więc, że nawet będąc w więzieniu może kogoś przysłać. Takich rzeczy się nie wybacza. Ale mijały kolejne dni i nic się nie działo. Albo więc nie miał jednak takich możliwości albo z jakiegoś powodu odpuścił. Trudno było w to uwierzyć, jeszcze trudniej zrozumieć, ale ja go chyba nigdy tak do końca ani nie poznałam ani nie zrozumiałam.
Tosia poszła tutaj do szkoły. Miała regularny kontakt z dziadkami. O ojca pytała z biegiem czasu coraz rzadziej. Wspomnienia się zacierały, ja o nie nie dbałam, a może doszła do wniosku, że skoro tatuś zniknął raz, mógł i drugi.
Pewnie wszystko naraz.
Spędzałyśmy dużo czasu spacerując po plaży. Kupiłyśmy też psa.
I tylko czasem, kiedy Tosia już spała albo nocowała u koleżanki czy dziadków, wracałam myślami do tych kompletnie szalonych dni spędzonych u jego boku. Bywało bardzo różnie, ale jednocześnie z towarzyszeniem takiej intensywności, jakiej nie doświadczyłam nigdy wcześniej ani nigdy później. To nie był dobry związek. Ale z Franceskiem mogłam wszystko. Czy tęskniłam? Nie. Podjęłam decyzję, która miała dalekosiężne konsekwencje i zrobiłam to świadomie. Po prostu... chyba w jednym miał od początku rację. Nie byłam tak całkowicie stworzona do spokojnego życia. Ciągnęło mnie na drugą stronę mocy. Najwyraźniej miałam jakieś przestępcze skłonności... Ciekawe po kim. Oby Tosia ich nie odziedziczyła!
Z Lucindą nie miałyśmy żadnego kontaktu. Podobnie jak z Amayą. Jedynie Casper czasem się odezwał.

- Mamo! - Tosia biegła po piasku w moją stronę. Nasz pies, golden retriever o imieniu Dolce, szczeknął wesoło i zachęcająco zamachał ogonem licząc na wspólną zabawę - Mamo! Daj mi klucze. Idę po rower i jedziemy na lody.

Sięgnęłam do torebki.

- Okej. O której wrócisz?

- Na kolację! - krzyknęła i już biegła w drugą stronę, do koleżanek. Patrzyłam za nią aż zniknęła z mojego pola widzenia. Jakąś większa fala rozbiła o brzeg. Wiatr rozwiał mi włosy. Na twarzy poczułam kropelki słonej wody. Dolce położył przede mną jakiś patyk i ponownie szczeknął, żeby mu go rzucić. Poczułam się całkowicie na swoim miejscu.

***

Mężczyzna zatrzymał się na chwilę przed budynkiem otoczonym murem. Zmrużył oczy patrząc w górę, prosto na słońce, po czym założył okulary przeciwsłoneczne.

- Salve! - uniósł w jego kierunku rękę drugi z mężczyzn, stojący przy samochodzie

- Wiesz coś? - zapytał tamten

- Tak. Jest w Polsce. Nad tym ich morzem. Nie pamiętam nazwy miejscowości. Oni mają dziwne te nazwy... Ale mam zapisane. To co? Zebrać chłopaków i jedziemy?

- Nie, Pablo. To sprawa osobista. Takie załatwiam sam - powiedział spokojnie Francesco i uśmiechnął się lekko

Wiedział, co powinien zrobić. Nie wiedział czy będzie w stanie. Ani czy będzie chciał. Tak czy inaczej nie potrzebował żadnych świadków. Teraz wybór należał do niego. To było przyjemne uczucie.

***

On. On. I ja. #3 (Zakończone, będzie korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz