13. Kiedy Kyle staje się Kaithlyn

259 36 9
                                    

- Kiedy wreszcie przestanie lać? - jęknął Lance. Ledwo wyjechali z centrum na przedmieścia, a autokar już złapał gumę i musieli zrobić przymusowy postój. W dodatku okazało się, że w bagażniku nie ma opony zapasowej i trzeba będzie jakąś załatwić, a jeszcze w dodatku, że zaczęła się burza. Nauczycielkom nie udało się zapanować nad grupą, która rozlazła się do najbliższych budynków, kawiarni, sklepów, restauracji, kin czy nawet barów i klubów. Siedzieli właśnie w jednym z nich, przy stoliku gdzieś w kącie, skrzętnie ukrywając swoją niepełnoletność przed pracownikami.

- Dum spiro, spero - mruknął pod nosem Shiro, a wszyscy spojrzeli na niego z oczekiwaniem. - Póki życia, póty nadziei.

- Bez przesady, pada tak mocno dopiero chwilę - obruszył się Keith i zapatrzył w krople deszczu spływające po szybie.

- Może jeszcze powiesz, że lubisz deszcz, co? - Pidge opanowała drgającą w nerwowym tiku powiekę, gdy po kolejnej minucie osuszania laptopa ten wciąż nie chciał się włączyć. Była jedną z osób, które nie zauważyły w porę fali ciemniejszych chmur, i zaczęły rozglądać się za schronieniem dopiero, gdy były już przemoczone do suchej nitki, włącznie z bagażem.

- Ano lubię - odparł prostodusznie, a Lance oderwał się od zarysowywania szkicownika Galrowymi łapkami i spojrzał na niego dziwnie. - Jestem emo, burza to moje aesthetic.

- To wybiegnij w deszcz i się naciesz tym swoim aesthetic - parsknął Hunk, ale zanim zdążył zaznaczyć, że to tylko żart, chłopak podniósł się z krzesła, wybiegł na ulicę, chwilę postał, po czym wrócił i nonszalancko wyżął kurtkę na oczach struchlałej kelnerki. Usiadł z powrotem na swoim miejscu i trzepnął nieco włosami, żeby choć trochę je osuszyć. Lance odsunął się szybko, ale nie zdążył; kropelki wody dosięgły go i hojnie zmoczyły niemal w całości. - No, brawo, stary.

- Tak, brawo - warknął poszkodowany i starł zdradliwą ciecz ze stron szkicownika, ale ta tylko rozmazała grafit. Z wściekłością zatrzasnął zeszyt i wrzucił go razem z ołówkiem do plecaka.

- To się nazywa vibing - oświadczył tamten z wyższością.

- Powtórz to tylko, a w imieniu swojego vibingu osobiście wyrwę ci ogon z dupska - Lance, nawet gdyby chciał, nie był w stanie zmusić się do groźnego tonu ani nawet nadać swoim słowom odpowiedniego nacisku; po stracie tworzonego aż pięć minut dzieła nie był w stanie tak łatwo się pozbierać. Keith, nieprzejęty ultimatum, poklepał go pocieszająco po ramieniu.

- Przepraszam bardzo - usłyszeli nagle gdzieś nad swoimi głowami. Szybko podnieśli wzrok, by napotkać spojrzenie jednej z pracownic, przyglądającej się im oczami, które przez zaciśnięte powieki przypominały wąskie szparki. - Czy każde z państwa jest pełnoletnie?

- Ten tutaj ma cztery lata - palnął Keith, wskazując na Shiro.

- Cztery i pół - oburzył się tamten i natychmiast tego pożałował.

- Cztery i pół? - kobieta spojrzała na nich jak jastrząb na małą myszkę. Bali się przerwać tą stresującą ciszę, po czym ta nagle rozpromieniła się i profilaktycznie wyciągnęła z kieszeni mały notesik i długopis. - Rozumiem, czy na coś się państwo już zdecydowali?

- Ja mojito z miętą poproszę - odezwał się szybko Lance, obdarzając ją promiennym uśmiechem.

- Ja mochę - podłapał Keith.

- Ja może zwykłą czekoladę - powiedział Hunk.

- Rozumiem, coś dla państwa? - uśmiechnęła się przymilnie do pozostałych.

- Wódka z colą - wyrzuciła z siebie Pidge, a Shiro z przerażeniem kopnął ją pod stołem, ta jednak nie miała zamiaru cofnąć swoich słów.

LakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz