4. Wyciećka do Ciernobyla

352 34 6
                                    

Słońce chyliło się wolno ku zachodowi, głaszcząc ziemię ostatnią falą gorących promieni i wywołując dzikie tańce refleksów na powierzchni niemal krystalicznie czystego jeziora, w którym odbijało się równie czyste miebo. Horyzont był przyprószony górami do połowy porośniętymi lasem, ze śniegiem spoczywającym na szczytach. Z jednego z nich spływał dziarski potok, wijąc się srebrną wstęgą między drzewami i wpadając niewielkim wodospadem do jeziora. Widoczek iście malowniczy.

- Śliczny ten Ciernobyl - skomentował Lance, wysiadając z autokaru z niewielkim plecakiem i wprost proporcjonalnie ogromną walizą.

- Więcej ubrań nie mogłeś wziąć? - parsknął Keith, z wyższością poprawiając pasek sportowej torby na ramieniu.

- Posrało cię? - chłopak w ogóle nie przejmował się tym, że nauczycielka stoi niemal tuż obok i więcej niż prawdopodobne, że słyszy każde słowo. - Tu mam ubrania - wykręcił rękę i wskazał na plecak - a tu mam kredki i inne rzeczy pierwszej potrzeby.

Wywrócił oczami.

- No tak, czego innego się spodziewać po gościu z Pikachu na własnej dupie.

- To były jedyne spodnie które znalazłem, a które nie były brudne - odruchowo jego ręce powędrowały w tył, w porę zmienił ten gest we włożenie ich do tylnych kieszeni. - Poza tym jestem artystą. Mam znacznie bardziej przesunięty margines dziwactwa niż ty. - fuknął na niego, a jedyne czego doczekał się w odpowiedzi to uniesiona brew. Pomijając fakt, że zawsze go to irytowało, w duchu był pod nie tak małym wrażeniem jego umiejętności, nie tylko w kwestiach mimiki, ale również całego ciała.

Krzyk opiekunki przerwał ich docinki. Z niechęcią zebrali się w kupę z resztą kolegów i niekolegów z innych klas z zamiarem poczekania na drugi autokar. Te kilka minut nieznośnie się dłużyło, tym bardziej, że została im zaserwowana tyrada o tym, że mają się nie oddalać, nie wychodzić z pokojów ani tym bardziej z terenu hotelu po godzinie dwudziestej drugiej, sprzątać po sobie, dać żyć innym gościom i tak dalej. Keith nie miał zamiaru słuchać nawet połowy kazania i usiadł na wystającym kamieniu nieopodal. Lance przyuważył to i z ulgą się dosiadł.

- Co oni się tak lampią? - syknął do niego, przyłapując już drugą osobę na zerkaniu w ich stronę.

- Mam... dość wyboiste relacje z resztą klasy i nie tylko, jeśli można tak powiedzieć - wyrzucił z siebie, patrząc gdzieś w bok i udając, że wypatruje autokaru.

- Wyboiste relacje? - z czymś mu się to skojarzyło. - Oglądałeś legendę Aanga?

- Trzy razy.

Sprzeczali się chwilę, kto w serii zaliczył ich zdaniem największy character development, po czym z ulgą wstali na widok upragnionego środku lokomocji drugiej części grupy. Po chwili już szli w kierunku hotelu.

- Czy tylko mi się wydaje że w tej dziurze nie może istnieć coś takiego jak hotel? - parsknęła Pidge, wyciągając rękę maksymalnie w górę, licząc na to, że telefon w jej dłoni wreszcie się zlituje i złapie zasięg. O dziwo po chwili jej modlitwy przyniosły skutek, najprawdopodobniej dlatego, że właśnie wchodzili na pagórek.

- A co jeśli jednak może? - Hunk, jako że szedł przodem, zobaczył to pierwszy. Zaraz po nim na szczyt wzniesienia wdrapała się reszta klasy, mniej lub bardziej zasapana. Przed nimi rozpościerała się całkiem spora dolina stanowiąca wschodnie wybrzeże jeziora; tuż przy rzegu drobinki piasku mieniły się w słońcu jak tęczowa mgiełka, dalej był naturalnie płaski teren, na którym roiło się od amatorów pikników, po lewej widniało coś na kształt starych zabudowań, a bliżej nich... cóż, również coś na kształt starych zabudowań, tylko znacznie lepiej utrzymanych i pożerających szczękami świeżo pomalowanych drzwi inne grupy ludzi.

LakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz