Półtorej godziny później łazili w narastającym upale, metr po metrze przesuwając się po wyschniętej na wiór ziemi i pobudzając leżący dotychczas spokojnie kurz i pył do dzikich tańców w piekącym powietrzu, co prawie każdego przyprawiało o zawrót głowy i nierzadko łzy w oczach, gdy nieszczęśnik nie daj boże wziął głębszy oddech. Prawie każdego, bo Keith, niezbyt przejęty pogodą, paradował w kurtce i długich spodniach. Nie założył nawet czapki, a o związaniu przydługich włosów w kitkę nie pomyślał ani przez chwilę.
- Nienawidzę cię - powtórzył po raz piętnasty Lance, wachlując się dłonią i nie umartwiając się monotonnym monologiem przewodniczki. Właściwie to po co takie zadupie miało własnego przewodnika? To tylko kilka domów z dykty, pełno takich na świecie. Chociaż, może gdyby posłuchał, poznałby odpowiedź.
- Mhm - odparł po raz piętnasty Keith, nonszalancko poprawiając słuchawki w uszach tuż na widoku nauczycielki. Nie skomentowała tego; najwyraźniej nie tylko im potrzeba było odpoczynku. I pomyśleć, że zaczęli zwiedzanie piętnaście minut temu.
Wyszli na plac w centrum, więc wykorzystał to, by w miarę możliwości objąć wzrokiem wszystkie ruiny, czy, jak to określił Hunk, bezcenne zabytki. Większość wymagała odrestaurowania, co najmniej połowa została ogrodzona barierką z rażącą w oczy tabliczką "Nie wchodzić! Grozi zawaleniem!", a ten, do którego właśnie zmierzała przewodniczka dosłownie rozsypywał się w oczach.
- Próchno gadające o próchnie - mruknął pod nosem.
- Który to powiedział? - usłyszał nagle za sobą głos opiekunki. A, no tak. To, że pozwalała mu słuchać muzyki, nie znaczy od razu, że jej tam nie było. Odwrócił do niej głowę, Lance odruchowo zrobił to samo, dlatego wykorzystał to i bez poczucia winy wskazał na przyjaciela. - A więc spotkamy się po powrocie, McClain - uśmiechnęła się cierpko i przeszła do przodu, by rozdzielić dwie dziewczyny kłócące się o to, która pierwsza może stanąć w wąskim skrawku cienia pod skarlałym drzewem.
- Zajebię cię, stary - powiedział, ale w jego oczach widniały iskierki rozbawienia.
- A teraz kto?
Och. Czyli jednak nie stała tak daleko.
Bez skrupułów wskazał na nic nie spodziewającego się Keitha.
- A więc spotkamy się we trójkę, dzieci. Jak miło. - tym razem nie zdobyła się nawet na pół uśmiechu, zgromiła ich belferskim spojrzeniem i odeszła.
- To chyba ta, która najbardziej tęskni za tym, co ukradłem - tym razem Keith upewnił się, że powiedział to szeptem. Przyjaciel zaśmiał się cicho w odpowiedzi.
- Tak, wygląda na taką.
Sunęli, bo trudno to już było nazwać chodzeniem, po wsi jeszcze prawie pół godziny. Hunk, mimo bardzo entuzjastycznego podejścia na początku wycieczki, zaczynał bardziej przypominać istotę ludzką i głównie rozmawiał z Pidge. Keith właśnie miał dołączyć, gdy nagle poczuł, jak jakieś zimne kleszcze zaciskają mu się na żołądku. Odwrócił się szybko i spojrzał prosto w wąskie ślepia wyższej od niego o dwie głowy bestii z przedostatniego rocznika. Skąd wzięło się to dziwne uczucie, to, które towarzyszyło mu przy każdym spotkaniu z Sendakiem? Chyba że...
- Wiesz, kto mnie przysłał - powiedział głosem ostrym i dziwnie zdartym, jak zardzewiała brzytwa nieużywana od pokoleń. - I wiesz też, po co.
- Tak bardzo się o mnie martwicie? - parsknął, ale poczuł zimny pot na karku.
- Miałem cię doglądać i ewentualnie narobić ci nieco kłopotów - powiedział, nie ruszając się ani o milimetr, jak żmija gotująca się do ataku na bezbronną myszkę. Niespodziewanie uśmiechnął się w grymasie, który nie dochodził do oczu, te dalej wyrażały wyższość, dumę i odrazę. - Ale wygląda na to, że z tym drugim sam sobie świetnie radzisz.
CZYTASZ
Lake
FanfictionCiemna sylwetka wyłoniła się jakby znikąd, dosłownie spadła z nieba, a on poczuł się, jakby właśnie objawił mu się jakiś anioł wojny - tak piękny, delikatny i lekki, jakby z pleców naprawdę wyrastały mu skrzydła, tańczył wciąż w powietrzu, błyskając...