Lubiłam jeździć. Włączałam radio albo ulubioną muzykę, po drodze często kupowałam kawę i pokonywałam kolejne odcinki drogi. Z tatą mieliśmy nawet taki nasz zwyczaj - od czasu do czasu robiliśmy sobie krótkie wycieczki po okolicy. Zazwyczaj nie zatrzymywaliśmy się w żadnym konkretnym miejscu, tylko przez kilkanaście, kilkadziesiąt minut krążyliśmy ulicami. Lubiłam też siebie. Byłam jedynaczką, więc samotność nie była mi obca. Wręcz przeciwnie, nawet będąc w najbardziej lubianym towarzystwie, przychodził moment, kiedy potrzebowałam chwili z samą sobą. Długa trasa, która teraz była przede mną w żaden sposób mnie więc nie przerażała. Z drugiej jednak strony wywoływała wspomnienia. Trudno było uciec od skojarzeń z powrotem z Włoch, z Tosią w foteliku na tylnym siedzeniu, kiedy towarzystwa w osobie Paola pozbyłam się dość spektakularnie gdzieś pod Wiedniem. Paradoksalnie zyskałam tym sobie jakiś rodzaj szacunku u tego człowieka. Niezbadane są wyroki losu...
Pomysł z wyjazdem na noc był dobry. Ruch na drodze nie był duży, większość ewentualnych robót wstrzymano i podróż mijała mi szybko. Na dłużej zatrzymałam się tylko raz, w Niemczech - zjadłam coś, zatankowałam i zarezerwowałam pokój w niewielkim, trzygwiazdkowym hotelu w Blois. Blisko centrum i Loary, ale kameralnie i bez próby zrujnowania własnego portfela. Uczona doświadczeniem unikałam bookowania konkretnych miejsc zbyt wcześnie. Nie miałam pojęcia, jaka tak naprawdę była rola Paolo w tym wszystkim, może żadna, ale nie mogłam niczego wykluczyć. Także tego, że w jakiejś odległości podążał za mną, chociaż wydawało mi się, że w lusterko wsteczne patrzyłam dość regularnie.
Do Blois dotarłam parę minut po dwunastej. Doba hotelowa rozpoczynała się o czternastej, więc miałam jeszcze trochę czasu. Wykorzystałam go na spacer brzegami Loary. Wyjęłam telefon i otworzyłam Kontakty. Spojrzałam na listę. Amaya. Wciąż miałam ochotę do niej zadzwonić. Tym bardziej teraz. Poczucie wstydu jednak przeważało. Było mi głupio, bo to ja zrobiłam całkiem sporo, żeby zerwać ten kontakt. Przeciągnęłam palcem po ekranie i zamknęłam aplikację. To nie Amaya czekała na mój znak.
Sono - "Jestem" napisałam tylko na numer, z którego odezwała się Caterina.
Nie dostałam żadnej odpowiedzi aż do wieczora. Telefon zadzwonił dopiero, kiedy poszłam na kolację do restauracji sąsiadującej z moim hotelem.
- Cieszę się, że przyjechałaś - przyznała Caterina słysząc mój głos w słuchawce - Wiem, że to nie była łatwa decyzja.
- A ja wiem, że nie prosiłabyś mnie o to, gdybyś nie miała powodu - odparłam, choć wciąż nie wiedziałam czy tym powodem jest niebezpieczeństwo, które, jak twierdziła, jej groziło czy wciągała mnie po prostu w jakąś pułapkę. Tak czy siak, konkretny powód na pewno istniał
- Jeszcze raz dziękuję - brzmiała dużo spokojniej, niż podczas wcześniejszych rozmów. Dlaczego? Wzmogłam czujność - Możemy się spotkać? - nie traciła czasu. Ja jednak nie planowałam spotykać się z nią w Blois. Jeśli to była pułapka, wystawiłabym się jak na tacy. Przy Francesco musiałam nauczyć się innego rodzaju ostrożności. Brałam pod uwagę rzeczy, na które wcześniej w ogóle mnie nie interesowały. Zawsze wiedziałam, gdzie jest wyjście ewakuacyjne i wejście dla personelu. Sprawdzałam jak duże są okna w toalecie. Czy w razie konieczności da się przewrócić stół. Czego z rzeczy będących pod ręką mogę użyć do ataku albo obrony. Teraz musiałam wykorzystać całą tą wiedzę przeciwko ludziom, którzy mieli ją w małym palcu. I między innymi dlatego sama nie zatrzymałam się w Paryżu, ale właśnie tam planowałam wyznaczyć miejsce spotkania.
- Jutro rano, przy Wieży Eiffla - tam niedaleko była kawiarnia serwująca także śniadania, a samo miejsce ogółem było często uczęszczane i zatłoczone, jak okolica każdego słynnego zabytku, zwłaszcza w wielkim mieście. Dla mnie to było miejsce idealne. Bo jak najlepiej się schować? Na widoku! Nie bez powodu mawiało się, że najciemniej jest pod latarnią.
CZYTASZ
On. On. I ja. #3 (Zakończone, będzie korekta)
Roman d'amourNowy Jork. Nowy rozdział. Nowa ja. Nowy on. Przeszłość została za nami, teraźniejszość powoli układaliśmy, przed nami była już tylko przyszłość. Miało być pięknie, a wyszło... jak zwykle.